Biblioteka



TOMASZ





TOMASZ


     Dopiero na ósmy dzień przyszedł Tomasz. Chyba po to, Żeby pożegnać swoich kolegów odchodzących do Galilei. Swoim zwyczajem, nikomu się nie opowiadając, pojawił się, jak gdyby nigdy nic. Ale się nie spodziewał, że wchodzi w oko cyklonu. Zaraz już na wstępie, prawie przy drzwiach, rzucił mu się na szyję Janek:
     – Jaka szkoda, że cię tu nie było – i zaczął opowiadać nowości, jak zwykle bojąc się, żeby go ktoś nie uprzedził: – Jak bardzo żałowałem, żeś był nieobecny. Ty nie masz pojęcia, co tutaj się wydarzyło, kto był u nas w gościnie!
     Tomasz wytrzymał pierwszy atak czułości, ale korzystając z przerwy, jaką potrzebował Janek zrobić, żeby nabrać tchu, zapytał:
     – A któż taki?
     – Janek, jak zwykle, o wszystkim mówi, ale nie o tym, co trzeba – Jakub włączył się do rozmowy. – Przyszedł do nas…
     – Nie, nie. To ja opowiadam, nie, ty nie przeszkadzaj. Był u nas Jezus! – Janek wykrzyknął i, odsuwając się od Tomasza na odległość wyciągniętych rąk, zawołał jeszcze raz: – Przyszedł do nas Jezus!
     A jeżeli ponowił tę informację, to chyba dlatego, że zauważył, że nie zrobiła ona na Tomaszu żadnego wrażenia. Wprost przeciwnie: ten zesztywniał, jakby odsunął się wewnętrznie od uczestniczenia w entuzjazmie, który zdawał się Janka rozsadzać.
     – A jak to było? – zapytał prawie wymijająco.
     – Akurat Kleofas wrócił z Emaus, dokąd dotarł z Józefem, idąc do Galilei, i przedstawił nam, jak to w drodze podszedł do nich Jezus i rozmawiał z nimi. A my jemu o tym, jak to Piotr spotkał Jezusa.
     – O! To Kleofas też miał widzenie? – Tomasz mruknął. – Kto by się tego po nim spodziewał. No dobrze, dobrze, ale co dalej. Najpierw Magdalena, potem niewiasty, po drodze gdzieś Piotr, niespodziewanie Kleofas i przed tygodniem, jak mówisz, wieczorem tutaj wy wszyscy zobaczyliście Jezusa – Tomasz znowu, swoim sposobem, mówił częściowo do Janka, częściowo do siebie. – Zobaczymy, kto następny „zobaczy” Jezusa – tu słowo „zobaczy” przeciągnął w pogardliwy sposób.
     Janek, kolejny raz zganiony, przełknął i to. Ale już jakby innym głosem potwierdził:
     – Tak, Jezus do nas przyszedł.
     – To jak tu Jezus wszedł do tej izby? – Tomasz przeskoczył w inny temat. – Dobijał się tak jak ja do tej waszej oblężonej twierdzy i wołał, i tłumaczył się, kto On jest, żebyście Go wpuścili?
     – Nie, Jezus się znalazł od razu między nami – oznajmił Janek z całą prostotą.
     – Aha, od razu między wami. Ni z tego, ni z owego.
     – Tak piękny jak był, w długiej szacie, jak zwykle z zaczesanymi włosami, spadającymi na ramiona…
     – Przewiązany sznurem, z jaśniejącym obliczem – Tomasz kontynuował zamiast Janka.
     – Tylko na rękach miał ślady ran i na nogach – tym razem Janek uzupełnił.
     – A poza tym, był jak dawniej – Tomasz zakończył.
     – A skąd wiesz, gdy ciebie tu nie było?
     – Mogę się domyślić tego, co powiesz.
     I wtedy Janek, jak to Janek, wypalił:
     – A ty oczywiście w to nie wierzysz, że Jezus nas odwiedził.
     Padło to zdanie tak niespodziewanie, że aż Tomasz poczuł się zaskoczony. Choć tylko na moment, bo już odzyskał równowagę i wpatrując się w Janka swoimi wyłupiastymi oczami, zbliżył twarz swoją do jego twarzy i zapytał, zaciągając jak faryzeusze, co mu się zdarzało zawsze, gdy był zdenerwowany:
     – A co ty byś chciał? A ty byś chciał, żebym ja wierzył w to, że Jezus powstał z martwych?
     – Oczywiście że tak.
     – Ty widzisz Łazarza? – tu Tomasz wskazał ręką na gospodarza domu, siedzącego przy stole i rozmawiającego. – Czy on powstał z martwych? – Tomasz prawie krzyczał. – Powstał. I jest tutaj między nami. Jest i je, i rozmawia, i otwiera drzwi, żeby wejść do środka, i śpi, i idzie pieszo albo jedzie na koniu czy w lektyce. A Jezus? – Tomasz mówił dalej: – Raz jest tu, raz jest tam, przechodzi przez drzwi, potem znika.
     – No i co z tego – na Janku nie zrobił ten wywód żadnego wrażenia.
     – Jak to „co z tego” – Tomasz prawie się obraził. – To z tego, że Jezus wcale nie zmartwychwstał.
     – Jak to nie zmartwychwstał. A widziałeś grób? – teraz Janek się wściekł. – A widziałeś chusty? Jak mógł się z nich ktoś wygrzebać? A słyszysz, co opowiadają żołnierze? Przecież widziały Go Magdalena, Joanna, Maria. Widzieli Go Piotr, Kleofas i Józef. Ja widziałem go i my wszyscy. Czyś ty zgłupiał na stare lata…
     – Janek! – tu wrzasnął Jakub. – Jak ty się zachowujesz! Jak ty się odzywasz do Tomasza! Jeszcze takie słowo, a wezmę za łeb i wyrzucę na dwór!
     Ale Janek się nie poddawał:
     – A właśnie że nie! Gdyby o mnie chodziło, to mi wszystko jedno, to nie powiedziałbym słowa. Ale tu chodzi o Jezusa.
     – To się zachowuj, jak przystało! To nie twój kolega. Mógłby być spokojnie twoim ojcem.
     Janek się opamiętał:
     – No przepraszam, przepraszam – przytulił się do Tomasza. – No to po co takie głupstwa, przepraszam, rzeczy mówisz. Jesteś taki mądry. Najmądrzejszy z nas.
     Tomasz jeszcze fuczał. Ale, jak zwykle, łasy na komplementy, dał się udobruchać.
     – Mądry, co tam mądry. Ja usiłuję być logiczny – bronił się. – No bo pomyśl sam: Jeżeliby Jezus, jak ty mówisz, zmartwychwstał, to siedziałby tu z nami, tak jak siaduje Łazarz. A Jego nie ma.
     Rozmowa toczyła się wciąż między Jankiem i Tomaszem, ale naprawdę uczestniczyli w niej wszyscy, którzy byli w izbie. Przysłuchiwali się temu, co się działo, z najwyższą uwagą. Widać było, że to jest ich temat, ich dogłębnie życiowy, aktualny, dręczący ich problem.
     – Teraz Go nie ma. Ale znowu przyjdzie – Janek tłumaczył.
     – O właśnie. Co to znaczy przyjdzie. Nie przyjdzie, a pojawi się i zniknie. Jak duch.
     – Jak to „jak duch”. Sam mówiłeś, że ducha nie widać. Tak jak Pana Boga.
     – Punkt dla ciebie. Masz rację. Ale ja to powiedziałem w tym sensie, że Jezus nie przyszedł.
     – Jak to nie przyszedł, przecież był – Janek się zdumiał.
     – Wam się tylko zdawało.
     – Zdawało? – zaskoczenie Janka było niebotyczne. – Jak to „zdawało się”?
     – Ano oczekiwaliście, tęskniliście za Jezusem i „uwidziało się wam”, jak to się mówi na wsi.
     – Gdzieśmy tęsknili? – Janek zaoponował. – Co ty takie rzeczy opowiadasz. Ja się przestraszyłem i widziałem po minach innych kolegów, że się przestraszyli. A z tym oczekiwaniem? Mam ci powiedzieć prawdę? Gdy Jezus umarł na krzyżu, ja sobie też pomyślałem, że Jezus został ukarany przez Boga za jakiś grzech, błąd, za jakąś fałszywą naukę. Po prostu przegrał. Bo Go Bóg skarał. I mamy z głowy. Teraz trzeba tylko ratować swoją skórę. Jezus, ucząc, że Bóg nie karze grzeszników, po prostu się pomylił.
     – Jak ty sobie to wyobrażasz – teraz Kuba zwrócił się do Tomasza – że wszystkim się nam zdawało. Gdyby to jednemu. Ale wszyscy widzieli takiego samego Jezusa. I co więcej: wszyscy słyszeli te same słowa. Przyznam się, że i we mnie takie podejrzenie powstało jak u ciebie. I sprawdzałem.
     – Mówcie, co chcecie – Tomasz kończył. – Ja tylko oświadczam: Dopóki nie zobaczę Go sam na własne oczy, tak jak Łazarza…
     – To nie jest przypadek Łazarza – powiedziała niespodziewanie Maryja, Matka Jezusa, zwracając się do Tomasza. – Myślałam dużo na ten temat, myślę bez przerwy.
     – I do jakich wniosków doszłaś? – spytał Kuba.
     – Że On już nie zostanie między nami w ciele człowieczym.
     – Nie rozumiem! – wykrzyknął Bartłomiej. – To po co by zmartwychwstał?
     – Rozmawiałam również z Magdą – Maryja, jak zwykle opanowana, wyjaśniała – dopytywałam się dokładnie. Wymagałam, by mi powtórzyła precyzyjnie, co Jezus do niej powiedział. I jej relacje potwierdzają to.
     – No i co usłyszałaś? No i co? – Janek się niecierpliwił.
     – Jezus jej powiedział wyraźnie: „Idę do Ojca mojego i Ojca waszego, Boga mojego i Boga waszego”. On idzie do nieba. A naprawdę – przynajmniej jak ja to rozumiem, On jest już w niebie, On do tego nieba już wstąpił.
     – Jak to, z ciałem? Do nieba? – Tadek zaprotestował.
     – Przecież wierzymy w zmartwychwstanie na końcu świata – tłumaczyła. – On jako pierwszy tak zmartwychwstał, w ciele uwielbionym, jak to się kiedyś stanie z nami.
     – Jak Ty to mówisz? – Szymek nie zgadzał się.
     – Dajcie Jej spokój, dajcie Jej spokój. Ja Cię już rozumiem – Kuba wziął Maryję w obronę. – Mów, proszę.
     – To jakoś trzeba zrozumieć. No jak? Przecież ciało się rozkłada. Co to znaczy „zmartwychwstanie ciał”? Przecież to nie znaczy, że w ziemskich ciałach będziemy w niebie. Ale jakoś będzie uratowany czy raczej uszanowany nasz kształt ziemski. W jakiej formie, w jaki sposób i na jakiej zasadzie, tego nie potrafimy sobie wyobrazić ani pomyśleć. Dlatego Jezus może być to tu, to tam, przenikać przez ściany. Ale równocześnie zachowuje kształt swojej dawnej postaci. Można Go widzieć i słyszeć. Dlatego źle, że określamy ten cud zmartwychwstania Jezusa tym samym słowem co wskrzeszenie Łazarza. To jest coś innego.
     Słuchano Jej jak rzadko kiedy, nikt nie śmiał prawie drgnąć, oddychać, by tylko mówiła jak najdłużej. Czekali na takie słowo.
     – Myślę, że jak ludzkość długo trwa na ziemi, mamy w Jezusie pierwszy i chyba ostatni przypadek. Widzimy naszymi niegodnymi oczami Mesjasza, Syna Bożego, który przyszedł na ziemię, a teraz odchodzi do swojego Ojca.
     Skończyła. Rozglądnęłą się prawie nieobecnymi oczami po zgromadzonych. Spuściła głowę. Ale nie dali Jej spokoju.
     – Mów dalej! – wykrzyknął proszącym tonem Janek.
     Maryja podjęła swój monolog:
     – I zdaje mi się, że tak będzie z nami. Tak będzie z każdym człowiekiem. Na końcu świata wszyscy zmartwychwstaniemy, w takim kształcie jak ukazuje to Jezus. Tylko że On nas wyprzedza, bo jest Synem Bożym. Ale oprócz tego jest Człowiekiem i pod tym również względem stanowi dla nas wzorzec, przykład.
     Janek, zwracając się do Tomasza, spytał:
     – I co? I co ty na to?
     Ale Tomasz siedział naburmuszony. Jakby miał pretensje do nich wszystkich, a zwłaszcza do Maryi, że Ona stała się centrum uwagi. I teraz, obudzony z tej swojej udawanej czy rzeczywistej półdrzemki, czy półnieobecności, odpowiedział, prawie ziewając:
     – Dopóki nie zobaczę na Jego rękach śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego – nie uwierzę!


     Ciszę przerwał Łazarz:
     – Ponieważ będę musiał na parę dni wyjechać, teraz zapraszam was na pożegnalną wieczerzę – ogłosił w miarę uroczyście, ale jak zwykle serdecznie.
     – To ja już chyba pójdę. Nic tu po mnie – oświadczył Tomasz.
     – Jak uważasz. Nikt cię do niczego nie ma zamiaru zmuszać – powiedział Łazarz uprzejmym tonem. – Ale byłoby mi bardzo miło, i mam nadzieję że nie tylko mnie, ale i wszystkim tu zebranym, gdybyś na tej pożegnalnej kolacji mógł zostać. Może to już ostatni raz spotykamy się w tym gronie.
     – Jak ci na tym tak zależy, to mogę zostać – odpowiedział Tomasz łaskawie.
     Łazarz bez słowa zaklaskał w dłonie. Weszła służba, niosąc nakrycie, chleb, wino. Piotr, zaproszony przez Łazarza, zajął centralne miejsce i gdy wyszła służba, zaczął modlitwy wstępne, a potem, tak jak poprzednio, Łazarz poprosił, by ktoś opowiedział o ostatnich odwiedzinach Jezusa w tej izbie.
     Podjął się tego Janek. I inaczej niż zwykle, bo w formie bardzo uporządkowanej przedstawił całe wydarzenie. Potem Piotr wziął przygotowany na talerzu chleb, odmówił błogosławieństwo i z kolei łamiąc go, zaczął wypowiadać słowa te same, co przed paroma dniami:
     – Tej nocy, w której był wydany, Jezus wziął chleb w swoje ręce, łamał go i rozdawał, mówiąc: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”.
     Szok, który te słowa wywołały, nie był już taki jak poprzednim razem. Ale w sali panowało nie mniejsze przejęcie niż wtedy. Piotr powoli rozdawał poszczególne kawałki tego Chleba. Brali w skupieniu, zdając sobie z tego sprawę, że dokonuje się jakaś wielka, święta sprawa, w której oni uczestniczą całą swoją osobą, całym bytem, że w kształcie tego Chleba jest jakoś znowu wśród nich ten zamordowany i zmartwychwstały Jezus, że łączą się z Nim w sposób szczególny – z Nim samym, ze wszystkim czego nauczał, że wszystkim czym był, że należą przez ten obrzęd w sposób szczególny do Niego, że On przez tę wieczerzę w sposób szczególny należy do nich.
     Gdy już wszyscy mieli w rękach Chleb, a Piotr wrócił na swoje miejsce, zaczęli Go spożywać. Z wyjątkiem Tomasza. W tej ciszy, która trwała przy stole, jego głos zabrzmiał jak zgrzyt żelaza:
     – To wy taki obrzęd wprowadziliście do wieczornych posiłków?
     Zabolało wszystkich, że powiedział „wy”, że on z tym, co dzieje się przy stole, nie utożsamia się. Nie było odpowiedzi. Nikt nie chciał przerywać tego świętego milczenia. Dopiero po chwili odezwał się Kuba:
     – Człowieku, zapomniałeś? A jak Jezus polecił w czasie Ostatniej Wieczerzy? „To czyńcie na moją pamiątkę” – ciepłym, serdecznym tonem tłumaczył.
     – A rzeczywiście – Tomasz udawał zaskoczenie. – Tak to jakoś Jezus mówił. No to niech tak będzie. – I zaczął spożywać Chleb, który dotąd bezradnie trzymał w rękach.
     Potem już wieczerza biegła jak zwykle. Mówiono przede wszystkim o czekającej ich drodze. Widać było, jak się cieszą, że wreszcie wydostaną się z tego miasta dotąd świętego, błogosławionego, teraz groźnego, niebezpiecznego, obcego. Że zobaczą znowu Jezusa.
     Przy którymś kielichu zabrał głos Łazarz:
     – Było dla mnie prawdziwą radością, że mogłem was gościć przez te święta u siebie.
     Piotr sformułował podziękowanie w imieniu całej społeczności zgromadzonych:
     – Gdyby nie twoja gościnność, twoja i twoich sióstr, wreszcie gdyby nie dobroć i wyrozumiałość Matki Jezusa, to ja sobie nie wyobrażam, jak przeżylibyśmy te ciężkie chwile, tragiczne dnie, które na szczęście zakończyły się zwycięstwem Jezusa. Wracamy do Galilei, bo tam nasze domy, ale i dlatego, że jak nam niewiasty powiedziały, tam na nas będzie czekał Jezus.
     Gdy Piotr skończył, odezwał się Janek:
     – Tomaszku, ojczulku, chodź z nami do Galilei. Chodź z nami, a spotkasz Jezusa.
     Tomasz nie kwapił się do odpowiedzi. Piotr trochę czekał, a potem zdecydował się kończyć:
     – Już późno. Zabierajmy się na spoczynek. Ale najpierw zakończmy to nasze ucztowanie tak, jak nas nauczył Jezus.
     Tu Piotr wziął w swoje ręce kielich stojący przed nim – ostatni kielich wieczerzy – mesjański i zaczął mówić:
     – Błogosławiony jesteś, Boże, Stwórco wszechświata, bo dzięki Twej hojności otrzymaliśmy wino, owoc winnego krzewu oraz pracy rąk ludzkich, aby stał się dla nas napojem zbawienia. Jezus po wieczerzy wziął kielich i podobnie dzięki czyniąc, dawał swoim uczniom, mówiąc: „Oto kielich krwi mojej, która za was i za innych przelana będzie na odpuszczenie grzechów”.
     Znowu cisza ogarnęła ich wszystkich. Wpatrzeni w kielich, słuchali tych słów, jakby to nie Piotr a sam Jezus je wymawiał. A potem jeden od drugiego brali kielich, podnosząc do ust, aby choć parę kropel przyjąć tego napoju, w którym Jezus wyrazić chciał swoją mękę i śmierć za prawdę głoszoną swoim życiem, sobą samym. Nagle rozległ się głos:
     – Pokój wam.
 
     W środku sali stał Jezus. Taki jak poprzednim razem, taki sam jak dawniej, gdy przebywał z nimi na co dzień. Był oszałamiająco piękny i pełen takiego pokoju, miłości, która zdawała się z Niego wprost promieniować. Ubrany w białą szatę, z włosami spływającymi na ramiona, z twarzą jasną, pogodną, lekko uśmiechniętą. Tomasz, siedzący tyłem do Niego, dotknięty ciszą, która tak nagle zapanowała w izbie, już się odwracał w Jego stronę, do tego głosu, który tę ciszę wywołał. I wreszcie natrafił wzrokiem na Niego. W pierwszej chwili jakby rażony piorunem zamarł, skurczył się, obwisł, ale jakby szarpnięty jakąś nadludzką siłą już wstał, jak wstawali wszyscy. Twarz mu się rozjaśniła prawie na podobieństwo blasku, który promieniował z twarzy Jezusa. Jeszcze próbował podnieść ręce do oczu, jakby chciał je przetrzeć, jakby wciąż jeszcze nie dowierzał temu, co widział. Ale w końcu z tego zrezygnował, bo Jezus już zbliżał się ku niemu, wyciągał ku niemu dłonie, mówiąc:
     – Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje dłonie.
     Podchodził już całkiem blisko. Odwiązywał pod szyją tasiemkę, odsuwał szatę na piersiach szeroko, w lewą stronę i wtedy ukazała się rana, ta uczyniona włócznią żołnierza.
     – Podnieś rękę i włóż do mego boku. I nie bądź niewiernym, ale wiernym.
     Wszyscy teraz patrzyli na Tomasza. Ten stał pochylony do przodu, wpatrzony swoimi wybałuszonymi oczami w Jezusa, a potem jak rażony piorunem padł na ziemię, mówiąc:
     – Pan mój i Bóg mój.
     A Jezus, pochylając się nad nim, mówił łagodnie, z wyrozumiałością i przebaczeniem:
     – Iżeś mnie ujrzał, Tomaszu, uwierzyłeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.