Biblioteka



s. 7.






     Zerwał się ze snu. Była noc. Nad nim stał Piotr Dunin.
     – Królewiczu, wstawajcie.
     – Co się dzieje?
     – Czas w drogę.
     – Teraz, po nocy?
     – Najwyższy czas.
     – Czy coś się stało?
     – Opowiem po drodze. Ubierajcie się, proszę.
     Wkładał na siebie ubranie trzęsącymi rękami. Właściwie nie wiadomo dlaczego tak się nagle rozdygotał. Ale udzielił mu się pośpiech Piotra i ta cała atmosfera tajemniczości, którą ten ze sobą przyniósł.
     – Tak po ciemku?
     – Po ciemku. I po cichu, żeby nikogo nie budzić.
     – To inni zostają?
     – Zostają. Zostają.
     I w tym momencie dopiero jakby oprzytomniał. Nagle wszystko otworzyło się przed nim z całą ostrością.
     – A więc oni nie wiedzą, że ja opuszczam obóz i wracam z wami do Polski?
     – No, nie wiedzą – powiedział Piotr z ociąganiem.
     – To ja nie jadę. Zostaję – powiedział stanowczo.
     – To być nie może – zaoponował Piotr.
     – Tak, zostaję. Nie mogę mojego wojska pozostawić na zagładę. To jest po prostu zdrada. Wydanie ich na łup, aby tylko siebie ratować.
     – My po prostu pojedziemy wprzódy z taborami, które są wolniejsze. A trzon armii będzie nas osłaniał. Taki jest plan.
     – To trzeba było omówić na naradzie wojennej. Niechby wszystkim były wiadome nasze poczynania, a nie żeby nas posądzano o tchórzostwo i zdradę.
     – Jestem tutaj głównodowodzącym i muszę sam decydować, kogo mi wolno i o czym powiadamiać. Ten plan musiał zostać w najściślejszej tajemnicy, bo gdyby doszedł do uszu Korwina, byłoby to skazaniem was na śmierć. Moją najważniejszą odpowiedzialnością jest wasza osoba, mości królu, i odpowiadam głową za was.
     Czuł, że zaczyna brakować mu argumentów do obrony wobec stanowczej ale i rozumnej postawy Dunina. Wobec tego powrócił do poprzedniego stwierdzenia:
     – Nie pozostawię samych żołnierzy. Nie chcę uciekać jak szczur z tonącego okrętu. Nie chcę opuszczać obozu potajemnie nocą.
     Ale widać i Dunin był u kresu swojej wytrzymałości.
     – Najjaśniejszy Panie. Nie przeczytałem całego listu królewskiego na naradzie, bo mi nie było wolno. Ale jak się tak upieracie, to powiem jeszcze krzynę, co on zawierał. To, co w tej chwili robię, jest wykonywaniem nakazów mojego króla a waszego ojca. Mnie też to nie jest miłe. Ale rozkaz jest rozkazem. I spełnię go choćby wbrew waszej woli, bo w liście stało wyraźnie, że w razie waszego oporu mam was gwałtem przymusić do powrotu.
     Tego się nie spodziewał. Już bez słowa wrzucił na siebie kurtkę.
     – Jestem gotów. Możemy iść. Tylko jeszcze weźcie z szafy moje papiery.
     – Wszystko już wzięte i załadowane na wozy.
     – Kiedy? – zdziwił się.
     – Gdyście jeszcze spali.
     Wyszli po omacku na dwór. Tam czekało już paru ludzi.
     – A teraz bez pośpiechu do karety. To jeszcze kawałek drogi. Nie rozmawiajmy, proszę.
     Noc, choć bezksiężycowa, była jednak dość widna. Ogromna czasza gwiazd świeciła migotliwym blaskiem. Było chłodno, jak na listopad na Węgrzech. Przeszli w bezpiecznej odległości od obozowisk, przy których paliły się wartownicze ogniska. Szli długo. Był pewien, że w miarę tego długiego marszu uspokoi się to wewnętrzne drganie, które nim wstrząsało. Ale było wprost przeciwnie. Trwało bez przerwy, że aż musiał ściskać z całej siły szczęki, żeby mu zęby nie dzwoniły. Nie spodziewał się, że to będzie aż tak długa droga. Wreszcie natrafili na jakieś domostwo, oddział konnych i karocę.
     – A gdzie tabory? – usłyszał pytanie Dunina.
     – Wysłaliśmy. Ruszyły około północy, przed jaką godziną. Nie mogliśmy opóźniać wymarszu. Dogonimy ich szybko.
     – Dobrze.
     Jeszcze był przy nim, gdy wsiadał do karocy.
     – Jedźcie z Bogiem. Macie przy sobie najbardziej zaufanych żołnierzy i oficerów. Prowadzi Spytko z Melsztyna.
     – A wy?
     – Ja wracam do Nitry. Ktoś musi was osłaniać. Ruszajcie z Bogiem.
     Jeszcze tylko trzask drzwiczek.
     – Wio!
     Poszóstna karoca zerwała się do biegu. A on rzucił się na siedzenie i rozpłakał się jak dziecko.