STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Artykuły niepublikowane - odkrywanie świata


2 października 2006

TEATR A LITURGIA

(Odkrywanie świata)


 TEATR A LITURGIA


     Jakiekolwiek dzieło sztuki byśmy napotkali, jaki wiersz, utwór muzyczny byśmy usłyszeli, jaką pieśń zaśpiewali, jaką rzeźbę, spektakl sceniczny byśmy zobaczyli, to ona wtedy nam się objawi, jeżeli człowiek odkryje, że to o niego chodzi: mea res agitur.
     Obraz, który wisi w muzeum, w galerii malarstwa albo w domu, i jest przez nas ukochany – nie tylko dlatego że kolor, że rysunek, że kompozycja, ale że czujemy w tym obrazie swoją sprawę, że ten obraz do nas jest skierowany, adresowany, my jesteśmy wezwani, wywołani, on nas uobecnia, że jesteśmy w niego włączeni, w nim uczestniczymy.
     To uwidacznia się również w muzyce. Na przykładzie Chopina, w którego się wsłuchujemy. To on gra – to my gramy. To nasza sprawa, to nasza pieśń, nasz mazurek, nasze preludium, andante. To my utożsamiamy się z Chopinem, z tym utworem. Przez słuchany utwór wracamy do Chopina, do jego przeżyć, z których wyrosło jego dzieło, a które to przeżycia – jak się okazuje – pokrywają się z naszymi.
     To samo – jeszcze bardziej – dzieje się w teatrze. My nie patrzymy na aktorów, jak oni grają, jak ubrani, jaka akcja. A nawet gdy zwracamy uwagę na to, to tylko w tym celu, żebyśmy siebie odnaleźli w tej sztuce, że to nasza historia się dzieje, że nasze losy się rozstrzygają, że ich przeżycia zachwytu czy smutku są naszym udziałem. Czujemy, że i my też tak reagujemy jak oni. Nam tez to grozi, co im grozi. Nas też to raduje, co ich raduje.
     I wtedy jest możliwe dotarcie do naszej rzeczywistości egzystencjalnej przez teatr. Kiedy my jako widzowie zaczniemy przeżywać to, co się dzieje na deskach teatralnych, jako historię naszego życia. Mea res agitur Gdy nie będziemy wyłącznie obserwatorami, co jest tylko beznamiętnym oglądaniem obrazków. Dopiero gdy uwierzymy, że to rzeczywiście o nas chodzi – to wtedy jest odbiór tej rzeczywistości niewidzialnej, którą niesie teatr.
     I na tej zasadzie sztuka teatralna nas wyzwala od rozmaitego zła, rozmaitej przewrotności. Ostrzega nas np. przed pazernością, która oplątuje nasze całe życie. Ukazuje np. bezsens zemsty, która potrafi z nas uczynić takiego samego bandytę jak ten, który nas skrzywdził.


* * *


     Różnica pomiędzy sztuką teatralną a liturgią Mszy świętej jest zupełnie zasadnicza. Sztuka teatralna jest tworem fikcyjnym, choć oddziałuje na nasze przeżycia, a Msza święta jest uobecnieniem liturgicznym Ostatniej Wieczerzy.
     O Mszy świętej możemy powiedzieć: Tak rzeczywiście było. I ja przez Mszę świętą mogę uczestniczyć w tym „co i jak było”. Z tym, że ode mnie zależy, na ile potrafię z tą rzeczywistością identyfikować się.
     Liturgia Mszy świętej jest inna niż teatr, jest inaczej budowana niż sztuka teatralna. A przecież ma wspólne zasady, związki, sposoby. Wydaje się, że w porównaniu z teatrem nie jest interesująca. Bo czy można oglądać całe życie tę samą sztukę? Ale tu tkwi nieporozumienie. Msza święta to nie jest przedstawienie teatralne. To jest rzeczywistość. To po pierwsze.
     A po drugie, to nie jest wciąż ta sama rzeczywistość. Każda Msza święta jest inna. Bo zmieniają się czytania Pisma Świętego. I tu jest ważna zwłaszcza Ewangelia. Uobecnia nam coraz to inne wydarzenia z życia Jezusowego. Spotykamy Jezusa w coraz to innych sytuacjach. Słyszymy coraz to inne przypowieści, metafory, porównania, nauki, upomnienia, zachęty, tłumaczenia.
     I tak Msza święta niesie całe bogactwo tematyki egzystencjalnej. Ale po trzecie, najważniejsze, że tak w teatrze jak w liturgii powinno przychodzić do głosu przeżycie, zasada mea res agitur – moja sprawa się toczy, moja sprawa się rozgrywa. Bez realizowania tej zasady nie ma prawidłowego odbioru sztuki teatralnej ani nie ma prawdziwego uczestniczenia we Mszy świętej.


* * *


     Msza święta działa w prosty sposób. Idziemy do kościoła – jak w inny, choć znany nam świat. Wychodzi ksiądz w szatach przynależących do tego innego świata, liturgicznych. Zajmuje miejsce przy ołtarzu, który jest symbolem stołu z Wieczernika. Rozpoczyna się Msza święta. Ale po zwyczajnym powitaniu przeważnie następuje nawiązanie do treści czytań, które usłyszymy za chwilę. A Ewangelia to nie opowiadanie o tym, co miało miejsce przed dwoma tysiącami lat, ale rzeczywistość duchowa, w której się znajdziemy, w której ujrzymy siebie samych. Dokonuje się to nie tylko przez Ewangelię, ale również przez modlitwy mszalne, które do niej nawiązują. Jak i przez homilię, która powinna nam pomóc tak odbierać Ewangelię.
     W Adwencie stanie przed nami św. Jan Chrzciciel i będzie nas przygotowywał na przyjście Jezusa.
     W czas Bożego Narodzenia pójdziemy razem z pasterzami do Groty Narodzenia, zachwyceni tym, że Bóg nam objawił się w Jezusie. Potem będziemy towarzyszyć w życiu ukrytym Jezusa w Nazarecie. Aż do momentu, kiedy mając 30 lat opuści dom rodzinny i zacznie nauczać.
     Będziemy z Nim wędrowali po Ziemi Palestyńskiej i będziemy słuchali Jego przypowieści, nauk, kazań, pouczeń przekazujących nam prawdę o Bogu-Miłości. Równocześnie będziemy uczestniczyć w Jego życiu, które w inny sposób przekazuje nam tę samą prawdę.
     Wtedy, gdy staje w obronie jawnogrzesznicy, gdy uzdrawia chorych, trędowatych, paralityków, niewidomych i głuchych, wskrzesza córeczkę Jaira i syna wdowy z Naim. Na dowód, że Bóg kocha wszystkich, również pogan, grzeszników, biedaków i chorych, a nie tak jak uczyli faryzeusze, że bieda, choroba, śmierć w młodych latach to wszystko jest karą Boga za popełnione grzechy. A wszystkich pogan nienawidzi i ukarze ich piekłem.
     A Jezus o setniku, poganinie, który przyszedł do Niego, prosząc o uzdrowienie sługi, powiedział: „Nie znalazłem takiej wiary w Izraelu”.
     I tego Mu nie mogli podarować. I za to chcieli Go zabić w Nazarecie. Choć cytował Stary Testament, jak to w czas głodu prorok Eliasz uratował ode śmierci pogankę, a prorok Elizeusz uleczył z trądu poganina Naamana.
     I tak Jezus szedł do śmierci: uzdrawiał, choć faryzeusze twierdzili, że to czyni mocą Belzebuba, księcia złych duchów; nie gardził grzesznikami, ale się z nimi przyjaźnił, spożywał z nimi posiłki, mówiąc, że nie przyszedł do sprawiedliwych, ale właśnie do grzeszników; Mateusza – grzesznika – włączył do grona apostołów, najbliższych przyjaciół swoich. I tak szedł do śmierci. A my z Nim. Przez to, że zaakceptowaliśmy Jego naukę o miłości Boga ku wszystkim ludziom. I wisząc już na krzyżu, oświadczył skazańcowi wiszącemu obok Niego: „Dziś ze Mną będziesz w Raju”. Piotrowi, który się Go zaparł, powiedział: „Czy miłujesz Mnie więcej niż ci?” „Paś owce moje, paś baranki moje”. Wchodzimy w obszar wybaczania ludziom, którzy nas skrzywdzili.
     Ale nie wystarcza na to wszystko tylko patrzeć.
     Należy utożsamiać się z grzesznicą uratowaną przez Jezusa, z Piotrem, dobrym łotrem na krzyżu, z Tomaszem; utożsamiamy się z Jezusem.
     Tak jak oni płaczemy, cieszymy się, żałujemy, dziękujemy, prosimy – w ten sposób oczyszczamy się, uświęcamy się, piękniejemy, szlachetniejemy, uświęcamy się.
     To ciągle: moja sprawa się toczy. I to wydarzenie ewangeliczne jest obecne przez całą Mszę świętą, która na pozór wydaje się, że jest taka sama za każdym razem. Ale konkretny fragment Ewangelii nadaje jej za każdym razem inną treść, inne znaczenie.
     Należy równocześnie stwierdzić, że jest w liturgii podobnie jak w teatrze. Jeżeli siedzimy i „patrzymy na”, obserwujemy – jak widzowie na kiepskim spektaklu teatralnym – to my ani na moment nie dotkniemy nawet tej rzeczywistości, którą niesie Msza święta. Nie doznamy tego oczyszczenia, uwolnienia, tego zbawienia, które jest celem Mszy świętej.