STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


2 września 2005

POSOBOROWY KARDYNAŁ

 
     Siedzimy na Schodach Hiszpańskich. Słońce grzeje, azalie kwitną. Rozmawiamy.
     – Jaki był księdza powrót do Polski?
     – Pojechałem na dworzec kolejowy Termini. Odprowadzali mnie koledzy. Wsiadłem do pociągu. Stanąłem przy oknie. Pociąg ruszył. Nagle zobaczyłem, że Szczepan Wesoły biegnie ku mnie, coś wołając. Wreszcie zrozumiałem: „Wyrzucaj pieniądze!” Sięgnąłem do kieszeni, natrafiłem na jakieś monety i zacząłem je sypać na peron ze śmiechem. Tu jest taki zwyczaj starodawny: gdy się chce wrócić do Rzymu, trzeba tak się zachować.
     – Jaki Kraków ksiądz zastał?
     – Powracałem do kraju z Europy Zachodniej. Tam trwała rewolucja. Księża odchodzili od kapłaństwa, zakonnicy i zakonnice z klasztorów, pod hasłem, że życie chrześcijańskie to miłość bliźniego, wobec tego po co tyle modlitw. Będziemy osądzani z tego, cośmy uczynili bliźniemu naszemu, który był w biedzie czy potrzebie. Z kościołów wyrzucano konfesjonały, boczne ołtarze. Eliminowano kult świętych. Rezygnowano z nabożeństw majowych, czerwcowych, październikowych. Tabernakulum odsuwano z centralnego miejsca. 
     – Co wobec tego pozostało?
     – Koncentracja na Osobie Jezusa i Piśmie Świętym, zwłaszcza Ewangelii. A w liturgii na Eucharystii. W kościołach wyeksponowany ołtarz główny jako stół. Byłem ciekawy, jak wygląda Polska.
     – Kraków był jakoś posoborowy?
     – Ale równocześnie jakby Soboru nie było. Tak, budowano ołtarze „soborowe”, czyli twarzą do ludzi. Wprowadzono język polski do liturgii. To była niewątpliwie rewelacja, przyjmowana przez większość ludzi z entuzjazmem. Ale na tym jakby poprzestano. Odbiegaliśmy, i to bardzo, od modelu holenderskiego, francuskiego czy amerykańskiego. I bardzo dobrze. Ale ja się chciałem dowiedzieć, jak to wygląda od środka.
     – Trzeba było pytać u źródła.
     – Poszedłem do Karola. I tu się wszystko wyjaśniło. Episkopat polski pod kierownictwem kardynała Wyszyńskiego obrał ostrożną politykę, gdy chodzi o wprowadzanie Soboru Watykańskiego. Kierował się zasadą, po pierwsze, nie spieszyć się. A po drugie, zdawać sobie z tego sprawę, jaką jest rola Kościoła. A jest nią modlitwa, po to żeby ludzi pogłębić i pomóc im żyć miłością Boga i bliźniego. Odchodzenie księży od kapłaństwa po to, żeby uczyć narody Trzeciego Świata lepszej kultury agrarnej, zakładać szkoły i uczyć ich rzemiosła, to nieporozumienie. To można robić „przy okazji” albo „na marginesie”, ale nie kosztem modlitwy.
     Karol zdawał sobie z tego sprawę, że sam wszystkiego nie zrobi. Pomocnym może się stać między innymi „Tygodnik Powszechny”. Chociaż o niewielkim nakładzie i kontrolowany przez cenzurę, było to pismo opiniotwórcze w najlepszym tego słowa znaczeniu.
     – Władze państwowe, chyba świadome tego, nie godziły się na podwyższenie nakładu.
     – Oczywiście. Karol chciał mieć bliski kontakt z „Tygodnikiem Powszechnym”, nie na zasadzie jakichkolwiek nakazów czy nacisków, ale dialogu. Wymyślił spotkania z redaktorami „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”  raz w miesiącu. Mnie powierzył funkcję koordynatora tych spotkań. Odbywały się one przy udziale prawie zawsze kompletu redakcji jednej i drugiej.
     – Tematem?
     – Oczywiście Sobór i odnowa posoborowa, między innymi: ekumenizm, tolerancja, liturgia, młodzież, katechizacja, tomizm. Dopiero tu się okazywało w pełni, jak bardzo są zaangażowani w tę problematykę uczestnicy tych spotkań.
     – Może ksiądz nam wymienić kilku uczestników?
     – A było z kim porozmawiać, bo byli to redaktorzy z prawdziwego zdarzenia. Już sam Jerzy Turowicz, uważany za najlepszego redaktora naczelnego periodyków tej kategorii. Również jego dwaj zastępcy: Józefa Hennelowa – trzymająca rękę na pulsie codziennego życia i Krzysztof Kozłowski – wychodzący w przyszłość. Ale i inni: Tadeusz Żychiewicz – świetny polemista, choć obok niego huraganowe trwały dyskusje w redakcji na Wiślnej, on w tym harmiderze pisał niewzruszenie swoje świetne artykuły. Mieczysław Pszon – polityk zawodowy, który za politykę odsiedział swoje w „kiciu” – jak żartoblliwie nazywał więzienie. Zofia Starowieyska-Morstin – znakomity literat i krytyk literacki, choć już podeszła wiekiem, a przecież dziewczęca jak nastolatka. Anna Morawska – chodzący dynamit, zbuntowana zawsze na cały świat. Paweł Jasienica – polityk i historyk, człowiek o ogromnej wyobraźni i odwadze. Stefan Kisielewski – kpiący ze wszystkich i z wszystkiego. Najbardziej z gospodarki komunistycznej. Antoni Gołubiew, który mnie przestrzegał: „Niech ksiądz sobie nie pozwoli zmienić jednego przecinka ani żadnego słowa”. Marek Skwarnicki – poeta i felietonista pod pseudonimem „Spodek”. Jerzy Kołątaj – pedantyczny sekretarz redakcji. Hanna Malewska – powieściopisarka, naczelny redaktor miesięcznika „Znak”.
     – Jak przebiegały te spotkania?
     – Najpierw krótka konferencja, a właściwie wprowadzenie, bo zasadniczą rzeczą była dyskusja. A potem w jadalni herbata czy kawa z kanapkami i ciastka. I dalszy ciąg dyskusji, choć już w innym nastroju. To wszystko w atmosferze przyjaznej, serdecznej, w pełni otwartej, szczerej. Podziwiałem Karola. On się po prostu nie bał tych spotkań, on chciał tych spotkań, on upominał się o nie. Chociaż na nich słyszał niejednokrotnie gorzkie słowa prawdy odnośnie księży, biskupów, Watykanu czy polskiej teologii.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI