Biblioteka



s. 11.




 


     Weszła do klasy. Jak zwykle z uśmiechem.
     – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
     – Na wieki wieków amen – odskandowały dziewczęta.
     – To nasza lekcja wychowawcza. Miałyście przygotować materiały – propozycje na akademię Trzeciego Maja. Coście wymyśliły przez ten tydzień?
     Rozejrzała się po sali. Przed nią wpatrzone oczy. Ciekawe, dowcipne, na pozór obojętne, nieśmiałe, speszone, zadziorne.
     – No, która zaczyna na ochotnika – usiłowała je rozruszać. Bez skutku.
     – Jak widzę, brak odważnych. I ja przygotowałam coś tam. Ale przyznam się wam, że nagimnastykowałam się co niemiara. Niełatwo coś wymyślić, żeby to miało jakiś sens. A do tego sprawę utrudniają zróżnicowani słuchacze. Bo będzie zapewne książę kardynał Puzyna, będą panowie i panie z towarzystwa, dobrodzieje i dobrodziejki nasze, a więc tutejszy high life, przyjdzie grupa waszych rodziców, przynajmniej tych, którzy mieszkają w Krakowie, a może i tacy, którzy zdecydują się przyjechać również spoza Krakowa. Ale będą również wasze koleżanki gimnazjalne z wyższych klas już na centralnej akademii, a przecież powtórzymy ją dla całego gimnazjum. Nie możemy się zbłaźnić, żeby o nas nie powiedziano: Coś to gimnazjum urszulanek trochę zgłupiało. Ale z drugiej strony nie może to być za trudne. A więc pytam po raz wtóry, kto na ochotnika.
     Nie było odzewu.
     – No, to spróbujemy inaczej. Wójt.
     Wstała dziewczyna.
     – Co przygotowałaś, co proponujesz?
     – Fragment „Wesela”.
     – O! To odważnie. Chwytasz za najnowsze pozycje. Ale zdajesz sobie sprawę, jak Wyspiański jest kontrowersyjny, jak zwłaszcza „Wesele” wywołało burzę w naszym światku krakowskim.
     – Trudno nie zdawać sobie sprawy, gdy nawet przekupki krakowskie na jego temat wykłócają się. Ale to nic, najwyżej ktoś w trakcie akademii wyjdzie na znak protestu i będzie kolejna sensacja w Krakowie. Ale przynajmniej nikt nie powie, że na akademii w gimnazjum urszulanek było nudno.
     – Jaki fragment i jak sobie to wyobrażasz.
     – Może to być tekst odczytany przez jedną tylko osobę. Można rozłożyć go na poszczególne osoby, ale też w formie recytacji, albo też zrobić inscenizację. Ale z tym ostrożnie. Musiałoby to być coś jak nie teatr, bo to można zobaczyć w świetnym wykonaniu na scenie. A jednak inscenizacja, bo to by bardzo ożywiło podawany tekst.
     – Słusznie. A teraz przeczytaj, jaki fragment „Wesela” chciałabyś mieć u nas na akademii.
     – Jeszcze zaznaczę, że jest tu jedno „ale”. Jeżeliby matka profesorka zgodziła się na niego, to on wyznacza leitmotiv dla całej akademii. Według niego musiałyby być ustawione wszystkie inne jej części. Czy to śpiewy, czy muzyka, czy recytacje, a nawet przemówienie wprowadzające matki dyrektorki czy matki przełożonej.
     – O! – powiedziała po raz drugi. – Bardzo to konsekwentnie. Ale przyznaję ci rację. Nie może być pele-mele – groch z kapustą. A jeżeli nawet mozaika, to tak konsekwentnie zbudowana, żeby dawała jakiś pełny obraz. No, ale czekam na odczytanie wybranego przez ciebie fragmentu.
     – Do dyspozycji i do wyboru przygotowałyśmy matce profesorce parę fragmentów.
     – Kto „my”?
     – Klasa.
     – Jak to, a więc wspólnie pracowałyście?
     – Tak.
     – To czemu nie mówicie od razu. Jestem bardzo tego ciekawa.
     – To ma być ten fragment, jak Jasiek wpada do izby weselnej, gdzie czekają ludzie, jakby zaklęci, na znak archanioła, i mówi:
          „Aha; prawda, żywy Bóg,
          przecie miałem trąbić w róg;
          kaz ta, zaś ta, cyli zginoł,
          cyli mi sie ka odwinoł –
          kajsim zabył złoty róg,
          ostał mi się ino sznur”.
– I dalej do końca.
     – Kto następny? Joasia. Proszę.
     – Fragment Żeromskiego. „Syzyfowe prace”.
     – Który?
     – Lekcja polskiego. Można by zrobić bardzo prościutką inscenizację. Za katedrą czy za stołem usiądzie nauczyciel polskiego, Sztetter. Z boku podium postawimy interlokutora, albo zupełnie z niego zrezygnujemy, a na sali pomiędzy gośćmi usadowimy osobę, która będzie chłopcem Zygierem i która pięknie wyrecytuje: „Redutę Ordona”.
     – Która ma jeszcze jakiś pomysł?
     – Norwid. Fragment o kruszynie chleba, który by wciąż powracał i łączył te wszystkie fragmenty:
          „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
          Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
          Dla darów Nieba…
                                    Tęskno mi, Panie…”
A oprócz tego fragment Litanii do Matki Boskiej:
          „Kraju, co jako Syna Twego szata,
          Porozrywany na wiatrach ulata,
          Ludu – co świata rozrządzał połową
          I nie ma grobu ze swymi orłami…
          O! Matko dobra Ty, Polska Królowo,
                                              Módl się za nami…”
     – Która jeszcze?
     – Słowacki „Smutno mi, Boże”, na tej samej zasadzie jak to proponowała moja poprzedniczka, Renia: poszczególne zwrotki jako element spinający, łączący kolejne fragmenty, albo jako całość.
     – Następna.
     – Piosenka wykonana solowo, ewentualnie przez chór.
     – Jaka?
     – „Z dymem pożarów” – choć to za smutne, albo „Grzeszni, senni, zapomniani”, „O święty kraju nasz”.
     – Kto jeszcze?
     – Kasprowicz, fragment hymnu „Święty Boże”.
     – To wszystko?
     – Tak.
     – A reszta?
     – Cała klasa pracowała wspólnie.
     – A teraz mam wobec tego do całej klasy pytanie: Skąd ten nastrój bojowy. Co wy chcecie? Jeszcze jednego powstania? No, może mi wójt w imieniu klasy odpowie.
     – To już nie czasy na powstanie. Ale musimy budować samoświadomość narodową. W tej chwili nie poruszamy się we mgle. Są na to metody, by się policzyć i to nawet dość dokładnie. Okazuje się, że jesteśmy silni biologicznie i kulturowo. Nie potrafili nas zniszczyć ani Rosjanie, ani Prusacy, ani Austriacy, choć na głowie stawali, i coraz bardziej są świadomi tego, że trzeba coś zrobić z tym fantem, który się nazywa naród polski. Sami jeszcze nie wiedzą co, ale coś trzeba zrobić. Za dużo nas i za silni jesteśmy. Po ponad stu latach niszczenia nas trwamy, a nawet okrzepliśmy i nie dajemy się.
     – No, jeżeli tak jest, to o co ci chodzi.
     – Jeszcze chwila i coś się wydarzy, dojdzie do jakiegoś rozwiązania kwestii polskiej. Stało się dla wszystkich jasne, że jest niemożliwe, aby taki duży naród nie miał kształtu państwowego, tym bardziej, że go miał od roku 966. Wszystkie trzy mocarstwa są teraz tego świadome, że rozbiory Polski były błędem politycznym – już na pewno w nowoczesnym spojrzeniu na pojęcie państwa.
     – Jakim? Co przez to rozumiesz?
     – Że po prostu państwo powinno być zewnętrznym instytucjonalnym kształtem narodu. Oczywiście tu trzeba uwzględnić tę wersję, którą Polska i Litwa zaprezentowała Europie, kiedy jeszcze się nikomu nie śniło, że to jest możliwe: federacja dwóch państw. I jeżeli myślimy o przyszłości Polski w jej dawnych granicach, to sobie wyobrażamy federację polsko-litewsko-białorusko-ukraińską. O tym wiedzą nasi zaborcy, tego się boją i robią wszystko, żeby zapobiec tej federacji, i dlatego Austria wszystko robi, aby skłócić nas z Ukraińcami i to samo robią Rosjanie, którzy chcą zrusyfikować Litwinów, Białorusinów i Ukraińców. Zrusyfikować w sensie nie tylko językowym, ale i kulturalnym, odwiecznymi metodami, a więc również przez prawosławie.
     – No, to przy okazji wysłuchałyśmy wszystkie wykładu historiozoficznego. Gdybym uczyła historii, to powinnam ci postawić notę z tej wypowiedzi, ale ja uczę, niestety, przeważnie tylko francuskiego i niemieckiego. Tyś już może skończyła, ale ja się ciebie pytam: „Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego tak źle”?
     – Bo w tej dziejowej sytuacji, gdy wszystko przemawia za odzyskaniem niepodległości, nagle my mówimy: pas. I zaczynamy stwierdzać: dobrze jest, jak jest, byle wygodnie, byle bogato. Stabilizacja. Bohaterowie powstańczy składają listy hołdownicze carowi, cesarzom Austrii i Prus.
     – No, no. Nie wszyscy, nie wszyscy. Weź choćby Brata Alberta, którego możesz spotkać na ulicach naszego miasta.
     – Niech mi matka o nim nie mówi, bo ile razy go widzę, to bym go po rękach, po nogach całowała.
     – Są i inni, choćby ojciec Rafał Kalinowski, przeor w Czernej.
     – Tak, na pewno. Ale ilu jest takich, którzy zaparli się swojej młodości. Mówię o powstańcach, a jaki jest procent polskiego społeczeństwa, który tak samo postępuje.
     – To ty jesteś przeciwko przemysłowi i handlowi rozwijanemu przez Polaków?
     – Niech matka nie udaje, że mnie nie rozumie – wybuchnęła gwałtownie. – Przepraszam – powiedziała skonfundowana. – Ale to nie o to chodzi. Patriotyzm i bogacenie się poszczególnych jednostek i całego narodu to są dwie rzeczy, które sobie nie powinny przeczyć, ale wprost przeciwnie, zasilać się.
     Dało się słyszeć pukanie do drzwi i w tej chwili drzwi się uchyliły. Pokazała się głowa siostry Ignacji Szydłowskiej.
     – O, przepraszam. Jak to, nie słyszałyście dzwonka na przerwę? Bo ja mam małą sprawę do matki profesorki.
     – Jakoś nie słyszałyśmy. Wobec tego, dziewczynki: kończymy. Sprawę akademii omawiać będziemy na następnej lekcji wychowawczej. Pomodlimy się: „Dziękuję Ci, Boże, za światło tej nauki. Spraw, abyśmy przez nią oświeceni mogli żyć uczciwie i wiecznie się zbawić, przez Chrystusa, Pana naszego. Amen” – wyskandowała wraz z dziewczętami.
     Wychodziła ostatnia, przypilnowała, żeby wszystkie okna były otworzone. Wreszcie zamknęła drzwi i znalazła się na korytarzu.
     – Coś się wydarzyło?
     – Nie, nic. Tylko wciąż nie ma czasu, żeby parę słów zamienić, a tu sprawy narastają.
     – O czym siostra myśli?
     – O wyborach na przełożoną.
     – No, to jeszcze jeszcze.
     – Tak. Ale pewne rzeczy musimy sobie same otwarcie powiedzieć, żebyśmy nie zostały zaskoczone.
     – Czym. Będzie znowu wybrana matka Sułkowska i bardzo dobrze. Sprawdziła się przez tyle lat jako przełożona. Jest wykształcona, mądra, dobra, sprawiedliwa, ma dobry kontakt z siostrami. Myślę, że należy się jej, by dalej była przełożoną.
     – Nic z tego. Już była przez dwie kadencje, a więc zgodnie z konstytucjami nie może być wybrana.
     – Ach, rzeczywiście, to już sześć lat. No to wybiorą na te trzy lata kogoś przejściowego i potem znowu przez sześć lat będzie przełożoną matka Stanisława.
     – Właśnie, przejściowego. I ta siostra będzie na pewno poznanianką, jak zwykle.
     – A cóż w tym złego.
     – Niech będzie raz jakaś siostra z Galicji.
     – A nie jest to wszystko jedno.
     – Nie jest. To już starsze panie. Przecież z Poznania zostały wyrzucone przez Kulturkampf w roku 1875. A teraz mamy rok 1904, a lata lecą. Wobec tego nie ma się co dziwić, że to starsze panie. Trzeba odmłodzenia, nowego spojrzenia, załatwienia szeregu spraw, które leżą odłogiem nieruszane, funkcjonują na zasadzie zwyczaju, a naprawdę są zupełnie niezgodne z konstytucjami.
     – O czym myślisz?
     – No, choćby odpowiedź na pytanie: czy my jesteśmy klasztorem klauzurowym o ściśle papieskiej klauzurze, czy też nie. Jeżeli tak – zresztą to jest chyba w konstytucjach wyraźnie określone – to na jakiej zasadzie zajmujemy się wychowywaniem dziewcząt, nie mówiąc o tym, że tej klauzury wcale nie przestrzegamy, bo jak jej przestrzegać przy takiej robocie.
     – No faktycznie, jest to nieformalność, którą wreszcie trzeba wyjaśnić i wycofać się ze ścisłej klauzury, zmienić ją na zwyczajną, biskupią. Ale czy to ważne.
     – Jednak tak. Siostry są świadome tego, że nie zostały doprecyzowane pewne tematy, i żyją w wewnętrznym rozdarciu.
     – I po to wszczynać wojnę?
     – Nie wojnę, ale choćby na trzy lata dać młodego człowieka na kierownicze stanowisko. I myśmy postanowiły wybrać ciebie.
     – Mnie? Macie dobrze w głowie? W żadnym wypadku. Ja siedzę w swojej robocie nauczycielskiej i wychowawczej, jestem mistrzynią pensjonariuszek. Na tym się znam i w tym mi jest dobrze. Czasem sobie pomaluję obrazy święte i nic mi do szczęścia nie potrzeba.
     – Tobie może nie potrzeba, ale nam potrzeba. Ja przyszłam, żeby cię ostrzec, żebyś się nie zdziwiła, jak podczas wyborów ty zostaniesz przełożoną.