STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


29 lipca 2005

REFORMA SOBOROWA


     Siedzimy w dalszym ciągu pod kolumnada Berniniego, z widokiem na bazylikę.
     – Lubiłem patrzeć, jak po zakończonym kolejnym dniu obrad soborowych otwierają się drzwi bazyliki i z nich wysypuje się dwa tysiące ojców soborowych. Widok unikalny. Fiolet biskupów przetykany czernią patriarchów czy mitratów i kardynalską czerwienią. Ta lawina spływała po schodach w dół i zdawała się nie mieć końca.
     – Co było, zdaniem księdza, największym osiągnięciem Soboru?
     – Powstawało nowe słownictwo, nowe sformułowania, interpretacje pojęć dotąd, zdawałoby się, ekskluzywnych, hermetycznie zamkniętych, uświęconych tradycją. To był nowy język: ludzki, zrozumiały, kontaktowy. Już można nim było dotrzeć do współczesnego człowieka, do człowieka ulicy, tak prostego jak inteligenta, tak do dorosłych jak do dzieci. W tym języku były formułowane przez Sobór wszystkie prawdy duszpasterskie, a przy tej okazji dogmatyczne i etyczne.
     – To było chyba coś niezmiernie intrygującego.
     – Tak! Coś fascynującego. I ta euforia trwała w ciągu obrad soborowych i w czasie przerw. Na naszych oczach powstawał nowy stary Kościół. Jak Feniks z popiołów. To czuli nie tylko ojcowie soborowi obradujący w bazylice, jak i teologowie, ale i dziennikarze, jak i ludzie nieinteresujący się dotąd problemami teologicznymi.
     – Czy ten nowy język zakorzenił się w Kościele na stałe?
     – To zależy. Są biskupi, którzy w pełni zaakceptowali Sobór i wprowadzają jego dokumenty w życie. Ale są i tacy, którzy, mówiąc delikatnie: nie spieszą się. Podobnie są ośrodki naukowe, czy to uniwersytety katolickie, czy wydziały teologii katolickiej, stanowiące część integralną uniwersytetu, seminaria duchowne, klasztorne studia domestica, które zachowują się podobnie.
     – Również gdy chodzi o język.
     – Tak.
     – Czy w tym nowym języku zostały napisane dokumenty soborowe?
     – Po części. Ponieważ stare sformułowania myślowe i słowne nie zawsze dały się wyrugować. Stare schematy były nieraz mocniejsze, łatwiejsze, wygodniejsze dla ludzi odchodzącej epoki.
     – Proszę podać przykładowo kilka dokumentów soborowych.
     – Istniały trzy podstawowe kategorie dokumentów: konstytucje, dekrety i deklaracje. Dla przykładu: Konstytucje dogmatyczne o Objawieniu, o Kościele, o liturgii, o Kościele w świecie współczesnym; Dekret o ekumenizmie, o Kościołach katolickich wschodnich, o formacji kapłańskiej, o apostolstwie świeckich, o działalności misyjnej, o pasterskich działaniach biskupów; Deklaracja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, o wolności religijnej.
     – Czy było coś, co można by nazwać symbolem Soboru?
     – Świadectwem spektakularnym tego nowego była reforma liturgiczna. Tak zwany ołtarz soborowy: ołtarz zwrócony twarzą do zgromadzonych. A równocześnie liturgia w języku narodowym. To był autentyczny przewrót, nie tylko czysto liturgiczny, ale jak najbardziej ideowy.
     – Aż tak?
     – Aż tak. Wyrażał on tę prawdę, że ksiądz nie sprawuje Mszy świętej, jak również innych sakramentów, dla ludzi, którzy się zebrali, ale razem z nimi. Że jest to prawdziwie wspólnotowe działanie ludu Bożego.
     – Jeszcze przez moment zatrzymajmy się przy wprowadzeniu języków narodowych do liturgii.
     – Proszę bardzo. To był, powtarzam, autentyczny przewrót. Po prawie dwóch tysiącach lat liturgii w języku łacińskim stanowcze odrzucenie tego modelu! Ile potrzeba było mieć determinacji, by zdobyć się na ten krok. Ile zabiegów tych, którzy byli przekonani o słuszności tej drogi. Przy równoczesnym sprzeciwie przeciwników tej zmiany. Wystarczy przypomnieć protest arcybiskupa Lefebvre i jego schizmę. Jak i to, że do dzisiaj są odprawiane Msze święte w języku łacińskim. Oczywiście za zgodą Stolicy Świętej.
     – Z tego, co ksiądz mówi, wynika, że Karol Wojtyła był zapracowany.
     – Tak. Ale pamiętał o tym, co mu powiedział doktor Kownacki – jego przyjaciel z czasów seminaryjnych i ten, który go leczył na mononukleozę – czyli: trzydzieści dni odpoczynku intensywnego w zimie, trzydzieści dni w lecie. Karol odliczał skrupulatnie w kalendarzyku każdy dzień weekendowy potraktowany odpoczynkowo.
     – Jak go spędzał?
     – Jechaliśmy na przykład samochodem, Karol, ks. Cader i ja, nad morze. Nawet niekoniecznie na plażę watykańską. To był październik czy nawet wrzesień, kiedy Rzymianie uważają, że woda jest za zimna na kąpiel. Leżeliśmy na czarnym piasku, szliśmy do wody. Potem Karol zawijał się w koc z głową i to było jego zapadanie się w ciszę, do czego byliśmy już przyzwyczajeni. Albo jechaliśmy w góry Terminillo na narty. Chociaż na dole kwitły kwiaty albo dojrzewały pomarańcze, w górach pełnia zimy. Czasem jechaliśmy do sanktuarium Maryjnego w Mentorelli, prowadzonego przez zmartwychwstańców. Wtedy jeszcze nie było drogi na samą gorę. Trzeba było zostawiać samochód na dole i iść pieszo.
     Ale bywało, że gdy czas był na Soborze gorący, rezygnował z odpoczynku i konsultował się z zaprzyjaźnionymi dostojnikami. Składał wizyty takim ludziom, jak na przykład arcybiskupowi Królowi z Filadelfii czy kardynałowi Konigowi z Wiednia.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI