STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


sierpień 2005

STANISŁAW NA STOLICY STANISŁAWA


     Znał swoje miejsce w szeregu. Chociaż zawsze był w orszaku papieskim, niezorientowani mogli go nawet wcale nie zauważyć. Czasem tylko kamery telewizyjne wychwytywały go na moment przed wygłaszaniem przemówienia przez Papieża, gdy podawał przygotowany tekst. I znowu  – przy końcu przemówienia, gdy ten tekst odbierał. Nie zdarzyło mu się w tym tak bogatym pontyfikacie papieskim, aby pomylił podawane teksty.
     Znał swoje miejsce w szeregu. Tego nauczył się – a może nawet miał to już od urodzenia – że z uśmiechem witał każdego, kto się do niego zgłaszał. Był uprzejmy wobec każdego. Mówił cicho. Nie podnosił głosu. Poświęcał rozmówcy całą swoją uwagę tak długo, jak uważał to za potrzebne.
     Na jego głowie było mnóstwo spraw. Można powiedzieć – przewyższających możliwości jednego człowieka. Potrafił im wszystkim sprostać. Nie zapomniał nigdy o przyrzeczonym telefonie. Spełniał obietnice.
     Znał swoje miejsce w szeregu. Miał kręgi wtajemniczenia. Byli ludzie, którzy od niego wiedzieli prawie o wszystkim, co dotyczyło Ojca świętego – mówię „prawie”, bo o wszystkim wiedział tylko on – przekazywał im informacje bez żadnych oporów. I byli tacy, którzy nie dowiedzieli się od niego nigdy nic, poza niewiele mówiącym ogólnikiem. Pomiędzy tymi dwoma kręgami był cały szereg kręgów pośrednich, które on ustalał z nieomylną pewnością.
     Znał swoje miejsce w szeregu. Był wierny i przywiązany. Jak sekretarz, jak syn, z czasem jak opiekun i pielęgniarz. Był jedynym sekretarzem, którego nie zmienił Karol Wojtyła od czasu, kiedy go wziął ze stanowiska wikariusza w Makowie Podhalańskim. Drugich sekretarzy przy Ojcu świętym było kilku. Był Irlandczyk, Murzyn, Wietnamczyk, na koniec Polak z diecezji lwowskiej – ks. Mieczysław Mokrzycki, w dużej mierze podobny do niego. Stanisław był sekretarzem aż do samej śmierci Papieża, który umarł, trzymając go za rękę.
     Znał swoje miejsce w szeregu. Ale to nie znaczy, że nie miał swojego zdania. Podczas tylu rozmów przy stole w jadalni papieskiej, gdy byliśmy we trójkę, ewentualnie w czwórkę z drugim sekretarzem, nie zachowywał się jak tylko sekretarz, ale brał udział w rozmowie. „Trzymał stronę” Papieża. Ale czasem ryzykował opinie, które nie zyskiwały aprobaty Papieża. Chociaż miał swoje zdanie, realizował życzenia papieskie bez zastrzeżeń.
     Znał swoje miejsce w szeregu. Mówiono, że powinien zostać dawno kardynałem. Nawet, że kardynałem „in pectore”, ogłoszonym podczas ostatniego konsystorza, był właśnie on. A jak nie, to i tak powinien sobie to załatwić.
     Myślę, że to nie był on. Ale tego on sobie i tak by nie chciał „załatwić”, bo to byłoby równoznaczne z odejściem jego ze stanowiska sekretarza Papieża. A tę rolę cenił sobie ponad wszystko.


* * *


     Ile jest jego osobistej mądrości, cierpliwości, taktu, a ile zawdzięcza Ojcu świętemu, tego ani my nie ustalimy, ani nie potrafiłby ustalić on sam. Ojciec święty był wielkością, ale miał swój styl. Można go określić krótko: nad nikim nie zaciążył, nikogo nie zdominował, każdego szanował takim, jakim był. A jeżeli przecież kształtował ludzi, to kształtował ich swoją wielkością, swoim poziomem intelektualnym i moralnym.
     Tak jest również w wypadku księdza arcybiskupa Stanisława. Ile w nim Papieża, ani tego nikt mu nie powie, ani on sam sobie tego nie określi. Ale na pewno jest w nim bardzo wiele jego osobistego piękna, mądrości i odwagi.


* * *


     Niebezpiecznie jest, gdy sekretarz otrzymuje nominację na ordynariusza. Z roli kogoś, kto wykonuje polecenia, kto jest zobowiązany do wczuwania się w intencje swojego przełożonego – do roli działającego samodzielnie. W innym wypadku powiedziałbym: jest to niemożliwe. Ale w wypadku, gdy ksiądz arcybiskup Stanisław miał takiego wielkiego przełożonego, jakim był Jan Paweł II, jest w pełni realne, że będziemy mieli metropolitę, jakiego potrzebuje Kraków i cała Polska.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI