STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


20 maja 2005

ROBOTNIK W SOLVAYU

 
     Zadzwonił telefon.
     – Ma ksiądz gości w hallu – usłyszałem głos brata z furty.
     – Przedstawili się?
     – Nie.
     – No to schodzę.
     Na dole dwóch ludzi. Dziennikarze.
     – Wreszcie znaleźliśmy księdza.
     – Jestem codziennie na placu Św. Piotra w miasteczku telewizyjnym.
     – Jakoś nie mieliśmy szczęścia. Dopiero ktoś nam powiedział, że ksiądz mieszka w Collegio Polacco.
     – Widzę, że nie czytaliście „Wezwano mnie z dalekiego kraju”.
     – Trudno ją dostać. A tak nawiasem mówiąc, czy to prawda, że tutaj mieszkał również ksiądz arcybiskup Karol Wojtyła?
     – Tak. Chodźmy, pokażę apartament, jaki zajmował jako kardynał, bo jako biskup mieszkał w zwyczajnych pokojach księży studentów.
     Prowadzę. Pokazuję.
     – Jest tu również małe muzeum papieskie.
     Jedziemy windą.
     – Ta winda to prezent Jana Pawła II dla Kolegium. Ale ad rem. Z czym panowie przychodzicie?
     – Prosimy o krótki wywiad. Mamy jedno pytanie: Dlaczego Karol Wojtyła zdecydował się być księdzem?
     Wzdycham ze śmiechem:
     – Na to jedno pytanie trzeba by odpowiadać pół dnia.
     – Proszę skrócić, tak żeby było 15 minut.
     – Dwie strony A-4?
     – No mniej więcej.
     – Wskażę na jeden argument, który, na ile wiem, był dotąd pomijany przez biografów.
     – Jak z tego wynika, trafiliśmy w dziesiątkę z tym pytaniem. Słuchamy.
     – Obaj zetknęliśmy się ze środowiskiem robotniczym. Karol miał doświadczenie z robotnikami pracującymi w Solvayu. Ja miałem doświadczenie z robotnikami w moich „Sygnałach”.
     – To ksiądz też pracował jako robotnik?
     – I tak, i nie. To była roczna praktyka na to, aby po szkole uzyskać tytuł dyplomowanego technika. Ale praktycznie biorąc, to była praca robotnicza. Po kolei: w hali maszyn na tokarniach, frezarkach, automatach, w hali montażu, w dziale elektrycznym itd. Wszystkie działy.
     – I co?
     – Te kontakty dały mi pojęcie między innymi, jaka jest religijność moich kolegów. 
     – Skąd się rekrutowali?
     – Z przedmieść krakowskich, ze wsi okolicznych, ale również z samego Krakowa. 
     – Jaka była ta religijność?
     – Mówiąc krótko: słaba. Nauczanie szkolne niewiele pozostawiło w ich świadomości. Do kościoła w niedziele przeważnie nie chodzili. Kazania spływały po nich jak woda po kaczce. Krytykowali je, że oderwane od rzeczywistości, że księża posługują się innym językiem niż oni. Niezrozumiałym. Niby kościelnym, a praktycznie biorąc, na tyle ogólnikowym, że nie trafiały do przekonania.
     – Wpływ księży na ich życie?
     – Żaden. Bo brak kontaktu. Plebanie otoczone murem. Dosłownym albo symbolicznym. Pies na podwórku. Plebania zamknięta. Dostęp tylko w godzinach urzędowych i tylko po interesie – gdy trzeba załatwić chrzest, pogrzeb, ślub. I tylko tyle. Tu i ówdzie były jakieś wyjątki. Tym bardziej, że Niemcy zakazali wszelkich organizacji, stowarzyszeń nie tylko świeckich, ale i religijnych. To, co we mnie zaczęło róść na potęgę, to konieczność nowego modelu księdza – otwartego na ludzi, na potrzeby wszelakie, nie tylko kościelne, pomocnego we wszystkich sprawach, nie tylko religijnych. Przecież bieda też może i powinna być widziana w aspekcie religijnym. Jak również jakakolwiek potrzeba człowiecza.
     – Rozmawiał ksiądz o tym z Karolem Wojtyłą?
     – Jak najbardziej. I okazało się, że on miał podobne doświadczenia. Tuśmy się znowu spotkali. I to stanowiło jeszcze jeden przyczynek do naszej decyzji, żeby być księdzem.
     – A więc nowocześni księża misjonarze pouczający prostaczków. Czy tak?
     – A więc nie. Nie ex cathedra. Nie z ambony. Ale zbratani uściskiem dłoni. Wsparci ramieniem przyjaźni, idący jednakowym, wspólnym rytmem. Nie pouczający, ale dzielący się z nimi własnym doświadczeniem, przemyśleniami, pomagający im żyć na wszelkie sposoby.
     – A specyfikacja tych kontaktów?
     – Okazało się, że nam chodzi zwłaszcza o młodzież robotniczą. Wymieniać poglądy, dyskutować, tłumaczyć, przekonywać, przyznawać racje, zgadzać się, potwierdzać ich tezy albo zaprzeczać, prostować zawiłe ścieżki ich myślenia, odkrywać jakieś atawizmy, jakieś poglądy wzięte nie wiadomo skąd. Czas młodości to najwyższy czas. Bo za chwilę będzie za późno. Bo pozamykają się bramy, skończą się drogi, zaistnieją sytuacje przymusowe.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI