Biblioteka



W WIECZERNIKU





W WIECZERNIKU



     Najpierw nie mogli się dostać do ogrodu. Brama była zabarykadowana. Odźwierny dopiero po dłuższej chwili pojawił się, i to w otoczeniu dwóch sług. Tłumaczył, że czas zrobił się niepewny, a do tego już późna noc. Potem długo się dobijali do drzwi, za którymi wrzało a potem ucichło, dochodziły tylko stłumione głosy.
     – Kto tam? – rozległo się wreszcie.
     – Kleofas! – wrzasnął z wściekłością.
     – Kleofas? On poszedł do Galilei.
     – Nie poszedł, nie poszedł! Wróciłem z Emaus. Nie poznajesz mnie po głosie?
     Drzwi się niepewnie otworzyły. Pokazała się głowa Tadka.
     – Czyście pogłupieli. Co tu się dzieje. Czemu pozamykaliście się tak, jak w jakiej twierdzy? – Kleofas się pieklił.
     – A ty czemuś wrócił? – dziwił się Tadek.
     – Jezus zmartwychwstał. Szedł z nami aż do Emaus.
    Myślał, że przynajmniej się zdziwią. Ale nie zrobiło to na Tadku zbyt wielkiego wrażenia.
     – Tobie też?
     – Jak to „też”, a komu jeszcze? – Kleofas poczuł się zaskoczony.
     – No, Piotrowi.
     – Jak, gdzie, kiedy?
     – To pytaj jego.
     – Ale dlaczego, powtarzam, wy się tak boicie. Zamiast się cieszyć?
     – No bo pada podejrzenie, a nawet nie podejrzenie tylko pewność, że On jest między nami, że my Go ukrywamy, że my Go nie wydajemy, chociaż jest taki rozkaz Sanhedrynu. Czy rozumiesz wreszcie? Co cię tak przyćmiło?
     – A jak ty myślisz. Po co Jezus zmartwychwstał, żeby zbudować królestwo Izraela?
     – No, a po co?
     – Zostaw na kiedy indziej. Widzę, że my sobie teraz nie pogadamy – Kleofas zrezygnował.
     Zresztą i z innego powodu dał spokój rozmowie. Gwar był taki, że ledwo siebie słyszeli. Jak w chederze.
     – Ale przynajmniej dobrze trafiliście – dosłyszał pocieszenie Jakuba.
     – A to niby dlaczego? – Kleofas nie wiedział, o co chodzi.
     – Bo zaraz zacznie się wieczerza.
     – Wieczerza? W środku nocy? – Kleofas się zdumiał.
     – Wyobraź sobie, że dotąd nie było na nic czasu. Ale lepiej później niż wcale.
     Zaczął się przepychać do przodu, żeby dobrnąć do Piotra, który był dosłownie oblegany. Ale do niego nie zdążył. Właśnie wszedł Łazarz wraz z Matką Jezusa, Magdą i Martą. Posadził Maryję obok siebie na centralnym miejscu. Wobec tego do niego Kleofas zwrócił się z wyjaśnieniem:
     – Spotkaliśmy Jezusa po drodze do Galilei. I dlatego wróciłem.
     Zobaczył jakby łunę radości na twarzy Łazarza, ale tylko tyle. Bo zapanował nad sobą i powiedział spokojnie:
     – Opowiesz to nam. Dobrze?
     Następnie zaprosił wszystkich do zajęcia miejsc, aby spożyć bardzo opóźnioną kolację. Potem poprosił Piotra, żeby przewodniczył wieczerzy. Ten z kolei, zwracając się do Kleofasa, powiedział:
     – Nasz brat doznał łaski od Jezusa. Prosimy, abyś nam o tym opowiedział.
     Wobec tego Kleofas, w sposób jak tylko potrafił najprostszy, zaczął przedstawiać całe wydarzenie drogi do Emaus z Józefem i z Nieznajomym, którym się okazał Jezus. Na początku zdawało mu się, że mówi rzecz oczywistą, że wszyscy już zdążyli się zapoznać z tą historią, ale szybko się przekonał, że tak nie jest. Bo siedzący byli w niego zapatrzeni jak w prorok, oczekując nowych rewelacji. To go zachęciło do tego, by jak najbardziej barwnie i plastycznie ukazać całe wydarzenie i swoją refleksję, jaką z nim związał.
     I tu nagle przekonał się, że nie potrafi. To, co było oczywiste, łatwe, proste, teraz okazało się nieprzekazywalne. Bo jak oddać klimat tego spotkania, tej drogi razem przebytej. Miał w pamięci cytaty z Pisma Świętego, jakimi Jezus ich obdarował – to słowo „obdarował” byłoby chyba najtrafniejsze. Ale jak oddać tę jasność, która w nim rosła przez te słowa Jezusa. Jak wyrazić to zrozumienie, które w nim się przez nie rozbudowywało. Jak oddać tę akceptację, która w nim się stałą. Więc coś mówił, wiedząc, że to nie to. Choć przekazywał ważne sprawy, bo mówił o tym, co było dla niego istotne, bo odkrył tak jakby po raz pierwszy, że Bóg jest miłością. Zakończył swoje sprawozdanie wyznaniem:
     – Tego również ja sam doświadczyłem na sobie, bo ta moja kolejna ucieczka do Galilei dzięki Jezusowi skończyła się w Emaus.
     Jeszcze chwilę trwała cisza. Potem usiadł, a Piotr podniósł w górę talerz, na którym leżał stos placków i zaczął odmawiać błogosławieństwo:
     – Błogosławiony jesteś, Panie, Stwórco wszechświata, bo dzięki Twej hojności otrzymaliśmy chleb, owoc ziemi oraz pracy rąk ludzkich, aby stał się dla nas chlebem życia.
     Niektórzy wyczuli intencję Piotra. A ten faktycznie wziął pierwszy placek do ręki i jakby referując tamten bieg wydarzeń, zaczął mówić dalej:
     – On bowiem tej nocy, w której był wydany, wziął chleb i dzięki Tobie czyniąc, łamał go i rozdawał swoim uczniom, mówiąc: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane. To czyńcie na moją pamiątkę”.
     I w tej ciszy, która zapanowała przy stole, „jak makiem siał”, Piotr łamał na części placek za plackiem i podawał je po kolei siedzącym przy stole. Trwała nabożna cisza. Aż skończył, aż rozdał wszystkim, co do jednego. Potem wrócił na miejsce, spożył swój Chleb wraz z innymi, którzy na niego czekali. Trwał chwilę w skupieniu. Potem Łazarz, skinąwszy na służbę polecił, by podawała kolację. Nie padło żadne słowo objaśnienia. A przecież zgromadzeni dokładnie zdawali sobie sprawę z tego, co zaszło – co Piotr robi. I choć wieczerza się rozkręcała, i choć narastał gwar, wszyscy chyba jakoś czekali na to, co będzie na zakończenie. I nie pomylili się. Przy ostatnim kielichu wina Piotr znowu podniósł go w górę, odczekał aż się uciszyło, a potem odmówił powoli i wyraźnie błogosławieństwo:
     – Błogosławiony jesteś, Boże, Ojcze wszechświata, bo dzięki Twej hojności otrzymaliśmy wino – owoc pracy rąk, aby stał się dla nas napojem życia. – Przerwał i za chwilę jakby ciągnął dalej rozpoczętą opowieść: – Podobnie po wieczerzy wziął kielich i dzięki Tobie składając, błogosławił i podał uczniom swoim, mówiąc: „To jest bowiem kielich Krwi mojej, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
     I znowu w zupełnej ciszy, która zapanowała w sali, pili ten kielich Jezusa, zgodnie z tym jak polecił.
   
     Nagle rozległy się słowa:
     – Pokój wam.
     Kleofas aż się zdziwił, że je usłyszał. Bo przecież nie były wypowiedziane głośno. Aż się zdziwił, że je inni usłyszeli. Odwrócił się. W półmroku, jaki panował dzięki kagankom rozwieszonym na ścianach, jaśniał na środku izby Jezus.
     „Jak On się przedostał do wnętrza – myślał przez moment. – I tak od razu w środek pomiędzy nas?” Przyglądał się Jezusowi z radością, ze wzruszeniem, które dławiło mu gardło. Był inny niż Ten, który tak niedawno towarzyszył im w drodze do Emaus. Taki jak dawniej, w białej szacie, bez nakrycia na głowie. Był przepiękny. Był tak niesamowicie piękny, że Kleofasowi zdawało się, że nie potrafi uczynić kolejnego wdechu. W tej półmrocznej izbie wprost promieniał. Zdawał się świecić jakimś wewnętrznym światłem. Równocześnie był tak pełen siły i mocy, że prawie rozsadzał to przecież obszerne pomieszczenie, w którym się wszyscy zgromadzili. To było prawie tak, jakby jakiś ogromny orzeł wpadł do małej klatki, którą – jak tylko zechce – rozepchnie jednym otwarciem skrzydeł. Byłby aż groźny, gdyby się nie uśmiechał. Gdyby nie Jego rozwarte ramiona. Gdyby nie Jego słowa pełne miłości. Ale świadomy tego, kim jest, jakby rozglądał się i widział reakcję swoich chłopców. Wobec tego poruszał się powoli, zachowywał się jakoś delikatnie, bo nie chciał, żeby się Go przestraszyli, bo liczył na to, że się z Nim oswoją.
     Kleofas rozglądnął się po zgromadzonych w sali i zobaczył przerażenie, strach, a przynajmniej konsternację swoich kolegów. Gdzieś po drodze mignęła mu twarz Janka z rozwartymi ustami i wybałuszonymi oczami. Szymek wpatrywał się z wysiłkiem, jakby wzrokiem chciał przebić na wylot postać Jezusa, aż mu żuchwy zbielały. Filip uśmiechał się nieśmiało. Kuba przecierał oczy niedowierzająco.
     Wreszcie w tej ciszy, która przeciągała się w nieskończoność, Jezus przemówił spokojnym, pogodnym głosem, wymawiał powoli słowo po słowie:
     – Czemu jesteście zmieszani? Dlaczego wątpliwości budzą się w sercach waszych? – przerwał, rozglądał się po swoich chłopcach.
     W sali jakby pierwszy szok minął. Twarze apostołów przerażone, zaskoczone, niedowierzające, niepewne łagodniały, odprężały się. Tu i ówdzie pojawiał się uśmiech. Oczy jaśniały, wpatrywały się w Jezusa, czekając na jakiś ciąg dalszy.
     A Jezus jakby uwyraźniał się. Jakby potężniał. Jakby już nie bał się, że ich przestraszy swoją mocą i dynamizmem, głosem i zachowaniem się.
     – Popatrzcie na moje ręce i nogi.
     W tym momencie wzniósł ramiona w górę. Szerokie rękawy zsunęły się, ukazując nagie ramiona i dłonie, na których widoczny był ślad ran po gwoździach.
     – To ja jestem – Jezus po przerwie powiedział.
     Kleofas prawie uśmiechał się, słysząc i widząc, jak Jezus usiłuje przełamać nieufność i niewiarę jego kolegów, i stwierdzał, że zaczyna to skutkować. Coraz bardziej twarze się rozjaśniały, zastygłe postacie drgnęły, dały się słyszeć pierwsze głosy.
     Rosło oczarowanie. A Jezus już szedł dalej:
     – To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach.
     Znowu przerwał, czekając na zrozumienie, na przypomnienie, aby kontynuować zaczętą myśl:
     – Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie – zatrzymał się. Ale już za moment przekazywał im to najważniejsze: – W imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy.
     To: „wszystkim narodom” zabrzmiało jak najważniejsze posłanie. I niespodziewanie odsłoniło przed nimi istotny cel przyjścia Jezusa. Oni się spodziewali, że teraz chyba zasiądzie z nimi przy stole, spyta, co u nich nowego. Z kolei oni zostaną dopuszczeni do głosu i będą mogli się spytać o wszystko, co zechcą, na co będą mieli ochotę, a On będzie odpowiadał szeroko i długo, ile tylko dusza zapragnie. Dlaczego nie ma żadnych śladów męki na Jego ciele oprócz tych jaśniejących otworów na rękach, nogach i w boku. Co robił przez ten czas po swojej śmierci. Czy spotkał się z Bogiem, swoim Ojcem i świętymi Pańskimi w niebie i jak niebo wygląda. Czy podobne do gajów palmowych, do Jeziora Genezaret. Ale już waliło się na ich głowę kolejne stwierdzenie:
     – Wy jesteście świadkami tego.
     Jezus wyciągnął nad nimi swoje ramiona. Głos Jego przybrał ton uroczysty:
     – Jak Ojciec mnie posłał, tak i ja was posyłam. Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu.
     Pochylili się w głębokim skłonie, przyjmując Jego posłanie i błogosławieństwo. Gdy się wyprostowali, już Go nie było.
     Najpierw w milczeniu jeszcze szukali Go wzrokiem w miejscu, gdzie stał jeszcze przed chwilką, rozglądali się w narastającym zdumieniu, wypatrywali Go po kątach izby, jakby tego, kto im się ukrył dla niespodzianki czy nawet żartu.
     A potem zaczęli wrzeszczeć, jakby chcieli odreagować to napięcie, w którym zbyt długo trwali, to milczenie, które wytrzymywali – a naprawdę protestowali przeciwko Jego odejściu, zniknięciu. Przecież myśleli, że już Go mają na powrót, że jeszcze chwila a ruszą z Nim w drogę przez wioski i miasteczka, przez pola uprawne i pustynie i będą – tak jak to było w ciągu tych trzech lat – słuchali Jego nauk, będą organizowali Mu spotkania, porządkowali tłumy, przyprowadzali najbardziej potrzebujących pomocy czy rozmowy z Nim, kontaktów z Nim. Będą widzieli własnymi oczami, jak sparaliżowani wstają z noszy, jak otwierają się oczy niewidomym, zabliźniają się rany trędowatym. A On po prostu odszedł. Wrzeszczeli na znak protestu, że pozostawił ich z poleceniem, by szli na cały świat i nauczali wszystkie narody, gdy oni boją się wyjść z tej izby na ulicę, boją się ruszyć w podróż powrotną do swoich domów w Galilei.