STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


7 kwietnia 2005

WYJŚCIE Z DOMU

 
     Jest poniedziałek 4 kwietnia, popołudnie. O godzinie 17 ciało Papieża będzie wyniesione z pałacu papieskiego i wprowadzone do bazyliki. Tak jak to bywało u naszych górali, że zmarłego złożonego w białej izbie wynoszono i przeprowadzano w żałobnym kondukcie – pod przewodnictwem księdza i organisty – do kościoła i umieszczano na katafalku.
     Z tym, że tutaj ta biała izba to aula klementyńska, sto razy większa niż góralska i ma wystrój o przepychu barokowym. A kondukt pogrzebowy stanowimy między innymi my. To znaczy kilkuset księży kanoników, prałatów i zwyczajnych księży oraz kleryków, zgromadzonych w sali przylegającej do auli.
     W auli klementyńskiej czekają na rozpoczęcie „przeprowadzki” kardynałowie i biskupi. I domyślam się, że przynajmniej oni się modlą. Bo w pomieszczeniu, gdzie się znajduję, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie. Panuje gwar, i to wcale nie przyciszony. Ta dzisiejsza uroczystość jest traktowana jako okazja do pogadania, do spotkania po długim niewidzeniu, do załatwienia pilnych i niepilnych spraw. Trwa kotłowanina, przepychanki.
     Usiłuję myśleć inaczej: A może nasz Papież jest z tego zadowolony, że nie krępuje nikogo swoją osobą, że każdy może czuć się przy Nim wolny.
     Ta sytuacja przewleka się. Godzina 17 już dawno minęła. Gdy już zdaje się, że to się nigdy nie skończy, pojawia się jakiś energiczny prałat i poleca, aby procesja uformowała się i ruszyła w stronę wyjścia, czyli w stronę Spiżowej Bramy. Intonuje Litanię do Wszystkich Świętych. Gwar ustaje jak nożem uciął. Formuje się zgrabny pochód. Piękna melodia zawładnęła wszystkimi.
     Idziemy. Trwa modlitwa chóralna. Najpierw klerycy, potem my – zwyczajni księża, z kolei prałaci, za nimi pójdą biskupi i – jako najważniejsi – kardynałowie, którzy będą bezpośrednio poprzedzać ciało Jana Pawła, niesione przez szlachtę rzymską. Idziemy szerokimi korytarzami w dół, po łagodnych schodach, wciąż śpiewając.
     Dochodzimy do Spiżowej Bramy, zamykającej obszar pałacu papieskiego. Górale nasi, gdy wynoszą trumnę ze zmarłym, przekraczając drzwi wiodące na zewnątrz, stukają trumną trzy razy ten ostatni próg, symbol domu rodzinnego. Nie wiem, czy w obyczaju watykańskim jest jakiś analogiczny znak.
     Ale już wychodzimy na zewnątrz, jesteśmy w pełnym słońcu, na to żeby skierować się na prawo, do bazyliki czekającej z otwartymi drzwiami na ciało Papieża. Idziemy łagodnymi, długimi schodami w górę.
     Kościół – dom Boży jest zawsze traktowany jako miejsce szczególnej obecności Pana Boga. Barok uważa kościół za salę audiencjonalną, której Gospodarzem przyjmującym gości jest sam Bóg. W tradycji religijnej Polski ksiądz celebrans w drzwiach kościoła w imieniu Pana Boga wita i przyjmuje ciało zmarłego. Nie wiem, czy watykański ceremoniał posiada tę symbolikę.
     Wchodzimy ze śpiewem do tego genialnego – z punktu widzenia architektury – wnętrza. Tworzymy szpaler, zostawiając szerokie przejście. Stoimy, śpiewając. Patrzymy na idących w stronę konfesji prałatów, z kolei biskupów. Spostrzegam ks. arcybiskupa Dziwisza, potem idą kardynałowie. Widzę ks. kardynała Grocholewskiego, ks. kardynała Jaworskiego, ks. kardynała Macharskiego.
     Po krótkiej przerwie pojawia się ciało Papieża. Trochę podobny do Jana Pawła II. To, co pozostało, to spokój, w jakim pogrążona jest Jego twarz.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI