STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


7 kwietnia 2006

MY – BARBARZYŃSCY CHRZEŚCIJANIE

 
     Pod koniec IV wieku rozpoczęły się wędrówki ludów. Plemiona azjatyckie, parte przez swoich wschodnich sąsiadów, szły na zachód. Prosiły cesarza Bizancjum o pozwolenie do wejścia na tereny imperium rzymskiego, a gdy ten, chcąc nie chcąc, przyzwalał, ciągnęły do Włoch jako krainy wymarzonej – ciepłej, słonecznej, przyjaznej do życia, zagospodarowanej, zabudowanej. Wizygoci, Ostrogoci, Herulowie, Rugiowie, Wandalowie, Hunnowie, Longobardowie. I zalewali zachodnią część imperium rzymskiego. Wchodzili, staczając bitwy albo nie, zajmowali tereny, mieszali się z ludnością tubylczą. Łupili, grabili albo zasiedlali je, nie używając przemocy. I tak padła część zachodnia imperium rzymskiego. Rzym razem z Europą Zachodnią uległ najazdowi barbarzyńców.
     Ludy te przyjmowały chrześcijaństwo, bo chciały należeć do Europy. Bo Kościół stanowił integralną część tego świata. Był potęgą kulturalną, odpowiadał na zapotrzebowania tych młodych narodów, zwłaszcza gdy chodziło o szkolnictwo.
     Co zrozumieli z Eucharystii? Przyjmowali ją w kształcie, jaki zastali: jako nową ofiarę składaną Bogu przez kapłana, bez łączenia jej ze śmiercią krzyżową Jezusa. A oprócz tego wszystko w niej było im obce.
     Nie pasowała do ich temperamentu sztywność Mszy świętej. Obca im była suchość, oficjalność, cały wydźwięk prawniczy jej obrzędów.
     Ale przetłumaczyli sobie na swój język myślowy: że to trzeba uczestniczyć w tej ofierze, po to, żeby uzyskać błogosławieństwo Boże.
     Godzili się więc na łacinę, chociaż jej nie rozumieli. Zresztą nikt nie pytał się o ich zdanie. A w ogóle, łacina należała do świata, do którego oni chcieli wejść. Choć łacina panowała tylko w sferach arystokracji, ludzi wykształconych, urzędników. Bo na dole mówiono językiem tubylczym.
     W porównaniu z dawną Eucharystią jerozolimską uległ zmianie jej charakter. To już nie była wieczerza wspólnoty. Choćby z tego prostego powodu, że wino było obce posiłkowi barbarzyńców.
     Msza święta już nie była nie tylko świętowaniem rocznicowym, ale nawet nie była ich ofiarą. Wprost przeciwnie. Kapłan był tym, który „daje”, a oni tymi, którzy „odbierają”. Przestała być ich wyrazem. A nawet nie przestała być, bo nigdy nie była. Była obcym obrzędem, niezrozumiałym, który trzeba było odstać, odklęczeć, odśpiewać w każdą niedzielę, pod grozą popełnienia grzechu ciężkiego.
     Automatycznie zmieniła się funkcja kapłana. Został oderwany od społeczności kościelnej, pozostawiony samemu sobie, jako ten, który służy do odprawiania Mszy świętej, czyli ma władzę konsekrowania. Dochodzi do „prywatnych” Mszy świętych, odprawianych za zmarłych bez udziału wiernych.
     Uczestnikom Mszy świętej pozostała z całej liturgii konsekracja. Te tajemnicze słowa: „To jest Ciało moje. To jest kielich Krwi mojej”. Słowa, które mechanicznie wprost przemieniają chleb w Ciało, a wino w Krew Jezusa. Na tym cudzie się skupili. I do niego się ograniczyli. Nie w sensie przyjmowania Chleba i Wina w Komunii świętej. To było zabronione. Kościół zezwalał na Komunię świętą trzy razy do roku. Święty Franciszek dla swoich braci uzyskał pozwolenie przystępowania do Komunii świętej czterokrotnie w ciągu roku. Sobór Lateraneński (1215) ustalił obowiązek jednorazowego przyjmowania Komunii świętej w roku. Pozostawała jedynie forma adoracji. Potwierdziło tę formę wprowadzone od XII wieku podniesienie konsekrowanej Hostii, a od XIV wieku również kielicha z Winem.
     I konsekwentnie, weszły w modę nabożeństwa majowe, czerwcowe, październikowe, gorzkie żale przy wystawionej w monstrancji Hostii świętej. Było to dla wiernych przedłużeniem Podniesienia. To zaczęto praktykować od XIV wieku w Niemczech, wkrótce w całej Europie. Nawet odprawiano Msze święte przy wystawionej Hostii świętej. Odprawiano je przy obfitym oświetleniu ołtarza i przy śpiewach na chwałę Najświętszego Sakramentu. Msza święta zeszła na margines. Służyła tylko do „produkcji” Hostii Świętej, wystawianej uroczyście w nabożeństwach. Święto Bożego Ciała, wprowadzone w 1264 r., urosło prawie do najważniejszego święta w roku liturgicznym.


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI


PS. Nakładem „Jagiellonii” ukazało się kolejne wydanie (tym razem w twardej oprawie) mojej książeczki „Drugie życie Karola Wojtyły”.