Biblioteka



s. 7.



 


 


     Gospodarz zbudził go wcześnie. Była chyba czwarta. Trochę się zasiedzieli wieczorem. Ubierał się poomacku. Jeszcze było ciemno. Najchętniej przyłożyłby głowę do poduszki i dospał do świtu. Ale wczoraj gospodarz zapowiedział, że to już koniec okresu rybackiego. Że jeszcze dzień, dwa i nadejdą mrozy, chociaż i tak w tym roku jesień była nad wyraz długa. Piec wystygł. W izbie było zimno. Miał w sobie jakieś wewnętrzne drżenie, od którego mu aż zęby szczękały. Włożył na siebie, co tylko miał. Wyszli. Na polu był ziąb, nad nimi czasza wygwieżdżonego nieba i zachodzący księżyc. Od jeziora ciągło mokrym chłodem. Bez słowa zepchnęli łódź pełną sieci przygotowanych wczoraj. Popłynęli. Nad wodą unosiła się leciutka mgiełka, jezioro było spokojne. Powoli płynęli na łowisko. Zaczął odmawiać pacierz na przemian z gospodarzem. Gdy skończyli, po chwili milczenia gospodarz powiedział:
 – Odmawialim: Ojcze nasz, któryś jest w niebie. Bo tak to też jest po prawdzie. Wy mądry i święty człowiek, powiedzcie, nie trza nam się modlić i tak: Ojcze nasz, któryś jest na ziemi?
 – Jak to rozumiecie?
 – Ja nie uczony, ale Go czuję zawdy. Ot, podrapałby korę na brzozie, rozgarnąłby wodę w stawie, posłuchałby bicia serca w psiaku, odsunąłby chmury na niebie i już by Go spotkał tak jakby oko w oko. Złudne to, uciekające przed rozumem, inne niż w słowie wypowiedziane, ale przecie tak prawdziwe i bliskie jak krew w żyłach tętniąca: to święte, obecne, nie do zrozumienia ani nie do pojmowania. Ale tylko uklęknąć przed Nim, który we mnie i we wszystkim.
 Mówił już szeptem, choć zaczął od półgłosu. Aż zamilkł. Piękno ginącej nocy i zaczynającego się brzasku było urzekające. Jeszcze nad głowami wisiała czasza nieba granatowo-czarna, o głębi przepastnej, ale już na wschodzie zaczęło się niebo nasycać lekką jasnością, która wchodziła w jasny błękit. Jeszcze nad głowami gwiazdy świeciły, a na horyzoncie, na styku nieba z wodą i z szuwarami wzmagało się światło o kolorze dojrzałego żyta. Patrzył na te cuda. Może faktycznie nikt nie potrafi mówić o takiej obecności Bożej w świecie. Ale przynajmniej powinno się wskazać ją i próbować modlić się do Boga, który jest tak wśród nas. Choćby jak święty Franciszek z Asyżu. Trzeba by było ludzi uczulać na Jego obecność w świecie. W przyrodzie, w ludziach.
 – Wy wczoraj opowiadali o wojnach i pożogach, o okrutnościach, jakie człowiek człowiekowi wyrządza. Wyście zasnął prędko. Ja spać niemogący myślał o naszych ludziach i do takiego ja końca doszedł, że musi chrześcijaństwo za wcześnie do nas przyszedłszy, nie sprawiło w duszach przemiany. Było nas pozostawić jeszcze w wierze naszych ojców. A tak my, stare straciwszy nowego nie przyjęli. I takie my rozparzeńce: między ziemią, w której Boga przestali my widzieć, i niebem, w którym Boga my widzieć nie umiemy; między Bogiem, z którym my byli jedno, jak ciało z duszą, a Bogiem, którego jeszcze nie potrafimy Ojcem nazywać. Stąd też i tyle złego. Bośmy ludźmi bez Boga.