Biblioteka



s. 4.



 


     Przyszli na wykład długo przed rozpoczęciem, a i tak z trudem znaleźli wolne miejsca.
     – To przecież nie jest Hildebrand, tylko jego uczeń, a co tu się działo, gdy sam Hildebrand miał wykłady w 1047, to opowiadano mi jeszcze, gdy przyjechałem na studia, choć od tamtego czasu upłynęło już około dziesięciu lat.
     Lambert, który dopiero co przyjechał z Krakowa na podobne studia, miał zastrzeżenia, czy mu wolno w tym wykładzie uczestniczyć, ale on, z wysokości paroletniego tutaj pobytu, uspokoił go, że niepotrzebnie robi sobie obiekcje – kto jest immatrykulowany, ma prawo do wszelakich wykładów, nawet takich gościnnych jak ten.
     – A co w Krakowie? Co z Bolesławem?
     – Tak jak już mówiłem. Wszyscy jednozgodnie żałują, żeś wyjechał. Po twoim wyjeździe Bolesław zmienił się na gorsze. Książę Kazimierz usiłował zastąpić ciebie innymi studentami. Zmieniali się jak w kalejdoskopie. Nawet przez krótki czas i ja należałem do tego pocztu. Ale Bolesław wszystkich odrzucał. Nikogo nie akceptował. W końcu książę z tych prób zrezygnował. Bolesław sam sobie dobierał towarzyszy.
     – Wyłącznie spośród wojowników.
     – Jakbyś zgadł. Bezustanne polowania. Czy to lato, czy to zima. A poza tym ćwiczenia wojskowe. Zabawy, gonitwy. Z księciem spotyka się jedynie przy posiłkach.
     – Naturalnie jeżeli nie jest poza Krakowem i jeden, i drugi.
     – A niestety tak często bywa. Tylko podczas posiłków, gdy są razem, książę Kazimierz, jak ludzie mówią – porusza ważne zagadnienia polityczne i wojskowe swojego państwa i państw sąsiednich, aby go zorientować w tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Mówią też, że Bolesław jest człowiekiem niepospolitego umysłu. Zwłaszcza w sprawach polityki – w lot ocenia sytuacje i daje trafne rozwiązania. Błyskawiczny w decyzjach. decyzjach więc ma wszystko, co potrzebuje władca. Niemniej, powtarzam, taka jest powszechna opinia, że wszystko byłoby inaczej – stokroć lepiej, gdybyś ty pozostał w Krakowie.
     Lambert nie był zorientowany, kto to jest Hildebrand, wobec tego tłumaczył mu:
     – Najwybitniejszy, najbardziej żarliwy rzecznik całkowitej reformy Kościoła. Nie tylko gdy chodzi o takie sprawy jak celibat, zwalczanie symonii, nepotyzmu, ale zależności Kościoła od państwa. Żąda, aby Kościół objął prowadzenie świata, a nie cesarz. Zupełnie skrajna teza. Ale ma poparcie w najrozmaitszych kołach.
     Sala się wciąż napełniała płynącą strugą ludzką, już nie było nie tylko siedzących miejsc, ale nawet wszystkie stojące były zajęte.
     – Skąd jest ten Hildebrand?
     – Chyba rocznik 1020. Pochodzi z Toskanii. Wstąpił do klasztoru chyba do Cluny. Stamtąd przeniósł się do klasztoru rzymskiego na Awentynie. Hildebrand był w Leodium na kilka lat przed moim przyjazdem na studia. W 1047 przyjechał do Kolonii z Grzegorzem VI – usuniętym z tronu papieskiego i skazanym na banicję – i stamtąd przyjeżdżał do Leodium, aby prowadzić wykłady. Teraz nie może sam przyjechać, to wysyła swoich ludzi do ośrodków naukowych z wykładami.
     Sala szumiała. Było tak głośno, że chwilami musiał prawie krzyczeć do Lamberta, jeżeli chciał być zrozumiany. Nagle się uciszyło jak makiem zasiał. W drzwiach pojawił się on – wysłannik Hildebranda. Szybkim krokiem przeciął salę, stanął za katedrą i natychmiast zaczął mówić.
     Słuchał tego wykładu i trochę się dziwił. Jak można takie rzeczy mówić pod bokiem mieszkającego w Kolonii regenta Cesarstwa. Przecież z Kolonii do Leodium daleko nie jest i na pewno wiadomości o tym, co się tu dzieje, co jest tu wykładane, dochodzą do niego. Przecież to, co tu głosił ten młody mnich o wyższości władzy duchownej nad świecką, przewracało cały porządek panujący w Europie. Jeżeli ktoś je potraktuje poważnie i zechce wprowadzić w życie, będzie wiele ryzykował. Przyglądał się wykładowcy: stosunkowo młody mnich benedyktyński, szczupły, średniego wzrostu, z ostrzyżoną głową, wokół której biegły dwa paseczki tonsury – wyciętych włosów aż do skóry. Mówił głośno, miękkim cluniackim akcentem, krótkimi zdaniami. Żądał, aby papież rządził światem, nie cesarz. Aby papież usuwał i mianował cesarzy, a nie tak, jak to jest obecnie. Wtedy wreszcie powróci sprawiedliwość i pokój do Europy. Argumentacja była nie tylko teologiczna, ale aposterioryczna: przytaczał listę nadużyć, jakich się dopuszcza władza świecka wobec władz duchownych. Jak to książęta obsadzają stanowiska biskupie swoimi ludźmi, przede wszystkim rycerzami sobie oddanymi, którzy pojęcia nie mają o obowiązkach biskupa, już nie mówiąc o wykształceniu, już nie mówiąc o trosce o sprawy ludu Bożego. Nie tylko dają zgorszenie swoim życiem, często pełnym rozbojów i gwałtów nad przeciwnikami, ale w ogóle nie obchodzi ich sprawa głoszenia prawdy Bożej. Księciu, od którego urząd otrzymali, są w pełni oddani i nie poważą się przeciw niemu wystąpić, choć ten dopuszcza się wszelakiej nieprawości. Często otrzymują tę godność biskupią pod warunkiem, że zapłacą księciu określoną daninę albo co roku będą dostarczali mu wyznaczoną opłatę. I choć tego sobory i synody zakazują, choć ciąży nad takim postępowaniem klątwa, nic to nie pomaga. A to wszystko z racji tego, że biskup ma do dyspozycji latyfundium, które przecież służyć winno najuboższym i sprawom takim jak utrzymanie szkół. A książę chce z tego latyfundium ciągnąć korzyści dla siebie, dla swojego wojska, a w każdym razie sprawy Kościoła nie wchodzą tu w rachubę.
     Długo namyślał się, czy zabrać głos, czy też nie. Wyczekiwał, że może ktoś poruszy problem, jaki go nurtował. Wreszcie zdecydował się: podniósł rękę.
     – Mam dwie kwestie. Pierwsza, czy my z jednej skrajności nie popadamy w drugą. Jeżeli wszyscy się zgadzamy z tym, że nie można tolerować stanu obecnego, gdzie Kościół jest wykorzystywany przez władców świeckich, to czy żądane rozwiązanie nie jest kolejnym nadużyciem.
     – A co proponujesz?
     – Przyznam, że nie znam na tyle praktyki, bym mógł zapewniać o powodzeniu, ale na ile znam teologię Ojców Kościoła wschodnich, to zachwyca mnie – jak oni to nazywają – „harmonia”, którą oni zakładają we współżyciu między władzą świecką a duchowną.
     – Skąd ty przychodzisz?
     Wreszcie napotkał jego wzrok. Spokojne, zimne spojrzenie człowieka, który nie cofa się z raz obranej drogi.
     – Jestem ze Szczepanowi rodem, ale przychodzę z Krakowa.
     Cała sala patrzyła na niego i czekała na odpowiedź wysłannika Hildebranda.
     – To powinieneś wiedzieć, że co w tekstach Ojców wschodnich brzmi tak kusząco, że władca chrześcijański przez akt koronacyjny wyposażony jest w charyzmaty uzdalniające go do rządzenia w Duchu Świętym – co zresztą jest prawdą – na co dzień wygląda gorzej, a często całkiem źle, bo władca świecki na Wschodzie podporządkowuje sobie Kościół Kościół sposób o wiele bezwzględniejszy niż tu u nas, na Zachodzie.
     – Przejdę do następnej sprawy, zresztą związanej z poprzednią. Coraz wyraźniej pogłębia się różnica między Wschodem a Zachodem. Dopiero co w 1056 roku legaci papiescy rzucili w Konstantynopolu klątwę na patriarchę, a patriarcha na papieża. Jeżeli Zachód przeprowadzi reformę, o której mowa, będzie to kolejny, i to głęboki, stopień oddalania się od siebie tych dwóch Kościołów.
     – Masz rację. Ale nie ma innej drogi. Wschód, wcześniej czy później, tak jak myśmy to odkryli, musi sam odkryć, że jest sterowany, wykorzystywany, nadużywany przez władców świeckich. Nasz przykład może mu tylko w tym dopomóc. A tak nawiasem mówiąc, co to znaczy dominacja władzy świeckiej nad Kościołem, wy Polacy najlepiej to chyba powinniście rozumieć. Każdy wasz biskup musi prosić o inwestyturę, nawet nie swojego księcia, boście są zhołdowani cesarzowi, ale cesarza. To dzięki „widzimisię” cesarza nie macie ani jednego metropolity i musicie jeździć po Europie i prosić, by któryś z metropolitów was wyświecił na biskupa. Co to ma wspólnego z Chrystusem, Ewangelią, Kościołem? Nic, czysta polityka. Czyste manipulowanie sprawami świętymi do brudnych celów politycznych i prestiżowych.
     Słuchał tego, co wysłannik Hildebranda mówił, i niepokoił się. „Ej, bośmy się w naszej dyskusji trochę zgubili. Trzeba wyraźnie zarysować problem po raz drugi: przedstawić wyraźnie swoją tezę”.
     – Tak, to trzeba zmienić. Ale nie wyobrażam sobie, żeby papież stał nad cesarzem, żeby władza kościelna była nad świecką. Ani biskupi, ani kler nie są od rządzenia, ale od głoszenia prawdy. Proszę pozwolić, że przy tej sprawie się zatrzymam. Głosić prawdę, to znaczy również upominać. Książę, król czy cesarz nie mogą postępować w poczuciu swojej omnipotencji czy bezkarności. Każdy z nich musi mieć kogoś, kto mu prawdę w oczy powie, kto nie będzie się bał mu tej prawdy powiedzieć, kto będzie miał prawo do tego. A któż się ośmieli? Czy wasale, jego poddani, których obdarował inwestyturą? Czy ci, którzy czekają na kolejne łaskawe nadanie? Pozostaje tylko władza duchowna.
     – Ale ona będzie tę rolę mogła spełniać – wszedł mu w słowo uczeń Hildebranda – jeżeli będzie od władzy świeckiej niezależna. Kiedy Kościół będzie potęgą nie tylko duchową, ale i militarną, kiedy nikt mu nie potrafi zagrozić.
     – A więc państwo w państwie? – zapytał.
     – Nie ma innego wyjścia.
     – Jest. Tylko władzę Kościoła należy potraktować jako władzę innej jakości, władzę duchowną, nie wyposażoną w prerogatywy władzy świeckiej, bez wojska.
     – No to jeżeli tak, wtedy władca świecki nie będzie się z nią liczył. Spyta się: ilu ma rycerzy ten, który mnie upomina – który mnie śmie upominać.
     – Nie, tu nie może funkcjonować takie rozumowanie. Za wystąpieniem duchownego musi stać opinia ludu chrześcijańskiego, a stanowić powinna taką siłę, z którą musi się władca świecki liczyć. Przecież władca nie może rządzić wbrew ludowi.
     – Ho ho ho, tośmy za daleko zaszli. Czyż władza nie od Boga pochodzi? Tak uczy Pismo.
     Miał mu za złe to odezwanie się. Odpowiedział krótko, choć spodziewał się, jaki otrzyma cios:
     – Oczywiście, ale Bóg jest w Kościele, w ludzie Bożym.
     – Iście rewolucyjne tezy tu wygłaszasz. No, ale o tym innym razem. Ad rem. A jeżeli – nazwijmy to tak – władca świecki jest krótkowzroczny, to duchownego, biskupa czy księdza, zabije. Zgodzisz się wtedy na to?
     „No to wpadł – pomyślał. – Teraz mogę kończyć”:
     – Oczywiście. Tego zresztą ja nie wymyśliłem. Taką drogą poszedł Pan Jezus i wskazał, że i każdy z nas taką powinien iść: drogą głoszenia prawdy nawet za cenę poniesienia śmierci – przecież sam powiedział: Na to się narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby świadectwo dać prawdzie. W waszej historii macie przecież takie świetlane wzorce. Przykładem takiego działania i ideałem moim jest święty Lambert, biskup Maastrichtu, który zginął tu, w Leodium w 705 roku, gdzie na miejscu jego śmierci została wybudowana tutejsza katedra. A zginął za to, że potępił cudzołożny związek Pepina z Heristalu.