28 stycznia 2007 
4. NIEDZIELA ZWYKŁA 
„Aby Go strącić”
     Jak to być może? Przecież przyszedł do swojego miasta, gdzie żył na co dzień, gdzie spotykał się z ludźmi na ulicach, w domach, przy pracy, przy posiłkach, w synagodze. Rozmawiał. I na pewno tematem najważniejszym była w Jego rozmowach miłość. 
     Jak to być może, że dopiero przy oficjalnym wystąpieniu, kiedy to samo im powiedział, ale jako Prorok, wybuchnęli protestem? 
     To świadczy o tym tylko, jak trudna jest miłość do zrozumienia, do praktykowania. Miłość do każdego człowieka – do Żyda jak i poganina, do bogatego jak i do biednego, do chorego jak i do zdrowego, do grzesznika jak do sprawiedliwego. 
     Jak trudno mówić o miłości, jak trudno żyć miłością. 
     „Nikt cię nie potępił?” „I ja ciebie nie potępiam. Idź i nie grzesz więcej” – powiedział do jawnogrzesznicy. 
     A Piotra po zmartwychwstaniu zapytał: „Czy miłujesz mnie więcej niż ci?” Do tego, który się Go zaparł na dziedzińcu Kajfasza, nie powiedział: Odwołuję cię ze stanowiska opoki Kościoła. Tamto było nieważne, teraz odejdź, zejdź mi z oczu, boś się mnie zaparł! Już nie masz kluczy królestwa niebieskiego. 
     A Paweł, największy w Kościele obok Piotra. On też ma „teczkę”, i to obszerniejszą. 
     A nasze gazety szaleją! A nasze radio razem z telewizją pęcznieje nienawiścią, pogardą, wyśmianiem, oszczerstwami. Gdzie jest nasze chrześcijaństwo?! 
     Że mu się zdarzyło upaść, zbłądzić? Ale po tym upadku było długie życie – dużo dni, tygodni, miesięcy, lat pracy, oddania, służby, twórczości, miłości, gorliwego sprawowania swoich obowiązków. I to przekreślić, powiedzieć: „To nieważne, to się nie liczy, liczy się tylko to, co było twoim upadkiem”? 
     Tylko nie mówmy przy tym, żeśmy chrześcijanie.