Biblioteka


4.
POKOCHAĆ Z GŁOWĄ




4.
POKOCHAĆ Z GŁOWĄ


Jesteśmy cisi oboje
jak dwa gołębie przed burzą…
Tęsknoty i niepokoje
w dali się chmurzą.
…………………………………


Jesteśmy senni i cisi
jak piasek wichrom powolny.
Wysoko grom losu wisi,
runąć niezdolny.
                 K. Iłłakowiczówna: Oczekiwanie



   Czy to znaczy, że namawiam do pięknoduchostwa? Czyli: nie patrz na nic, idź w ciemno, najważniejsze że kochasz i jesteś kochana, wszystko inne nieważne? Czy to znaczy, że głoszę hasło: „Nieważne czy jest zaradny, czy niezaradny, ma głowę w chmurach czy chodzi nogami po ziemi, praktyczny czy niepraktyczny, życiowy czy nieżyciowy, ma jakąś szkołę czy tego próbował, tamtego próbował, nic nie skończył, nic nie umie, nie ma żadnego wyuczonego zawodu, nigdzie nie pracuje, bo nigdzie nie zagrzał miejsca? Szanuje rodziców czy ich lekceważy? Kocha dzieci czy ich nie cierpi? Wszystko nieważne. Najważniejsze albo lepiej: jedynie ważne, że mnie kocha.
   Czy ja głoszę: nieważne czy ona gospodarna czy zupełnie niepraktyczna, oszczędna czy rozrzutna, porządnisia czy bałaganiarska, czyścioch czy flejtuch, towarzyska czy pustelnica, samodzielna czy wciąż potrzebuje opieki, zachłanna na pieniądze czy potrafi żyć skromnie, grymaśnica czy potrafi się dostosować do sytuacji, nieodpowiedzialna czy odpowiedzialna? Aż do takich szczegółowych pytań – kłamie czy mówi prawdę, ma skłonności do oszustwa czy absolutnie uczciwa, lubi czytać czy też nie. Nic nie jest ważne. Ważne, że mnie kocha.
   A więc powolutku. Nie dajmy się zwariować. Bo co to oznacza? Zachować pozycję szczeniackiej niefrasobliwości, powtarzać „jakoś to będzie, najważniejsze że teraz się kochamy”. Bo przecież powinno, a nawet musi paść pytanie: Co to znaczy „teraz się kochamy”? A gdyby nawet – to jak długo? Bo to można się tak bawić na doskokach. Potańczyć w dyskotece, „kochać się w krzakach”, albo nawet spędzić razem tydzień czy dwa na wakacjach pod namiotem, w spartańskich warunkach, na frytkach, hot-dogach z coca-colą, wśród rozpijaczonych kumpli, zaćpanych dziewcząt, przy dźwiękach rocka ryczanego na cały regulator. Ale 24 godziny na dobę żyć z takim człowiekiem? W normalnych warunkach – z rannym wstawaniem, śniadaniem, sprzątaniem, z dojazdem do szkoły, pracy, z pracą zawodową, z poszukiwaniem pracy, z zakupami, z kłopotami finansowymi, z wysokim czynszem za mieszkanie, z problemami które wynikają z kontaktów z rodzicami i z teściami, żyć z takim człowiekiem przez cały tydzień? Cały miesiąc? Cały rok? Całe życie?
   Bo chyba sobie nie można fundować życia w ciągłym brudzie i bałaganie, kłótniach o byle głupstwo, w pretensjach o każde słowo, w ciągłej niepunktualności, w permanentnym niedotrzymywaniu słowa, w rządzeniu domem na zasadzie satrapy trzymającego w rękach kasę. Ani nie można sobie planować życia małżeńskiego na garnuszku u rodziców, żądać od nich, żeby bez końca pomagali?
   Bo on nic nie umie, a przy tym należy do tych, co się urodzili w niedzielę i mają obie lewe ręce do pracy. A gdy rodziców braknie, to co wtedy? A ona światem chodzi, domu nie pilnuje, od roboty kuchennej się ogania jak od złej muchy.
   A gdy dzieci przyjdą na świat? I trzeba im nie tylko dać jeść, ale i stworzyć jakieś warunki materialne konieczne do ich rozwoju? I gdy dojdzie do całkowitego impasu, co wtedy robić? Walić głową o mur? U kogo szukać ratunku, gdy skłóceni z jednymi rodzicami i z drugimi. Narzekać na świat, na ludzi, na siebie, na kogo jeszcze? Bo do kogo wtedy mieć pretensje? Do kogo mieć żal, że już się nie jest dobrze zapowiadającym młodym człowiekiem?
   I pytanie ostatnie – choć może trzeba je przesunąć na pierwsze miejsce – czy zdajesz sobie sprawę, że twoje dziecko odziedziczy te cechy, które cię tak rażą w twoim chłopcu, w twojej dziewczynie? A więc to jest pytanie o twoją odpowiedzialność za potomstwo. Bo to już nie jest ta sprawa, że będziesz miała utrapienie z chłopcem, którego zdecydowałaś się wziąć za swego męża. To nie chodzi o to, czy wytrzymasz z dziewczyną, z którą zdecydowałeś się iść przez życie. Chodzi również o to, żeby twoje dziecko było normalnym człowiekiem, jakiegoś chciała, wyczekiwała, spodziewałaś się – jakiego chciałeś, wyczekiwałeś, spodziewałeś się.
   A tak wracamy do pytania o miłość. Czy to, o czym mówiliśmy na początku, to była miłość? Przecież – jak słusznie teraz mówisz – „Ja naprawdę myślałam, że pociąg seksualny to jest miłość, że wystarczy, gdy nam dobrze w łóżku. A naprawdę wcale go nie znałam”. „Bo kiedy miałem okazję wiedzieć kim ona jest? Wobec tego czy można mówić, że zdecydowałem się na zaślubienie jej dobrowolnie?”.