Biblioteka



WSKRZESZENIE ŁAZARZA (1)





WSKRZESZENIE ŁAZARZA (1)
 


     Po kolacji w Betanii, na spacerze Łazarz dopowiedział to, co powinno być dopowiedziane:
     – Sytuacja bardzo się zaostrzyła. Fakt, że nie udało im się Ciebie zabić za bluźnierstwo, jakie ich zdaniem popełniłeś, nie znaczy, że sprawa jest zamknięta. Wprost przeciwnie. Oni to wykorzystają, żeby Cię zniszczyć. Jak? Tego nie wiem. Myślę, że się dowiem i będę Ci mógł to przekazać.
     – To wszystko? – spytał go po chwili milczenia.
     – Na razie wszystko. No, jeszcze jedno. Widzę, że i Ty rozumiesz, że to nie przelewki, i odchodzisz z Jerozolimy. Najlepiej, żebyś nawet nie pozostawał na terenie Judei, aby Cię tak łatwo nie mogli dopaść, ale żebyś wrócił do Galilei. Przyjdziesz na następne święto ze swoimi Galilejczykami.
     – Mnie martwi coś innego. Tego, co powiedziałem, nie odwołuję. Chodzi mi o ciebie. Jesteś niewątpliwie osobą, która stoi na przeszkodzie w ich akcji. Ze wszech miar. Zresztą o tym mówiliśmy. Jesteś tym, kto osłania, pomaga, informuje. Przy swoich koneksjach jesteś dla mnie niewyczerpanym źródłem wszelkiej pomocy.
     Widział, że Łazarz słucha Go uważnie i przyznaje rację. Mówił więc dalej:
     – Jedyny wniosek, jaki się nasuwa, to zabić ciebie, żeby łatwiej zabić mnie. Stąd też prośba: uważaj na siebie. Najchętniej prosiłbym cię o rzecz następującą: wyjedź na czas jakiś. Zniknij im z oczu. Ale wiem, że to też nie sposób. Znajdź lepsze rozwiązanie.
     – O tym też już mówiliśmy – odpowiedział Mu po chwili milczenia Łazarz. – Myślałem nad tym. Doszedłem po raz któryś do wniosku, że gdy wyjadę, łatwiej im będzie mnie zabić na obcym terenie. Tu jestem u siebie. Jak sam powiedziałeś, mam wielu przyjaciół.


     Wspominał nieraz tę rozmowę, gdy odszedł z Betanii. Wbrew radom Łazarza nie powędrował daleko. Pozostał przy przejeździe za Jordanem, gdzie Jan nauczał, gdzie od Jana przyjął chrzest. Było to dla Niego miejsce święte, uświęcone obecnością Jana i tym, czego on tu dokonał. Przekonywał się, że nie tylko dla Niego. Wiele ludzi tu ściągało. Zwłaszcza ci, którzy spotykali się z Janem, słuchali jego nauk czy otrzymali od niego chrzest. Przychodzili tu jak do miejsca pielgrzymkowego, jak pod górę Synaj. Dla nich Bóg objawił się w osobie Jana, w słowie, które głosił, we wskazaniu, które dał, że Jezus z Nazaretu jest Synem Bożym. Stąd też Jego pojawienie się zostało przyjęte jako coś najbardziej oczywistego, co powinien od dawna zrobić.
     – Czekaliśmy na Ciebie. Tu jest Twoje miejsce. Niechby wędrowali tutaj ci, którzy Cię chcą słuchać. Nie masz co siedzieć w tym grzesznym mieście.
     Miał inne na ten temat zdanie:
     – Przyszedłem szukać, co zginęło. Przyszedłem do grzesznych, a nie sprawiedliwych.
     – Ty możesz nauczać bezpiecznie – zapewniali Go. – Wiedzą, że stanęlibyśmy w Twojej obronie.
     Ale i temu nie dowierzał. Jeżeli pozostał i nie odchodził do Galilei, to aby być blisko Łazarza, o którego życie poważnie się troszczył.
     Tymczasem ludzi przybywało. I to nie tylko okolicznych, ale również przychodzili tu z Jerozolimy. Było ich już prawie tyle, ile za czasów Jana.
     A On wciąż nasłuchiwał wieści z Jerozolimy i z Betanii. I nic. Trwała cisza. Wydawało Mu się to przynajmniej dziwne, jeżeli nie podejrzane. Nie tylko Jemu.
     – Żeby tyle czasu Magda się nie pojawiła? – coraz to któryś z Jego chłopców stawiał Mu to pytanie.


     Niespodziewanie zobaczył przed sobą znajomą twarz. W pierwszej chwili nie kojarzył, skąd znajomą, ale już sobie przypomniał – sługa z domu Łazarza, zaufany, wierny sługa. Zaniepokoił się.
     – Panie, Marta i Maria przysłały mnie do Ciebie.
     – Coś się stało? – dopytywał się przestraszony.
     – Poleciły powiedzieć: Choruje ten, którego kochasz.
     – Łazarz? – jeszcze się upewniał.
     – Tak.
     Pobiegłby do Betanii tak jak stał, ale był osaczony tłumami ludzi żądnych Jego nauk, uzdrowień, ludzi czekających niecierpliwie na rozmowę z Nim. I tak sarkali na Niego nawet najwierniejsi Jego chłopcy, że uciekał do Betanii, że siedział tam chętnie, że jeszcze chwila, a zamieniłby Kafarnaum na Betanię, że Mu zasmakowały wygody i towarzystwo arystokracji. Naprawdę nie mógł. Choć wyobrażał sobie, jak tam na Niego czekają, jak tam liczą, że nie zaweidzie ich w potrzebie, w trudnej chwili, w jakiej się znaleźli.
     – Przecież żegnałem go zdrowego. Na co choruje?
     – Dużo by tu mówić – wysłaniec zmieszał się. – Rozmaite plotki chodzą. Kto wie, która prawdziwa – zastrzegał się – ale powiem, bo Ty powinieneś wiedzieć.
     – A mianowicie? – spytał zaintrygowany.
     – Mówią, że zatruł się jedzeniem – że…
     Już wiedział wszystko. Już nie potrzebował żadnych wyjaśnień. Przypomniały Mu się rozmowy, jakie prowadził na te tematy z Marią, Martą, samym Łazarzem. A więc, niestety. Sprawdziły się najgorsze przewidywania. Przerażenie ogarniało Go coraz bardziej.
     – …zatruto go – dodał posłaniec prawie niepotrzebnie. I milczał stropiony, jakby żałował, że rozmowa zaszła za daleko. Teraz chciał się wycofać: – Pójdę już.
     – Dziękuję ci za wiadomość. Zostań, posilisz się, dopiero wtedy powrócisz.
     – Muszę wracać jak najprędzej. Ledwo się wyrwałem. Nie wiem, co zastanę po powrocie. I proszę, nie zwierzaj się nikomu, że byłem u Ciebie – mówił tajemniczo.
     – Powiedz twojemu panu, że postaram się być u was jak najszybciej.
     – Panie Marta i Maria proszą, żebyś nie przychodził.
     Zmartwiał. Jeszcze zdawało Mu się, że się przesłyszał. Spytał:
     – Jak powiedziałeś?
     – Moje panie proszą, żebyś nie przychodził – powtórzył sługa.
     Stał się czujny. Zapytał spokojnie, nie okazując zdenerwowania:
     – Możesz mi to wyjaśnić?
     – Nie, moje panie powiedziały, że jesteś dość mądry, by się domyślić. A ja już muszę wracać – pokłonił Mu się prawie do nóg i odszedł z pośpiechem.
     Przy kolacji poinformował swoich chłopców tylko o chorobie Łazarza. Czekał na reakcję. Przyjęli tę wiadomość z zainteresowaniem, ze współczuciem. I nic więcej. Jeden Tomasz zareagował prawidłowo:
     – Niedobrze. Czy mógłbyś go, Jezu, uzdrowić? I to jak najszybciej?
     Dopiero teraz otrzeźwieli. Uspokoiło się. Tomasz wyjaśniał Jemu i reszcie:
     – Nie pytasz, dlaczego ja Cię o to proszę? Jesteś mądry – zaczął mówić żargonem faryzeusza, jak zawsze, gdy był bardzo zdenerwowany. – Ty wiesz, że jego zdrowie to nasz, to Twój interes.
     – Jaki nasz interes? – Janek nie wytrzymał.
     – Dlaczego to mój interes? – Tomasz jak zwykle gotów do wyjaśnień zaczął tłumaczyć. – Przecież wiesz, Janku, że każda choroba to kara Boża za grzechy.
     – No tak – potwierdził natychmiast Janek.
     – Tak uważają faryzeusze, cały nasz naród przez nich uczony.
     Janek spostrzegł, że palnął głupstwo, usiłował się ratować:
     – Ale nasz Mistrz Jezus mówi, że to nieprawda.
     – Ale co Jezus mówi, to jeszcze do ludzi nie bardzo dotarło. Przykładem jesteś ty sam – Tomasz był teraz bezlitosny.
     Janek aż się zaczerwienił ze wstydu. Najchętniej skryłby się pod stołem.
     – Jeżeli Łazarz choruje, to każdy, od bezdomnego po arystokratę zapyta: Dlaczego on choruje? Jaki on grzech popełnił, on, taki mądry, taki sprawiedliwy.
     Tomasz mógłby sobie podarować to wyjaśnianie, ale nie byłby Tomaszem, gdyby tak postąpił. Mówił więc dalej:
     – Wobec tego powoli odkryją – a czy powodem kary Bożej nie jest to, że on się przyjaźni z Jezusem z Nazaretu? Tym heretykiem, opętanym przez szatana. Oczywiście, że tak. Przecież innych powodów nie ma. A co ja, Tomasz ci dopowiem…
     – No, co mi dopowiesz? – Janek już przyszedł do siebie i podjął dialog ze swoim starszym kolegą.
     – To ci dopowiem, że gdyby Łazarz, co nie daj Boże, zmarł, to by była dla nas – dla Jezusa przede wszystkim – klęska nie-do-po-we-to-wa-nia – Tomasz zaakcentował ostatnie słowa.
     – A to dlaczego? – Janek wyrwał się znowu niepotrzebnie, ale natychmiast się połapał i powiedział, naśladując Tomasza: – Bo jeżeli choroba jest karą za grzechy, to śmierć jest bardzo wielką karą za wielkie grzechy.
     Nie chciał, żeby ten dialog trwał bez końca i nadmienił o plotkach, które krążą wśród ludzi na temat choroby Łazarza. Ale o zakazie przyjścia do Betanii nie wspomniał. Tomasz i tak aż podskoczył ze zdenerwowania:
     – Czemu tego nie powiedziałeś od razu. Jeżeli dotąd było źle, to teraz jest bardzo źle! To teraz nie tylko jest gorzej. Teraz jest niebezpiecznie.
     – Co jest niebezpiecznie, dlaczego jest niebezpiecznie? – Janek znowu się gorączkował.
     Teraz nie wytrzymał Jakub:
     – Nie bądź taki ograniczony, bo mi wstyd za ciebie.
     – Zamknij się! – Janek już wrzeszczał.
     Ale Tomasz podniósł rękę i Janek zamilkł.
     – Jeżeli to jest prawda, to znaczy, że albo chcą Cię przestraszyć, żebyś się uspokoił, albo że przystępują do generalnego ataku na Ciebie. To byłaby już druga ofiara.
     – Jak to druga? Kogo masz na myśli? – spytał Piotr zaskoczony.
     – Pierwszą był Jan – Tomasz chłodno wyjaśnił.
     – Ach, tak to liczysz – Piotr się opamiętał.
     – Nie inaczej. A jeżeli to jest generalny atak na Ciebie, to ja bym się zastanowił, czy iść do Betanii, bo w ten sposób wchodzisz im w ręce. Przecież oni z tym też się liczą, że choroba Łazarza sprowadzi Cię do Judei. To należy do scenariusza.
     – Tak czy owak, nie mogę przyjaciela opuścić w chorobie – wyjaśnił krótko.
     – Tylko nie próbuj go uzdrowić – Tomasz zmienił zdanie.
     – Dlaczego Jezus nie ma uzdrowić chorego Łazarza? A przedtem mówiłeś przeciwnie – Janek znowu nic nie rozumiał.
     – Bo w ten sposób zaatakuje wrogów Łazarza. Jeżeli go uzdrowi, ściągnie na siebie całą ich nienawiść.


     Na drugi dzień przyszedł kolejny wysłaniec. Nie znał go ani On, ani żaden z Dwunastki.
     – Przysyłają mnie do Ciebie Marta i Magdalena z wiadomością: Choruje Łazarz. Przyjdź jak najprędzej.
     Już na końcu języka miał pytanie: „Wczorajszy posłaniec zabraniał mi przyjścia do Betanii, a ty mi nakazujesz przyjść. Dlaczego ta zmiana?” Ale w ostatniej chwili „ugryzł się w język”. Nie tylko On. Paru uczniów, którzy stali obok i przysłuchiwali się rozmowie, też milczało, choć ich na pewno korciło to samo pytanie, co i Jego.
     – Twój pan jest ciężko chory? – spytał.
     – Tak, Łazarz jest ciężko chory i panie moje proszą, żebyś przyszedł natychmiast.
     – Szkoda, że twoje panie od razu nie dały znać – powiedział Tomasz obojętnym głosem, nie patrząc nawet na niego, jakby chodziło o jakąś błahostkę.
     – No, może myślały, że z tego prędko wyjdzie.
     – A ty jesteś sługą Łazarza? – Szymek wyskoczył nieoczekiwanie.
     – Tak – odpowiedział z pewną miną. – A o co ci chodzi?
     – Nikt z nas nie zna ciebie – Piotr mu wyjaśnił.
     – Bo zostałem przyjęty niedawno.
     – A skąd ty jesteś? – Andrzej dołączył się do rozmowy.
     – Z Jerozolimy – hardo odpowiedział. – Na pewno nie z Galilei.
     – I do czego cię najęli? – Szymek znowu był przy głosie.
     – Robię wszystko, co trzeba. Co się tak dopytujecie? – odpowiedział zaczepnie.
     – Tak z ciekawości – Szymek roześmiał się jowialnie i wyszedł.
     Aż się zdziwił, bo spodziewał się, że Szymek zareaguje agresją.
     – O ile rozumiem – zabrał głos Andrzej – chciałbyś, żeby Rabbi z tobą poszedł od razu.
     – Oczywiście. Nie ma na co czekać, bo może być źle.
     – A co się stało twojemu panu? Co to za choroba? – spytał Piotr. – Bo wciąż tego nie wiemy.
     – Dokucza mu żołądek. Wymiotuje krwią i żółcią.
     – Zjadł coś złego? Zatruł się? Przecież nie pamiętam, żeby kiedykolwiek narzekał na dolegliwości żołądkowe – mówił z troską Andrzej.
     – Każdy kiedyś na coś zachoruje – odparł przybysz wymijająco. – No to zbieraj się, Jezu. Idziemy – coraz bardziej nalegał.
     – Nie, w tej chwili nie mogę pójść. Widzisz te rzesze ludzi? Czekają na kazanie.
     – Nic się nie stanie, jeżeli raz się nie doczekają. Tam pilna sprawa.
     Niepokoiła Go ta nachalność posłańca. Czy to tylko troska o życie Łazarza?
     – Nie, najpierw kazanie – zadecydował.
     – To poczekam na Ciebie – ten nie ustępował.
     – Też nie. Wracaj szczęśliwie – polecił stanowczo.
     – No to przyjdź, jak tylko skończysz te swoje zajęcia. Nie musisz nikogo ze sobą brać, droga bezpieczna. Ptakiem przelecisz, ptakiem powrócisz. Przez ten czas Twoi uczniowie będą się modlić i śpiewać z tłumami.
     Nie odpowiedział mu nic.
     – Co mam donieść Marcie i Magdalenie? – posłaniec nie odchodził.
     – Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą.
     – Ja się pytam, czy przyjdziesz, czy nie – sługa znowu zareagował agresywnie.
     – Powtórz im to, coś usłyszał – Piotr nie wytrzymał. – I idź z Bogiem.
     Po wyjściu natknęli się na Szymka, który stał oparty o drzewo. Gdy sługa się oddalił, ledwo co zniknął w rzadkim lesie, ale z pewnością nie mógł już słyszeć ich rozmowy, Szymek zmienił się, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.
     – Tobie nie muszę nic mówić. Ty wiesz – zwrócił się do Niego. – Świadczy o tym Twoja odpowiedź. Ale pytam was, chłopcy. Co sądzicie o tym posłańcu?
     – No cóż. Nie znamy go. Trochę dziwny – odpowiedział ostrożnie Andrzej.
     – A ty, Piotrek?
     – Mów, co chcesz powiedzieć – rzekł wciąż jeszcze zdenerwowany Piotr.
     – Ja ciebie pytam – Szymek uśmiechał się.
     – Mów, szkoda czasu, bo widzę, że coś odkryłeś – Piotr odparł zaciekawiony.
     – To żołnierz, nie żaden sługa! – Szymek powiedział zimno.
     Gdyby piorun z jasnego nieba strzelił w tej chwili w nich, nie byłoby większego zaskoczenia.
     – Dlaczego tak sądzisz? – napadli go.
     Ale Szymek nie miał czasu na tłumaczenie, tylko mówił dalej:
     – W domu Łazarza jest pułapka. Czekają na Ciebie i zamordują Cię tak, jak będą chcieli. To jest moje zdanie. A zresztą, mówcie co chcecie i róbcie co chcecie. Jedno mogę powiedzieć, że beze mnie, Rabbi, Ty tam nie pójdziesz.
     Szymek umilkł tak nagle, jak wybuchnął i najchętniej by odszedł, bo najwyraźniej nie mieścił się już w swojej skórze.
     – No tak, jego zaczepne odezwania się nie licowały z zachowaniem się sługi – Andrzej potwierdził.
     – Ja go umyślnie podpuszczałem, czekając, jak się zachowa – wtrącił Szymek. – I okazało się.
     – No i to jego naleganie, żebyś Ty, Jezu, poszedł z nim albo żebyś przyszedł nawet później, ale sam – przypomniał Piotr.
     – Jeżelibyś z nim poszedł – znowu Szymek był przy głosie – to byś nie tylko nie doszedł do Betanii, ale myślę, żebyś nie dłużej żył jak godzinę. W pierwszym lepszym dole by Cię pogrzebał, wsadziwszy Ci wcześniej miecz między żebra.
     – Wszystko jest możliwe – Tomasz był tego samego zdania.
     – On czeka na Ciebie cierpliwie w lesie. Jak mi nie wierzysz, to pójdę i przywlokę go tutaj – Szymek zaproponował.
     – Wierzę, wierzę, niech więc, gdy się mnie nie doczeka, spokojnie wróci do Betanii. My z kolei nie powinniśmy się zdradzić, że czegoś się domyślamy.
     – To prawda – potwierdził Szymek i uznał sprawę za zamkniętą.
     – Co robimy dalej? – Piotr chciał znać konkrety.
     – Po pierwsze, reszcie chłopców ani słowa, zwłaszcza Judaszowi. Myślę, że trzeba wysłać kogoś z naszych, żeby się rozejrzał, co się tam dzieje naprawdę.
     – No to niech idzie Szymek – Piotr wyskoczył.
     – W żadnym wypadku – Andrzej zaprotestował.
     – Wpadnie natychmiast, bo go rozpozna „posłaniec”?
     – To nie chodzi nawet o to. Niech idzie Tadek. On ma akcent judejski, a nie jak my galilejski.
     I tak się też stało. Tadek, wtajemniczony w całość sprawy, poszedł nazajutrz samotnie. Przepadł na parę dni. Wyglądali go niecierpliwie. Już wyrzucali nawet sobie, że go lekkomyślnie narazili na niebezpieczeństwo. Już Andrzej, trapiony wyrzutami sumienia, zgłaszał swoją gotowość wsparcia Tadka. Aż wreszcie ten się pojawił „we własnej osobie”. Niestety, przyniósł tragiczną wiadomość:
     – Łazarz umarł.
     Zdawało Mu się, że ziemia uciekła Mu spod nóg. Nie brał tej ewentualności pod uwagę, żeby Łazarz został zabity. Za bardzo liczył na jego roztropność, znajomość środowiska, powiązania, ogólną sympatię – na wszystko. To krótkie zdanie, jakie wypowiedział Tadek, wciąż nie mieściło Mu się w głowie. Nie wyobrażał sobie Jerozolimy bez Łazarza. Tak bardzo był on wrośnięty w jej krajobraz. I nie wyobrażał sobie, jak będzie mógł funkcjonować samotnie w tym mieście. Niby z zaświatów dochodziły do Niego relacje Tadeusza:
     – Natrafiłem na pogrzeb. Widziałem, co się działo. Takiej pompy jeszcze nie było. Przyszła dokładnie cała Jerozolima. Wszyscy, którzy tylko być powinni.
     – To nas nie interesuje – przerwał mu Piotr. – Mów to, co ważne.
     – A więc został otruty. Tak przynajmniej mówią po cichu ludzie. I to przez jakąś wyszukaną truciznę, która działa nie natychmiast, ale stopniowo. Do tego stopnia, że nie można było ustalić, czy podano mu ją na jakimś przyjęciu w gościnie, czy u niego w domu. Męczył się strasznie przez parę dni. Zostali sprowadzeni najsławniejsi lekarze. I nic nie pomogło.
     Słuchał tego i wstrząsał Nim żal. Najbliższy człowiek! Bliższy niż Jego chłopcy. „Tyś jeden mnie tak rozumiał, odczuwał jak nikt dotąd. Byłem ciebie tak pewny jak samego siebie. Mogłem zawsze na tobie polegać – i ty nie żyjesz! Jeżeli to prawda, że zabili cię, by utrudnić mi życie, to trzeba przyznać, że trafili w dziesiątkę. Nie mogąc mnie jeszcze zabić, ogołocili mnie najdotkliwiej jak można było, pozbawili mnie ciebie: mądrego doradcy, roztropnego kierownika po tym jerozolimskim labiryncie, oddanego pomocnika, który mi służył ze wszystkich swoich sił, jakie miał do dyspozycji, a miałeś ich bardzo wiele”. Czuł się jak w jakiejś pułapce, zawieszony na pajęczej nitce, otoczony przez nieprzeniknione ciemności, niewiedzący jaki ma wykonać następny ruch.
     Wciąż niby słuchał tego, co Tadek opowiadał, ale w gruncie rzeczy odtwarzał sobie w pamięci ostatnią rozmowę z Łazarzem, prawie słowo po słowie, zdanie po zdaniu. A więc tak się stało, jak tego się obawiał. To miało być ostrzeżenie dla wszystkich ludzi, którzy by chcieli wejść na drogę wybraną przez Jana i Łazarza – na drogę przyjaźni z Nim. Ale nie tylko dla takich – dla wszystkich, którzy by chcieli uwierzyć w Ewangelię. Pogrążony w myślach oprzytomniał, gdy Andrzej zwrócił się wprost do Niego:
     – W tej sytuacji najlepiej zrobimy, gdy pójdziemy do Galilei. Nie, przepraszam. Pascha się zbliża – poprawił się. – Gdy sobie tu posiedzimy, a wejdziemy do Jerozolimy z Galilejczykami, którzy będą ściągać na Święta.
     – Tadek, skończyłeś? – Szymek czekał jeszcze na jakieś rewelacje.
     – No, byłem jeszcze po pogrzebie dzień. Zgodnie ze zwyczajem, uroczystości żałobne będą trwać cały miesiąc. A więc dom jest pełen ludzi.
     – Byłeś w domu?! – Szymek aż wykrzyknął z radości.
     – A co miałbym nie być – uśmiechnął się Tadek. – Przecież wiem, że byś mi nie podarował, gdybym tam nie był.
     – No to jesteś wielki. Opowiadaj, bo to jest ważniejsze, niż wszystko tamto – Szymek się gorączkował.
     – Okręciłem głowę żałobnym zawojem. Brodę sobie ufryzowałem i poszedłem. Bałem się, żeby mnie nie rozpoznała Marta czy Magda, ale cóż się okazało: Szymek, nastaw uszu. W domu są żołnierze. Tak jak przepowiedziałeś. Niewątpliwie czekają na Ciebie, Panie. Są pewni, że przyjdziesz. Wcześniej czy później, ale przyjdziesz.
     – A co z Martą i Magdą? – spytał Tadka.
     – A właśnie. One są obstawione przez żołnierzy, oczywiście przebranych po cywilnemu, ale niewątpliwie żołnierzy. Gdziekolwiek się ruszą, idą z nimi ich „anioły stróże”. Raz czy drugi natknąłem się na nie. I myślę, że może Magda mnie rozpoznała, ale ani nie drgnęła. A to też coś mówi… – nie skończył, bo Szymek objął go i ucałował w oba policzki.
     – No, spisałeś się na medal – Szymek promieniał. Z pełną słusznością przypisywał sobie rozszyfrowanie całej sprawy i cieszył się jak dziecko z relacji Tadka, bo one punkt po punkcie potwierdzały jego teorię.
     – Ja skończyłem – Szymek z satysfakcją zakończył indagację.
     – Co robimy dalej? – Piotr zadał swoje ulubione pytanie. – Bo jeżeli dobrze myślę, to do Betanii w najbliższym czasie się nie wybierzemy.
     Ale nie zdążył mu odpowiedzieć, bo od rzesz nadeszła grupa Jego uczniów z Judaszem i Filipem, wracająca po skończonym nabożeństwie. I nagle już wiedział, co się stanie. Już wiedział, o co będzie prosił Ojca. Powiedział do nich, a równocześnie była to odpowiedź dla Piotra:
     – Pójdziemy znowu do Judei.
     – Rabbi – zdziwił się Filip z okrągłymi oczami dziecka – dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz?
     – Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę go obudzić – odpowiedział mu z uśmiechem.
     Widział, że Filip zamigotał powiekami, nie rozumiejąc, co On mówi. I tak też było, bo spytał Go:
     – Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje.
     Tomasz zaczął tłumaczyć Filipowi:
     – Nie pamiętasz, Jezus nie inaczej mówi o śmierci jak o zaśnięciu. Gdy zmarła córka Jaira, którą wskrzesił, też tak mówił, że śpi.
     Ale Filip jeszcze bardziej się zmieszał. Wobec tego, żeby nie czuł się onieśmielony, powiedział:
     – Łazarz umarł. Ale pójdziemy do niego.
     Tomasz łypnął swoimi wyłupiastymi oczami i zwracając się ku reszcie, oświadczył:
     – Chodźmy i my, aby razem z Nim zginąć.
     Ale na razie nikt nie miał zamiaru ginąć, a przynajmniej na pewno nie Szymek. Zgłosił się wraz z Piotrem, Andrzejem i Tadkiem i zaproponował:
     – Nie ma co niepotrzebnie ryzykować ani robić zbędnego zamieszania. Podejdziemy pod Betanię. Tadka wyślemy do Marty i Magdy. Niech któraś zgubi opiekuna, przyjdzie do Ciebie na chwilę. Pogadamy, upewnimy się, co się dzieje, czy można, kiedy można odwiedzić grób, jeżeli tego chcesz. Może się uda.
     – Dobrze – zgodził się na ten plan.