Biblioteka


CHRZEST JEZUSA (4)



 

CHRZEST JEZUSA (4)

     I tak został u Jana. Wciąż nie zdradzając swojej obecności, wmieszany w tłum pielgrzymów, odprawiał wraz z nimi swoje wielkie rekolekcje. Równocześnie przyglądał się działalności Jana. Jan nie był sam. Zauważył, że kręcą się obok mężczyźni – najwyraźniej ci, którzy przystali do niego i pomagali mu czy to chwilowo, czy może jako jego uczniowie. W rozmaitym wieku. Był nawet wśród nich chłopiec najwyżej piętnastoletni, a może nawet młodszy, być może dwunastoletni, też noszący imię Jan – z tym, że dla odróżnienia wołali na niego Janek. Zauważył również, że obowiązywała wśród nich jakaś hierarchia – czy to uwarunkowana wiekiem, gorliwością, czy zaufaniem mistrza Jana. Do takich najważniejszych należał Andrzej.
     Dzień za dniem był szczelnie wypełniony od świtu do nocy wspólnymi modlitwami, śpiewami, w których brał udział również Jan, gdy tylko nie był zajęty chociażby rozmowami indywidualnymi. W każdym dniu miały miejsce czytania Pisma Świętego. Oczywiście i kazania Jana. Działo się to wszystko prawie dokładnie tak, jak to uzgadniali i omawiali w czasie swoich spotkań poprzez ostatnie lata. w logicznym rytmie trwającym kilka dni, na końcu którego Jan miał dokonywać obrzędu chrztu.
     Modlił się. Modlił się wspólnie z tłumami i modlił się samotnie. Wynalazł sobie w pewnej odległości, już na skraju pustyni, spokojne miejsce i tam przebywał nocami i w ciągu dnia, gdy odchodził od wspólnych nabożeństw.
     Aż przyszedł dzień chrztu. Jan, kończąc swoje kazanie, zszedł ze wzniesienia, ze stoku, na którym przemawiał, w dół, na brzeg rzeki, wszedł do niej i stąd zaczął wołać do słuchających go tłumów:
     – Odwracasz się od wszelakiego zła przez ciebie dokonanego? Chcesz żyć zgodnie z Prawem, które Bóg nam objawił? Chcesz Mu wiernie służyć? Jesteś gotów przyjąć Jego Syna, Mesjasza do nas wysłanego? To przyjdź do mnie, do tej świętej rzeki Izraela, którą, jak cały ten kraj, dał nam Bóg. Niech jej święte nurty oczyszczą nas, uświęcą nas. Niech się w nas odnowi Przymierze, jakie Bóg zawarł z całym Izraelem. A staniemy się godnymi synami Jakuba. A dopełnimy swoim życiem tego Przymierza, które zawarł z nami Wszechmocny.
     Jan stał wciąż w wodzie jak na scenie amfiteatru i wołał, kierując głos to w lewo, to w prawo, pragnąc ogarnąć wszystkich zgromadzonych na opadających ku rzece brzegach. Zamilkł, zaczerpnął pełna dłonią wody z rzeki i polał sobie nią głowę.
     Pierwsze były przy nim dzieci, wietrząc w tym obrzędzie nową zabawę. Wbiegały z rozpędem w rzekę, a potem już tuliły się do niego, podnosząc z ufnością łebki, które on, uśmiechając się, polewał. Za dziećmi szli dorośli. Dopiero teraz zobaczył, ilu ich jest. Uczniowie Jana zaintonowali pieśń-hymn:

     – Chwalcie, o dziatki, najwyższego Pana,
       Niech Mu jednemu cześć będzie śpiewana,
       Niech imię Pańskie przebłogosławione
       Po wszystkie wieki będzie pochwalone.

     Ludzie wylegli na sam brzeg i cierpliwie czekali na swoją kolej, wciąż śpiewając. Dołączył do nich i ruszył powoli w dół, w stronę rzeki. Nagle poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
     – Czy ja mogę Ci coś powiedzieć? To nie dla takich jak Ty ten chrzest.
     Poznał głos. To był Tomasz, z którym odbył ostatni odcinek drogi do Jana.
     – Dla kogo ten chrzest? Dla takich grzeszników jak ja. Tyś człowiek Boży.
     Odpowiedział mu nie całkiem na temat, ale w związku z tym, o czym aktualnie myślał:
     – Każdy nosi w sobie wielkość swojego narodu, jak i grzechu swojego narodu, nawet gdyby prowadził święte życie. Każdy jest odpowiedzialny za jego dzieje, za jego los, choćby wykonywał najzwyczajniejszą funkcję, najprostsze czynności. Trzeba Bogu dziękować za wszystko, czym obdarzył nasz naród. Trzeba Boga przepraszać za wszystko, czym Go nasz naród obraził.
     – O, jakiś Ty mądry. Mądry ponad miarę. Żal mi tylko, że nie spotkałem Ciebie wcześniej. Inaczej potoczyłoby się moje życie. Nie chciałbym Cię stracić.
     Ludzie wciąż śpiewali. Teraz to było: „Alleluja, nasz Bóg jest naszym Panem”. Powtarzano ten werset dziesiątki razy. Raz śpiew narastał, potężniał nutą triumfu, dumy, zachwytu, raz przycichał, jakby zaskoczony tym stwierdzeniem, niegodny takiego zaszczytu, pokorny, nieśmiały.
     – Co myślę? Myślę, że jeżeli Cię Bóg obdarzył taką mądrością, to nie na to, byś ją chował dla siebie, ale abyś ją przekazywał innym i w ten sposób służył swojemu narodowi.
     Popatrzył na Tomasza:
     – Dobrze mówisz. Tak to jest. Bóg daje, obdarza nas darami nie tylko dla nas samych, ale na służbę dla drugich.
     Powoli, krok za krokiem posuwali się w dół, od czasu do czasu przystając. Wpatrzeni w Jana, który chrzcił. Chwilami znikał im z oczu, zakrywały go gałęzie, pnie drzew. Aż znaleźli się tuż nad rzeką. Zobaczył, że to nie tylko sam Jan chrzci. Robili to również jego uczniowie, którzy stali w wodzie w pewnych odstępach od siebie i chrzcili tak jak Jan. „No i słusznie – pomyślał. – Trwałoby to bez końca”. Widział go coraz wyraźniej: jego skupioną, zszarzałą od zmęczenia twarz, jego serdeczne ruchy: pochylanie się, aby zaczerpnąć dłonią wody i potem polewanie wodą głów. Ale ta sama powtarzana czynność nie była taka sama. Do każdego coś powiedział, jakoś inaczej uśmiechnął się, pogłaskał, przytulił, poklepał po ramieniu, pocałował w czoło.
     Był już na wyciągnięcie ręki. Podszedł jako kolejny. I wtedy Go Jan zobaczył. Zamarł. Najwyraźniej nie spodziewał się, że On przyjdzie prosić o chrzest. Patrzył na Jana z całym ciepłem i serdecznością, na jego zmieszaną twarz, na jego zakłopotanie, na bezradnie opadłe ręce, jak chce coś powiedzieć, ale nie bardzo wie, co. Odczekał cierpliwie aż usłyszał nieśmiałe słowa:
     – Ta ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?
     Nie, nie chciał mu nic tłumaczyć, bo ani chwila sposobna, ani czas na to – jeszcze przecież tylu ludzi czeka na chrzest. Ale z całą delikatnością powiedział do niego:
     – Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe.
     Zobaczył, że zmieszanie na jego twarzy słabnie, opór, który w nim trwał, ustępuje. Na to miejsce powraca dawna hieratyczność, skupienie, koncentracja. W pewnej chwili Jan wolnym ruchem zaczął dźwigać ramiona w górę, wzniósł w niebo oczy i głosem pełnym przejęcia zaczął wołać jak wieszcz, jak prorok:
     – Niech Duch Boży zstąpi na Ciebie, żebyś godnie przepowiadał Słowo Boże i żebyś Ty sam przez Twoje godne życie ukazał, że jesteś Słowem Bożym.
     Zamilkł, ale ramion nie spuszczał. Trwał tak w tym mistycznym uniesieniu, z oczami utkwionymi w górę, z twarzą coraz bardziej rozjaśniającą się w zachwycie, jak zaklęty. Chwila ta przeciągała się. Aż wreszcie, jakby powracając z innego świata, zaczął powoli opuszczać ręce.
     Potem pochylił się, zaczerpnął dłonią wodę, wolnym ruchem podniósł ją i wylał na Jego głowę. I już spletli się w serdecznym uścisku. Trwali tak przez chwilę, aż usłyszał wyrywający się z piersi Jana szloch i słowa:
     – Widziałem niebo otwarte i Ducha Świętego zstępującego na Ciebie. I słyszałem głos mówiący: Oto Syn mój umiłowany, w Nim mam upodobanie.
     Uścisnął Jana i wyszedł wolno, jak odrętwiały, z wody. Wspiął się na brzeg. Przeszedł przez zgromadzony tłum, nie widząc nic ani nie słysząc.