Biblioteka



s. 16.




 


     W przedziale było dość luźno. I właściwie nic się nie działo. Nawet w którymś momencie powiedziała sobie, że nie trzeba było brać pierwszej klasy, że w drugiej też mogło być spokojnie. Ale zmieniła zdanie po przekroczeniu granicy Królestwa Polskiego. Zaroiło się. Choć byli to przeważnie podróżnicy na krótkie odcinki. Wsiadali. Czytali gazety. Wysiadali. Aż wreszcie w którymś momencie od drzwi odezwał się głos:
     – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Czy znalazłyby się w państwa dostojnym towarzystwie dwa miejsca, dla mnie i dla mojej nieletniej córki? – Weszło panisko z sumiastym wąsem.
     Odpowiedziała:
     – Na wieki wieków. Owszem, tak.
     – …….ski jestem, herbu Ostrokół.
     Podała rękę, powiedziała półgłosem nazwisko.
     – Jeżeli dobrze zrozumiałem, Ledóchowska? Czy tak? Jeżeli tak, to hrabina. To wielki dla mnie zaszczyt, bardzo mi będzie miło spędzić kilka godzin razem. Ulokuj gdzieś te podręczne bagaże, tak żeby nikomu nie wadziły – zwrócił się do swojego lokaja czy służącego, wnoszącego naręcz walizeczek, torebek, pudełek – ale ażeby były pod ręką. A oto i moja córeczka.
     Nie wyglądała ona na nieletnią, ale wprost przeciwnie, na pannę na wydaniu i to w dodatku na taką, co o tym wie.
     – Przywitaj się z panią hrabiną.
     Podeszła, podała rękę, dygnęła uprzejmie.
     – A z których to Ledóchowskich? Jeśli wolno spytać.
     – Ignacy Hilary to mój dziad.
     – O, bohater narodowy, generał, obrońca Modlina z 1831, wcześniej już stracił nogę w obronie ojczyzny. No patrzcie państwo, jak to mnie niespodziewane szczęście spotkało, że mogłem zobaczyć na własne oczy wnuczkę tego, który jest dla mnie prawie świętym Pańskim. Ale, jak widzę, łaskawa pani w czerni, po czym miarkuję, że jakaś żałoba w rodzinie. Czy aby, nie daj Boże, mąż. Jeżeliby tak było – mówił wciąż, nie czekając na odpowiedź – to miałbym kolejne pytanie-propozycję. Mam parę drobnych dzieci młodszych – ta najstarsza – osieroconych po świętej pamięci mojej nieboszczce małżonce. I tak rozglądam się za kobietą, która by zechciała wziąć w swoje ręce dom i poprowadzić. Bo bez kobiecej ręki ani rusz. I tak mi serce podsunęło od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczył łaskawą panią hrabinę, że to ta. Nie jestem, jak powiadam, hrabia, ale przecież ród mój stary, szlachta przednia, dwór obszerny, pola ile dusza zapragnie, lasów też. Nie nalegam. Rzecz do rozważenia. Niemniej, proszę o przyjazd do mnie, zapraszam serdecznie. Ja do Pietrogradu tylko jak po ogień. I zaraz wracam.
     Dopiero teraz udało się jej włączyć w ten potok słów szlachcica.
     – Nie, nie. To nie żałoba. I nie żałoba po mężu. To wcale nie żałoba. Ja po prostu lubię ten kolor. Ale co do pańskiej propozycji zamążpójścia. Bardzo dziękuję za zaufanie, które się tak od pierwszego wejrzenia zrodziło. Ale nie. Ja już mam określony status życiowy. Dobrze mi w nim i już go nie odstąpię.
     – A czymże to wielmożna pani hrabina się zajmuje?
     – Rozmaitymi rzeczami. Ale między innymi uczę dzieci i młodzież w szkole.
     – A więc nauczycielka, profesorka. Czy tak? I nie poczytuje sobie pani hrabina tej pracy za ujmę? Córka wielkiego rodu Ledóchowskich zarabiająca na życie uczeniem bachorów czy nawet podlotków. Czy godzi się tak żyć? Zamiast żeby dwór prowadzić. Wtedy również wychowuje się otoczenie swoje, a nawet chłopskie dzieci, a jakże, chłopów i baby, przez swoje z nimi choćby krótkie przestawanie.
     – Nie, nie, tego nie neguję. Jestem tego samego co waszmość zdania. Dwór odpowiednio prowadzony ma wielką i ważną funkcję kulturotwórczą. Sama, krótko bo krótko, ale starałam się to robić i uważam to działanie za wartościowe również w płaszczyźnie patriotycznej i religijnej. Co więcej, mam taką swoją filozofię w tym względzie. Uważam mianowicie, że kultura dworu i kultura – jak pan woli kultura chłopska na siebie oddziaływają, uzupełniają się wzajemnie i wzbogacają. Nie wyobrażam sobie zupełnie, co by się stało, gdyby na przykład brakło dworów. Brakłoby wzorców ideałów. Bo nawet gdy dwór jest „zły”, to i tak chłop wie dobrze, jaki być powinien i ten ideał dalej funkcjonuje.
     – Całym sercem jestem za tym, co szanowna pani hrabina tak uczenie mi tu wykłada. I ja podobne mam uważanie w tej materii. Plebania nie zastępuje dworu. Nie zastąpi również lekarz ani nauczyciel, choćby dlatego, że ci ludzie czym innym się zajmują. Dwór i chałupa są związane ze sobą miłością do ziemi, służbą ziemi, służbą społeczeństwu z pozycji karmiciela i żywiciela. Bo przecież, choćby nie wiem jakie nowomodne gałęzie przemysłu powstawały, to przecież człowiek po pierwsze potrzebuje pożywienia, i to pożywienia dobrego.
     – To wszystko rozumiem i doceniam, i dlatego tak chętnie uczę dziewczęta ziemiańskie, jak i chłopskie.
     – Przepraszam bardzo za kolejne śmiałe pytanie, ale czy szanowna pani dobrodziejka nie jedzie przypadkiem do szkół przy parafii Świętej Katarzyny w Pietrogrodzie?
     – Owszem, tak.
     – Że mnie dopiero teraz to przyszło do mózgownicy. Nie przymierzając, jaki ze mnie kiep – przepraszam szanowną panią za słowo nieprzystojne. To może pani hrabina tam będzie uczyła?
     – Może tak.
     – Toż to nie byłoby dla mnie większego szczęścia, no i dla tej mojej niecnoty, w której głowie tylko figle-migle, być pod kierownictwem tak szanownym i dostojnym. Byłem ja już w tej szkole niejeden raz. Zasięgałem języka. Nie powiem, podoba mi się tam. I zacny ksiądz prałat Budkiewicz. Rozmawiałem, a jakże, również z panią dyrektorką Maculewiczówną. Zacna kobieta. Będąc tam ostatnio, dowiedziałem się, że w związku z niejakimi nieporządkami, jakie miały miejsce w internacie dziewcząt, zostanie sprowadzona z Krakowa, czy też skądeś z Galicji, zakonnica na kierowniczkę. Istna hetera, która ma wszystko chwycić swoją żelazną ręką i wprowadzić do internatu klasztorny rygor. Owszem, nie zaprzeczam. Czemu nie, dziewczętom trzeba cugle skrócić i krótko trzymać, bo się rozwydrzą do niemożliwości. Ale nie znowu z internatu klasztor robić. Bo w ogóle- nie wiem, jak pani dobrodziejka to potraktuje – pani hrabina jest z Galicji – ale my tu, na ziemiach przyłączonych, ale również w Królestwie, uważamy, że car, który tyle błędów popełnił i popełnia, w tym jednym słusznie postąpił, że zniósł zakony. Przecież to przeżytek średniowiecza, przecież to darmozjady i dziwaki. Do czego to podobne, żeby ludzie byli zamykani w jakichś klasztorach, nie przymierzając jak dzikie zwierzęta w klatkach, i żyli odcięci od świata, nic o nim nie wiedząc.
     – Gdy tak pana słucham, jeszcze raz, po raz któryś z rzędu, stwierdzam, zawsze z tym samym zdziwieniem, co może zrobić propaganda.
     – Szanowna pani daruje, to co mówię, jest moim osobistym przekonaniem.
     – Właśnie to jest dla mnie tym fenomenem nieprawdopodobnym, a jednak prawdziwym, że potem nawet tacy rozumni ludzie jak pan uważają tezy propagandy za swoje własne i gotowi dać się za nie posiekać – jak to chętnie nazywacie. Przyznam, że jestem pełna podziwu dla szatańskiej umiejętności tych menedżerów, którzy potrafią wmówić społeczeństwu, już nie tylko rosyjskiemu, ale nawet litewskiemu, ukraińskiemu i białoruskiemu, a nawet polskiemu wszystko, co carowi potrzeba. Przypuszczam, że następnie w najbliższym czasie przestaniecie lubić unitów i będziecie z najgłębszym osobistym zaangażowaniem twierdzić, że powinni być na świecie albo prawosławni, albo katolicy.
     – I w samej rzeczy tak to być powinno.
     – Ano właśnie. Nie pomyliłam się. Jeszcze chwila, a będziecie uważać, że papież jest niepotrzebny, zbędny, a wreszcie niebezpieczny, bo ingeruje w wewnętrzne sprawy narodowe, a prawosławie jest jedynym rozwiązaniem, bo jest w nim idealna współpraca cara z Kościołem, gdy car jest jego głową. Czyż się nie mylę?