REKOLEKCJE ADWENTOWE 2008 1. 15 grudnia




REKOLEKCJE ADWENTOWE


1.
15 XII 2008


   Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca twego, z całej duszy twojej.
   Ale jak miłować Tego, kogo nie można zobaczyć? Jak miłować Tego, kogo nie można usłyszeć? Jak miłować Tego, kogo nie można odczuć?
   I tu jest nasz największy błąd. Że my nie widzimy Tego, na kogo patrzymy, że my nie słyszymy Tego, kogo słuchamy, że my nie czujemy Tego, kogo dotykamy.
   Przecież On jest w świecie. On światem do nas mówi. On światem nam się ukazuje. Jest w słońcu i gwiazdach, jest w nocach i w dniach, jest w śniegu i w deszczu, jest w wodzie i powietrzu, jest w zieleni lasów i kolorach kwiatów. On się nam ukazuje. On do nas mówi. My Go słyszymy. W szumie wiatru, w szeleście drzew, w śpiewie ptaków. Wymieniać? On pozwala Siebie dotykać. W korze drzew, w mokrości wody, w suchości piasku, w delikatności śniegu. On jest obecny wciąż i godny podziwu – jeśli tak można powiedzieć.
  Ale to nie wszystko, choć można by było tu mówić jeszcze bardzo wiele. On jest w mądrości ludzi, w ich świętości, w ich pięknie, w ich delikatności, bezinteresowności.
  Jego możemy spotkać w dziełach rąk ludzkich. W poezji, w muzyce, w śpiewie, a malarstwie, w rzeźbie, w architekturze. „To człowiek stworzył” – ktoś powie. Ale człowieka stworzył Bóg. I to, co człowiek potrafi powiedzieć, napisać, namalować, wyrazić, to jest Boże. Im więcej piękna w tym dziele naszym ludzkim, im więcej piękna – tym więcej Boga.
   I to wszystko, co widzimy, co słyszymy, co czujemy w ciągu dnia zbieramy w naszej modlitwie rannej i wieczornej. Bo to piękno tego świata i jego mądrość to nie jest „coś”, tylko On – Bóg osobowy, Stworzyciel nasz. Który nam powiedział przez swojego Syna: A gdy się modlić będziecie, mówcie: Ojcze nasz. I tak mów twój pacierz ranny i wieczorny. Gdybyś nie powiedział nic więcej, tylko przez kilka minut, które przeznaczyłeś na modlitwę, będziesz powtarzał bez przerwy: „Ojcze nasz” albo „Ojcze mój”, to jest modlitwa w pełnym tego słowa znaczeniu.
   Każdy musi mieć niebo, na którym śpiewają aniołowie: Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli. Nam śpiewają ci aniołowie. Nasi aniołowie. Nas nawołują ci aniołowie – abyśmy byli ludźmi dobrej woli. Każdy musi mieć swoje niebo ze swoimi aniołami.
   Każdy musi mieć swoją Gwiazdę, która nas prowadzi do Jezusa.
   Karl Rahner powiedział: „Albo my, wierzący, będziemy mistykami, albo nie będziemy wcale wierzyć”.
   Przyznaję, to nie jest takie proste. Tego się trzeba uczyć. Zbierać Boga przez cały dzień. Odnajdywać Go, odkrywać Go. Pewnie, czasem jest On prawie na wierzchu, prawie widzialny, prawie dotykalny – jak się zapatrzysz w piękno przyrody, jak się zasłuchasz w mądrość człowieczą, jak cię ogarnie podziw na ich świętość. Wtedy to łatwo. Ale pamiętaj, szkołą jest modlitwa ranna i wieczorna. Szkołą, w której się uczysz spotykać z Bogiem. I nie żałuj czasu na taki pacierz – ani rano, ani wieczorem. Bo tylko wtedy nauczysz się kochać Boga, który jest wciąż w świecie, w ludziach i w tobie samym.
   Bo inaczej, musimy sobie postawić pytanie: Dlaczego jesteśmy tacy smutni. Dlaczego chrześcijanie są smutni? Mało z tego: Dlaczego chrześcijanie są przestraszeni? Czego się boją? Życia? Tak, boimy się życia. Przyszłości, choroby, nieszczęścia, kalectwa, śmierci naszych bliskich i nas samych.
   A przecież On jest wciąż przy nas. Stąd twoja radość. Tu nie chodzi o śmiech, ale żeby w tobie był pokój, była cisza radości, którą czerpiesz od rana do wieczora ze świata. Z zieleni drzew, z kolorów kwiatów, z dobroci ludzkiej, z ich bezinteresowności. To jest wciąż On. W twoim psie i w twoim kocie, w śpiewie ptaków, w ich lotach – jaskółek, dzikich kaczek, kormoranów, mew. W uczciwości i w przyjaźni ludzkiej. Jest wciąż z Tobą. Wobec tego nie bądź smutny. A nawet: nie bądź poważny. Tylko spokojny. Żeby nie powiedzieć: radosny.
   I tak dochodzimy do największej tajemnicy. A nazywa się ona: człowiek Boży albo: święty. Z aureolą nad głową albo bez. Słowa, które odnoszą się do Jezusa Chrystusa albo, w pewnym sensie, i do każdego, który jest Mu podobny. To wtedy staje się ten cud, gdy miłość jest prawdziwie bezinteresowna, gdy troska o drugiego człowieka znajdującego się w potrzebie jest w pełni heroiczna, gdy wypełnianie obowiązków jest na swój sposób doskonałe – to wtedy nazywamy ich synami Bożymi. Tak jak Nim był Jezus Chrystus. To wtedy wynoszą wizerunki takich ludzi na ołtarze. Dodają do ich nazwiska tytuł „błogosławiony” albo nawet „święty”. Chociaż to tacy sami ludzie jak my. Ale nas nie stać na heroizm miłości bliźniego ani na doskonałe wypełnianie swoich obowiązków, ani nie potrafimy się zdobyć na przebaczanie krzywd, które nam wyrządzono. Ale chociaż nie wyniosą naszych wizerunków na ołtarze, to należymy do nich, bo jesteśmy na tej samej drodze, na tym samym usiłowaniu, na tej samej radości, jaka była ich udziałem.
   Żyli jak my. Podobnie jak dla nas – również dla nich słońce wschodziło i zachodziło, pracowali jak my, cierpieli jak my. Ale potrafili wznieść się ponad cierpienie i nienawiść ludzką, zazdrość i pogardę. I przebaczali tak, jak my nie potrafimy. Poświęcali się tak, jak my nie potrafimy. Mieli wiarę, nadzieję i miłość, jakiej my nie mamy, a przynajmniej na jaką nas nie stać.
   Ale mimo wszystko, że nie dorastamy do nich, do ich wysokości, jesteśmy z nimi, bo na tej samej drodze usiłowania kochania Boga, człowieka i siebie samego.
   I tak Bóg jest naszym Bogiem. Naszym rodzinnym Bogiem, naszym narodowym Bogiem, naszym ludzkości Bogiem. Bóg jest naszym osobistym Bogiem. Prowadzi nas przez życie. Troszczy się, opiekuje się, podsuwa nam pomysły. Idzie z nami razem.
   I stanie się kolejny cud, że my będziemy jak ta Gwiazda. Że my będziemy jak ci aniołowie. Że my będziemy jak ten szum wiatru. Że my będziemy jak ten blask słońca. Że my będziemy jak ten ogrom Kosmosu. Przez naszą myśl, przez nasze serce, przez nasze przeżycia, przez naszą twórczość.