Biblioteka



s. 5.




 


     Siedzieli w trójkę w jego małym mieszkaniu, Suła – nominat na biskupa krakowskiego, który przyjechał do Kolonii, aby prosić o inwestyturę namiestnika cesarskiego, cesarskiego potem metropolitę kolońskiego o święcenia biskupie, z drugiej strony siedział Lambert i on. Przyglądał się biskupowi nominatowi z troską. Bardzo się postarzał. Oczywiście, teraz dochodziło zmęczenie długą podróżą. Ono jeszcze bardziej wyostrzyło rysy jego twarzy. Ale i on się jemu przyglądał. Czuł na sobie jego spojrzenie.
     – Dawno cię nie widziałem. Dawno cię w Krakowie nie było.
     – Zgodnie z poleceniem świętej pamięci biskupa Arona, miałem skończyć tutejsze studia jak najrychlej. Żałowałem czasu na przyjazd do Krakowa. To długa mitręga. A żadnej tak pilnej sprawy nie było, która by mnie do tego zmusiła. Choć tęskniłem bardzo za Polską. Co w Krakowie?
     – A w Krakowie duże zmiany. W 1058, jak wiesz, zmarł przecież książę Kazimierz Odnowiciel. Opłakiwał go cały kraj, a zwłaszcza Kraków. Po roku zmarł biskup Aron.
     – Jak nowy książę, Bolesław?
     – Cóż mogę o nim powiedzieć. Nic złego, skoro mnie wyznaczył na biskupa, jest mi dobrodziejem i władcą. Niby się ździebko namyślał, bo aż dwa lata. Teraz, dziękować Bogu, mamy 1061 rok. Mówiono, że ciebie chce koniecznie na biskupa, ale to tylko plotka, bo jakże to, ani ten wiek, a i brak praktyki. W końcu wybrał mnie. Ale jedno bez obrazy jego mogę powiedzieć: prędki, nawet czasem za prędki. Zupełne przeciwieństwo Kazimierza. Jakby nie z tego jednego rodu obaj się wywodzili. Prędki i popędliwy. Jak daje, to jakby całego siebie dawał, jak się zatnie, to nie popuści na paznokieć.
     – Taki też zawsze był. A co u księdza biskupa?
     – A cóż u mnie. Korzystając z tego, że przyjechałem do Kolonii, aby otrzymać inwestyturę od regenta Cesarstwa, przyjechałem tutaj do Leodium, żeby was zobaczyć, żeby zobaczyć się ze starymi druhami, posłuchać, o czym się tu teraz mówi i naucza, wreszcie – kupić trochę foliałów. Mam chwilę czasu, bo metropolita Kolonii jest w objeździe. Ale wracając do ciebie, powiedz mi tak szczerze: nie żałujesz, że cię wysłali tu na te studia do Leodium?
     – Nie. Bardzo dużo skorzystałem, i to pod każdym względem.
     – A możesz powiedzieć, co zrobiło tutaj na tobie największe wrażenie czy też co cię jakoś wewnętrznie wzbogaciło?
     – Zacząłem się modlić „na nowy sposób”. Wszystko miało początek w wykładzie świątobliwego Anzelma – przeora klasztoru w Bec. Jakoś nie wiedziałem, kto zacz, ale poszedłem na ten wykład, namówiony przez kolegów. Spodziewałem się zobaczyć świątobliwego starca. Zobaczyłem młodego mnicha mówiącego cicho, śpiewnym tonem, z oczami przymkniętymi, w absolutnej ciszy, jaka panowała przez cały czas wykładu na sali. Mówił o ty, czym jest modlitwa. Ten młody mnich mówił takie rzeczy, że słysząc je zdawało mi się, że światy całe przewracają mi się do góry nogami.
     – Dlaczego aż tak?
     – Przecież na dobrą sprawę jedyną formą modlitewną, którą dotąd praktykowałem, była modlitwa ustna. Ta, którą wyniosłem z domu rodzinnego w formie pacierza rannego i wieczornego, i ta modlitwa kapłańska, która jest odmawianiem głośnym, a przynajmniej ustnym, psalmów Dawidowych.
     – Czy on zwalczał tego typu modlitwę?
     – Nie wprost atakował modlitwę ustną, a zwłaszcza modlitwę głośną. Przeor Anzelm zaszeregował ją do jednej z wielu form modlitewnych, ale, po pierwsze, wskazywał, że istotą tych modlitw nie jest samo odmawianie, ale poprzez nie wznoszenie ducha do Boga, który jest też Duchem.
     – To nic dziwnego, przecież tak to jest. My też tak uczymy.
     – A po drugie, wskazywał, że są inne formy łączenia się z Bogiem, a do takich zaliczał rozważanie życia Jezusa Chrystusa. I przy tym, jakby przypadkowo, wskazywał na rolę człowieczeństwa Jezusa Chrystusa w życiu każdego człowieka. Wskazywał, że Jezus stał się człowiekiem, aby być bratem naszym. Aby swoim życiem uczyć nas żyć. Potraktował tę prawdę jak jakąś oczywistość, podczas gdy dla mnie stanowiła ona absolutną rewelację.
     – No, faktycznie, jest to „novum” w religijności Kościoła Zachodniego, które zawdzięczamy niewątpliwie tradycjom Kościoła Wschodniego – między innymi.
     – A przeor Anzelm już szedł dalej i wskazywał, jak należy to robić. Mówił, że należy wziąć Ewangelię i przeczytać jedno zdanie – może pół, może dwa, może fragment, może jedno tylko słowo. Zamknąć oczy i pozostać przy tym tekście. Wyobrazić sobie tamto jezioro Genezaret, po którym płynie łódź Jezusa, albo tamtą pustynię, na której Jezus przemawia do zebranych tłumów, tę grzesznicę, którą przywlekli faryzeusze z żądaniem, aby Jezus ją potępił. Starać się najpierw wyobrazić, potem zrozumieć, a na końcu pokochać.
     – Zgodnie z zasadą filozoficzną: imaginatio – intellectus – voluntas – dorzucił biskup.
     – Zwrócił uwagę, również prawie mimochodem, że najbardziej centralnymi wydarzeniami jest narodzenie Jezusa i Jego śmierć złączona ze zmartwychwstaniem, a najbliższym Jemu człowiekiem jest Jego Matka, co też dla mnie było odkryciem. Stąd jeszcze krok – pouczał mistrz Anzelm – do kontemplacji, kiedy się obywamy bez przygotowawczego etapu, jakim jest imaginatio, ale przechodzimy wprost do tajemnic Bożych umysłem i wolą. A stąd już modlitwa mistyczna, gdy ograniczamy się do voluntas.
     – No pięknie. A na czym się koncentruje zainteresowanie uniwersytetu?
     – Tu bez przerwy tematem numer jeden jest reforma Kościoła.
     – Ja, który kiedyś gardłowałem za reformą, przeciwko wtykaniu świeckiego nosa w sprawy Kościoła, sam musiałem jechać szmat drogi do Kolonii – przecież nie mam już osiemnastu lat – prosić o nadanie mi inwestytury na Kraków jakiegoś urzędnika cesarskiego. On mi wręczał pastorał biskupi i wkładał na palec pierścień. Czułem się jak wilk, któremu obrożę wkładają na kark. Tak to się wszystko kończy. Ale nie ma rady. Przynajmniej na razie. Może kiedyś w przyszłości ktoś to potrafi zmienić.
     – Wiele tu sobie obiecują po Hildebrandzie. Słuchaliśmy paru wykładów jego wysłannika, tutaj w Leodium.
     – Gdzie on sam teraz jest?
     – W 1049 papież Leon IX ściągnął go z banicji do Rzymu, uczynił go przeorem klasztoru Świętego Pawła. W 1059 został mianowany archidiakonem. Mówi się o nim: papabilis. A jeżeli faktycznie zostanie kiedyś papieżem, to na pewno przeprowadzi reformę Kościoła.
     – Daj Boże, daj Boże. A ty kończ powoli. Nie wiem jeszcze, jak sobie robotę w Krakowie ustawię. Ale coś widzi mi się, że cię pilno będę potrzebował. Brak ludzi.
     – Jak książę Bolesław daje sobie radę?
     – Młodego księcia rozsadza. Jeszcze nie zdradza wszystkiego, co zamierza, ale wydaje mi się, że zamierza bardzo dużo. Dotąd nie jestem pewny, czy dobrze zrobiłem, że wyraziłem zgodę na tę nominację. Przyzwyczajony jestem do pracy naukowej. Prowadzenie szkoły to jest kres moich możliwości, a księcia rozsadza. Boję się, że będziemy stanowili niedobraną parę w zaprzęgu – on ogier, a ja szkapa.