STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


10 czerwca 2005

PRZYJAŹŃ

 
     Wychodziłem rano z Collegio. Napotkałem pod drzwiami kobietę z mężczyzną.
     – My do księdza Malińskiego.
     – To jestem ja.
     – To się cudownie składa. Tylko widzimy, że ksiądz wychodzi. Spieszy się ksiądz? Jesteśmy dziennikarzami, chcieliśmy zadać księdzu parę pytań.
     – Ja idę żegnać się z Rzymem. Do wyjazdu mam jeszcze trzy dni.
     – Możemy towarzyszyć w tym pożegnaniu?
     – Jak państwo chcecie mi towarzyszyć, bardzo proszę.
     – Czy to prawda, co napisano w jednym z tygodników o księdzu, że ksiądz zawdzięcza papieżowi swoją karierę?
     – Karierę? – zapytałem zdziwiony. – Nie pamiętam, żeby coś takiego zaistniało w moim życiu. Nie jestem ani kanonikiem, ani prałatem, ani infułatem, ani biskupem, ani profesorem.
     – Byliście przyjaciółmi od 1940 roku. I dokąd to trwało?
     – Trwa to do dziś i, na ile mogę powiedzieć, tak będzie zawsze.
     – Ale potem Wojtyła był przełożonym księdza.
     – Tak. Był najpierw biskupem pomocniczym w Krakowie. Potem arcybiskupem Krakowa, czyli bezpośrednim przełożonym.
     – Czy można mówić w takim układzie o przyjaźni?
     – Pamiętam, jechaliśmy samochodem przez krakowskie Aleje Wieszczów – to było wkrótce po otrzymaniu sakry biskupiej – powiedziałem do Karola: „Tylko nie chcę, byś mnie popierał w jakikolwiek sposób”.
     – I zgodził się z tą propozycją?
     – Mogę powiedzieć, że sprawdził się pod tym względem w zupełności.
     – Może ksiądz podać jakiś przykład?
     – Bardzo proszę. Myślałem nie o karierze, ale o nowej, zupełnie innej pracy.
     – Cóż to miało być?
     – Zgłosiłem się do księdza biskupa Wojtyły z „propozycją nie do odrzucenia”: „Chciałbym zrobić studia reżyserii filmowej w Łodzi”.
     – A skąd nagle taki pomysł?
     – To był pomysł nie nagły. On towarzyszył mi od dawna. Tylko z nim się nie zdradzałem.
     – Próbował ksiądz coś robić w tej materii?
     – Usiłowałem upewnić się w nim. Odnalazłem w Rabce reżysera dokumentalistę o nazwisku Kaden. Ten zaproponował mi towarzyszenie na planie zdjęciowym.
     – Przy tylu obowiązkach, które ksiądz wykonywał?
     – Wykorzystywałem fragmenty wakacji. I w ten sposób byłem którymś pomocnikiem reżysera w paru dokumentach i w paru fabułach. I czułem, że potrafię coś zdziałać.
     – Jak zareagował ksiądz biskup?
     – Karol popatrzył się na mnie zdumiony: „Co ci chodzi po głowie?” Odpowiedziałem: „Trzeba kręcić katolickie filmy. I to trzeba robić fachowo, nie uznaję amatorszczyzny. Trzeba skończyć studia”.
     – Co na to Wojtyła?
     – Usłyszałem odpowiedź: „Jestem przeciw. Obecnie potrzebujemy dobrych katechetów. Ty robisz to bardzo dobrze. Jeżeli chodzi o kręcenie filmów katolickich, to wiesz, że to jest nierealne. Władze komunistyczne na to nie pozwolą”. „Przecież komunizm nie będzie wiecznie trwał, wreszcie się skończy” – tak argumentowałem. Odpowiedział: „Kto wie, kiedy. Na razie potrzebujemy dobrych katechetów. Zresztą to nie ode mnie zależy, tylko od arcybiskupa Baziaka”.
     – No to po co ta rozmowa z przyjacielem? 
     – „Ale wiedz o tym, że arcybiskup spyta mnie, o moje zdanie na ten temat. Odpowiem negatywnie”.
     – Nie miał ksiądz żalu do niego, że nie przystał na księdza prośbę?
     – Chyba tak, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że dla niego jako biskupa ważniejsze jest aktualne dobro diecezji niż niepewna przyszłość.
     – I na tym się sprawa zakończyła?
     – Jeszcze był finał, ale po latach. Kiedy Karol, już jako Jan Paweł II, zaproponował mi, żebym się zajął telewizją i filmem watykańskim, odpowiedziałem, że nie jestem do tej roboty przygotowany. A więc kariery nie zrobiłem. I całe szczęście.
     – Ale przecież to nie był jedyny konflikt księdza z Wojtyłą.
     – Kiedyś w czerwcu przyszło zawiadomienie, że mam objąć stanowisko wikarego u Św. Szczepana w Krakowie. 
     – Po ilu latach?
     – Po 11 latach pracy w Rabce. Uśmiechnąłem się do siebie, bo mi się przypomniało, że gdy po święceniach kapłańskich żegnałem się z seminaryjnym ojcem duchownym, ks. Stanisławem Smoleńskim, on westchnął i powiedział mi: „Nie wiem, gdy wytrzymasz w Rabce pół roku, to będzie dobrze. Ty, taki mieszczuch krakowski”. A więc przeniesiono mnie z ukochanej Rabki do mojego Krakowa, o którym zapomniałem. 
     – A w Krakowie?
     – Jak w Krakowie. Na początku ksiądz biskup Karol Wojtyła powiedział, że mam między innymi zacząć prowadzić duszpasterstwo studentów. Bo choć są kościoły z rozwiniętym duszpasterstwem studentów, takie jak np. Św. Anna, Św. Florian, Dominikanie, Misjonarze na Czarnej Wsi, to jednak to nie wystarcza i należy również rozpocząć duszpasterstwo studentów u Św. Szczepana. A więc zacząłem. Były konferencje raz w tygodniu, z dyskusją, w kaplicy Św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Były Msze święte niedzielne z minikazaniem o godzinie 9. I były telefony.
     – Jakie telefony?
     – Z Kurii. Raz w tygodniu, w poniedziałki. Żebym się zgłosił do ks. biskupa Karola Wojtyły, który zaczynał rozmowę pytaniem: „A cóżeś ty znowu mówił w ostatnią niedzielę na kazaniu?” Usiłowałem je powtórzyć, z większym czy mniejszym szczęściem. Karol podsumowywał: „Właściwie to jest w porządku. Tylko język inny”. Radził mi: „Pisz kazania, zanim przystąpisz do ich wygłoszenia. Idź z nimi do któregoś z profesorów, choćby do księdza profesora Mariana Michalskiego, masz z nim dobry kontakt. Niech ci wygładzi ostrości”. Odpowiedziałem: „Tylko sęk w tym, że ja piszę kazanie nie przed wygłoszeniem, a po wygłoszeniu.
     – I ustąpił?
     – Ustąpił. Bo tak sobie myślę, że on potrafił pogodzić przyjaźń, pozostając przełożonym. Bo przecież przyjaźń opiera się na zaufaniu, na tym elementarnym przekonaniu, że przyjaciel jest człowiekiem odpowiedzialnym i nie zrobi żadnego głupstwa.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI