Biblioteka


6.
ALKOHOLIZM




6.
ALKOHOLIZM


Dziś dla miłości nie róże, lecz osty, 
Nie masz już dla niej łatwych dróg i prostych!
Kto dzisiaj kocha, nie wie co spoczynek,
Co chleb bez ości i co dzień bez troski…
                           M. Pawlikowska-Jasnorzewska: Kto dzisiaj kocha



   
   – Znałam go krótko. Wydawał mi się interesujący. Był jakiś inny. Prawie dziwny. Inny niż wszyscy, których znałam. Mnie to nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie. Nosił w sobie jakąś tajemnicę, co jeszcze bardziej uatrakcyjniało mi jego osobowość.
   – A jak odbierali go inni?
 – Mamę ujął nieskazitelnymi manierami i elegancką powierzchownością. Zresztą był u nas w domu nie więcej niż dwa razy. A teraz mogę odpowiedzieć, że niezależnie od wszystkiego, ukrywał się ze swoim alkoholizmem. Przy mnie nie pił. Ale pamiętam ten pierwszy raz.
   – Kiedy to było?
   – Krótko po ślubie, w dniu Święta Kobiet. Nie przyszedł wieczorem po pracy. Czekałam do rana. Gdy wszedł nie poznałam go. To nie był ten sam człowiek. Nie tylko pijany, ale inny. Nawet nie przez to, że chciał mnie zabić nożem. Ale zachowywał się inaczej, mówił inaczej. Ja wtedy byłam młodziutka. Myślałam więc, że się wyśpi i wróci wszystko do stanu normalności. Ale to trwało chyba ponad dwa tygodnie. Ja wychodziłam, bo przecież pracowałam, a on wtedy potrafił wstać i pić dalej.
   – Jak to pić dalej?
   – Okazało się, że w domu ma już zamelinowane butelki z wódką. W miejscach, które nie przyszłyby mi do głowy.
   – I chociaż był pijany wstawał i odnajdywał je?
   – Tak, to dla mnie niepojęte, a jednak tak było. Potem, gdy i ja byłam już nauczona tych jego praktyk, to przeszukiwałam całe mieszkanie. Wynajdywałam te flachy i rozbijałam. Myślałam, że w ten sposób coś zyskam. Ale skądże. On potrafił w tym swoim stanie zamroczenia wyjść z domu, do najbliższego sklepu, gdzie sprzedawali alkohol. Czasem nie wytrzymywał i już w drodze powrotnej pił. Wtedy nie docierał do domu. Odnajdywałam go w izbie wytrzeźwień. Albo powiadamiała mnie o tym policja, albo ja sama go tam znajdowałam. Czasem dzwonili moi znajomi, że siedzi pod murem. A to tu, a to tam. Ile się wstydu najadłam. Nie śmiałam sąsiadom patrzeć w oczy,
   – I co potem?
   – Po tych okresach picia powracał do normy. Brał świadectwo od lekarza, że był chory, i szedł do pracy. A ja nabawiłam się choroby serca, nie mówiąc o tym, że wykończyłam się nerwowo.
   – A nie usiłowała go pani leczyć?
   – Mój Boże, czy ja nie usiłowałam. Ale prosiłam, błagałam. Mówił, że nie jest alkoholikiem, że gdyby chciał, to by nie pił, że nic nie pamięta. Namawiałam, żeby przyłączył się do Anonimowych Alkoholików. Ale również nie chciał, z tego samego powodu. Rodzina zażądała, żebym wzięła rozwód. Ale było mi go żal. Jak odejdę, to kto się nim zaopiekuje. Niestety, zaczęło się niebezpiecznie. Chciał mnie w swoim pijackim amoku koniecznie zabić. Sprowadzałam siostrę, żebym nie była sama. Ale i ona to stwierdziła i powiedziała kategorycznie: „Zginiesz. Musisz odejść”. No i odeszłam.
   – Co dalej?
   – Znalazłam prawdziwego człowieka. A raczej on mnie znalazł. Umęczoną, umordowaną, roztrzęsioną. Sama zadaję sobie pytanie, co on we mnie zobaczył, że mnie pokochał. Wzięliśmy ślub cywilny. Mamy dzieci. I jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. A raczej byłabym, gdyby nie fakt, że nie mam ślubu kościelnego. Przyjaciele i znajomi namawiali mnie, żebym wniosła do sądu biskupiego o stwierdzenie nieważności ślubu. Argumentowali: „Przecież zakrył prawdę o swoim nałogu. Tyś z kim innym zawarła związek małżeński. W rzeczywistości nie było takiego człowieka przy tobie”.
   – I wniosła pani swoją sprawę do sądu biskupiego?
   – Przyznam się, że nie miałam odwagi. To znowu będzie droga przez mękę. Znowu przesłuchania, adwokaci. Już nie mam siły. Zresztą, ja znam taką rodzinę, gdzie mąż również pije, a sąd biskupi orzekł, że małżeństwo jest ważne.
   – I było tak samo wszystko jak w pani przypadku?
   – No nie. On przed ślubem nie pił. Na pewno nie był alkoholikiem. Rozpił się dopiero potem w pracy. Doprowadził się do alkoholizmu i wyrabiał potem to samo co mój pierwszy.
   – To zupełnie inna sprawa. Tamten ślub nie miał powodu być nieważny.
   – W takim razie co ksiądz radzi?
   – Proszę zajść do swojego proboszcza. Opowie pani tę historię, tak jak pani mnie opowiedziała. On zadecyduje i poprowadzi sprawę. Proszę się nie obawiać. To jest zupełnie inaczej niż w świeckim sądzie.