STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


9 stycznia 2004

PRZYKAZANIA KOŚCIELNE (3)


     Zima, szósta godzina rano, jedziemy saniami „na kolędę”. Dojeżdżamy do wsi, jest koło siódmej – śniadanie. Oczywiście, ten który powoził, to nie jest żaden parobek, tylko gazda. I gazda gospodarz pyta gazdę powoźnego: „Gazdo, co się napijecie?” „A co mocie?” „A mliko się gotuje. Piwo jest. Wódka jest”. Zapytany odpowiada: „Wódki się napije, bozem zmorzł. A zanim się mliko ugotuje, to i piwo bedzie”.


* * *


     Piąte przykazanie kościelne nakazuje: „Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła”.
     Z tą troską jest bardzo różnie. W Niemczech jest Kirchensteuer: podatek kościelny, który wynosi ileś tam procent podatku, które pobiera państwo. Ten podatek jest odsyłany na konto Kościoła katolickiego czy ewangelickiego – w zależności do jakiego należy dany obywatel. Ktoś, kto ma się za agnostyka albo uważa, że Kościół bierze za dużo, to się wypisuje z Kościoła i wtedy nie płaci podatku.
     W Polsce jest zupełnie inaczej. Tu nie ma podatku kościelnego. Kościół w Polsce utrzymuje się przede wszystkim ze składek niedzielnych, które są zbierane w czasie Mszy świętej. Te pieniądze idą na utrzymanie kościoła. A więc światło, ogrzewanie, remonty, a więc organista, kościelny. Ale i na utrzymanie taniej stołówki dla ubogich czy nawet na darmowe posiłki. Z pomocą dobrze zorganizowanego przez proboszcza CARITASU – na opiekę nad ludźmi starymi i samotnymi, nad ludźmi pozbawionymi zasiłków, nad rodzinami wielodzietnymi, których ojciec i matka stracili pracę.
     Te składki nie potrafią sprostać tym potrzebom, które ma kościół, wobec tego przy okazji chrztu dziecka, ślubu, pogrzebu wierni są zobowiązani, ażeby uiszczali w miarę swoich możliwości finansowych jakąś opłatę na kościół. Ale nieraz ksiądz nie tylko nie bierze nic, a nawet czasem dokłada, gdy widzi, że jest bieda.
     W Polsce jeszcze jest taki zwyczaj, że „ksiądz idzie po kolędzie” – święcić domy – tradycyjnie od Trzech Króli do Matki Boskiej Gromnicznej.
     To jest z punktu widzenia duszpasterskiego znakomita sprawa. Bo nie wystarcza spotykać się z parafianami z pozycji odprawiającego Mszę świętą czy spowiadającego w konfesjonale. Trzeba się z nim spotkać osobiście na terenie jego domu – zgodnie z zasadą: „Pokaż mi, jak mieszkasz, a powiem ci, kim jesteś”. A po drugie, trzeba się spotkać i w rozmowie mniej lub więcej prywatnej. Ale nie tylko dla księdza kolęda stanowi ważne przeżycie, również dla ludzi, których ksiądz odwiedza. Oni są go ciekawi. Dotąd słyszeli go mówiącego kazania, teraz chcą go usłyszeć, co on myśli, gdy chodzi o sprawy ważne, które ich interesują.
     Oczywiście, wszystko można robić i robić. Ale gdy się robi to porządnie, to jest prawdziwe nawiedzenie i poświęcenie domu, i wspólna modlitwa z całą rodziną. To jest święto. Księdza się oczekuje. Koniecznie więc trzeba usiąść i porozmawiać o tym, co się dzieje w domu – jakie problemy mają, jakie kłopoty, jakie radości, jakie zmartwienia.
     To się mówi, że – znowu – że ksiądz zbiera pieniądze. Owszem, bierze pieniądze, te które mu dadzą, ale znowu, nieraz nie tylko nie bierze, tylko dodaje. Gdy zobaczy biednych, zmagających się z trudnościami finansowymi.
     Ludzie wsi rozumieli to znakomicie, że ksiądz musi z czegoś żyć, jak i organista, kościelny, grabarz. Bo po kolędzie szedł ksiądz, organista, kościelny i grabarz. To byli ludzie jakoś ważni w życiu parafii. Nie tak dawno praktykowany był jeszcze taki zwyczaj, że organista chodził „po petycie”: że wiosną zbierał jajka, jesienią szedł „za ziemniakami”.
     Gdy byłem wikariuszem w Rabce, wtedy organistą był pan Skowroński. Pracował tam od lat i chodził „po petycie”. Traktował tę funkcję jako duszpasterstwo. Nawiązywał serdeczny kontakt. Dzięki temu znał parafian jak mało kto. Ludzie zwierzali mu się ze swoich kłopotów, on radził, pocieszał.


* * *


     Pojawiają się głosy, żeby wprowadzić w Polsce podatek kościelny. Osobiście absolutnie jestem przeciwny temu. Dlatego że uważam, że forma taka, jak my mamy w Polsce, jest ważna duszpastersko. Bo gwarantuje osobowy kontakt między księdzem a parafianami, którego nic nie zastąpi. Bo co będzie z tego, że będą podatki, że kościół może będzie bogatszy. To nie o to chodzi. Tu się nie da nic inaczej nie wymyślić. Trzeba spotkać się z drugim człowiekiem oko w oko. Trzeba porozmawiać z nim tak jak z bratem. Usiąść przy stole. Napić się herbaty. Chociaż tych herbat musiałbym wypić morze. Ale nie mogłem wzgardzić – przynajmniej jeden łyk, wiedziałem, że mi nie wolno wstać wcześniej, bo oni chcą tej rozmowy, bo oni chcą tego kontaktu. Toteż nieraz kończyłem „kolędę” o 12 w nocy. Potem była kolacja u wójta czy u jakiegoś gospodarza znacznego, który jest znowu z dziada pradziada obdarzony tym wyróżnieniem, że przyjmuje księdza na kolacji.
     Byłem również i w Krakowie wikarym u Św. Szczepana. To jest co innego, to jest inny świat – ale wciąż to samo: kontakt osobowy. I dla tych ludzi, którzy przyjmują mnie, muszę mieć czas.
     Niemcy wprowadzili podatek kościelny – wszystko siadło. Kontakt osobowy zlikwidowany do minimum. Dość powiedzieć, że księża nie mogą uczyć religii w szkołach. Spowodowały to związki zawodowe świeckich nauczycieli religii. Nie ma powołań, a ci, co są, nie wiedzą, po co są.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI