STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


22 lipca 2005

OJCIEC SOBOROWY


     Trudno jest rozstawać się z bazyliką, więc po wyjściu siadamy pod kolumnadą Berniniego. Słońce grzeje, fontanna szemrze i dzieci karmią gołębie.
     – A co było z księdzem w czasie trwania Soboru?
     – Przyjechałem do Rzymu na studia doktoranckie jesienią w 1963 roku. Tuż przed rozpoczęciem drugiej sesji soborowej, już za Pawła VI. (Jan XXIII zmarł 3 czerwca 1963 roku, konklawe wybrało 21 czerwca kardynała Montiniego.) Miałem stypendium na Collegio Polacco i zamieszkałem w nim. Tu mieszkał już Karol, podobnie jak przed rokiem, w czasie pierwszej sesji. Zameldowałem się na uniwersytet Angelicum. I natychmiast zgłosiłem się do pracy w Auli soborowej jako assignator locorum. To, co zobaczyłem w bazylice, przerosło moje wyobrażenia. Po jednej i po drugiej stronie stały gigantyczne dziesięciostopniowe schody. I na nich umieszczone foteliki dla 2500 biskupów. Przydzielono mnie do tego sektora, w którym miał miejsce Karol. (Sektor to 60 biskupów.) Sesje, zwoływane w jesieni, trwały dwa do trzech miesięcy.
     – A jak czuł się Karol Wojtyła w Rzymie?
     – Jak ryba w wodzie. Przecież był tu dwa lata na studiach doktoranckich. Zdążył opanować język włoski, poznać ludzi i sam Watykan.
     – A jak na Soborze?
     – Na Soborze pracował intensywnie. Przygotowywał się do każdej sesji sumiennie. I w Auli soborowej zaistniał w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jako profesor etyki społecznej na KUL-u był świetnie zorientowany w tematyce, którą Sobór podejmował.
     – Jakiej na przykład?
     – Temat, który był dla niego szczególnie interesujący, a który był przedmiotem obrad tej sesji, to problem wolności religijnej. Jako pierwszy w Auli soborowej odważył się tak sformułować to podstawowe prawo człowiecze. Dotąd mówiono tylko o tolerancji religijnej
     – A inne tematy?
     – Mówił o godności ludzkiej, o ateizmie, o laikacie.
     – Czy biskupi przemawiali z miejsca, które zajmowali?
     – Nie. Schodzili „na parter” do mikrofonu. Karol też. Zabierał głos, nigdy nie przekraczając limitu 10 minut, który tutaj był ściśle przestrzegany. Mówił swoim wyraźnym, dźwięcznym głosem, po łacinie, jak wszyscy.
     – Czy był zrozumiany, zaakceptowany?
     – Jego wystąpienia zrobiły wrażenie. Zauważono go. I, jak niektórzy mówią, to był powód, dla którego otrzymał 18 stycznia 1964 roku nominację na arcybiskupa metropolitę Krakowa. Takie było również moje zdanie. I radość. Oczywiście nie uczestniczyłem w jego uroczystym ingresie, który miał miejsce na Wawelu 8 marca 1964, bo byłem w Rzymie.
     – Miał ksiądz okazję rozmawiania z nim w czasie Soboru?
     – Okazji było pod dostatkiem. Choćby wieczorami, po kolacji spacerowaliśmy na tarasie Collegio. Chętnie dołączali się niektórzy biskupi i księża kolegiaści. Tematem rozmów był oczywiście Sobór.
     – Czy był jakiś schemat soborowy, który szczególnie zainteresował?
     – Zwłaszcza zainteresował go schemat XIII: O Kościele w świecie współczesnym. Ale zarazem oburzył go. Po powrocie z drugiej sesji do Krakowa zorganizował sesję naukową na jego temat. Z kolei napisał swoją propozycję tego schematu i wysłał do Watykanu. Projekt został przyjęty z zainteresowaniem. Na początku trzeciej sesji Karol przedstawił swoje stanowisko. Wyjaśniał, że tekst ten jest zwrócony do współczesnego świeckiego człowieka, dlatego powinien być napisany nie z pozycji „ex cathedra”, ale nawiązać dialog jak równy z równym.
     – Czy i jakie były skutki tego wystąpienia?
     – Zaproszono go do Komisji Teologicznej, która miała na nowo przepracować ten dokument. Przyjeżdżał do Rzymu w czasie między sesjami soborowymi, ażeby uczestniczyć w tych spotkaniach – w pracach Komisji. Organizowane były często poza Rzymem. Na przykład woziliśmy go samochodem do Rocca di Papa – ks. Alojzy Cader i ja. Czekaliśmy na niego parę godzin i jechaliśmy z powrotem do Rzymu, tradycyjnie wstępując do jakiejś przydrożnej trattorii, gdzie pod gołym niebem albo pod parasolem straganiarskim jedliśmy porchette, zapijając winem, a on opowiadał, kto był na spotkaniu i co się działo. Z reguły był Congar – najtęższa głowa francuskiej teologii tamtych czasów. Pamiętam, jak Karol narzekał, że ludzie Zachodniej Europy nie rozumieją nas – ludzi Środkowej Europy, a tym bardziej Wschodniej Europy. I że to nie chodzi tylko o różnice jakieś spektakularne, ale o ducha.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI