Biblioteka


7.
"MAŁPIA MIŁOŚĆ MATKI"




7.
„MAŁPIA MIŁOŚĆ MATKI”


Kochasz mnie jak i wprzódy? Nic żeś nie zmieniona?
Nie zapomnisz mnie nigdy? – Nigdy nie zapomnę!
– Dziś o pamięć nie prosisz, oczy spuszczasz skromne
I chociaż nic nie mówisz, wiem… już gra skończona…
                                                             Gra w zielone


 
   – Poznaliśmy się za granicą. Byliśmy na stypendium. Zresztą on na innym, ja na innym. Pokochaliśmy się i zdecydowaliśmy się pobrać. I ustaliliśmy, że zamieszkamy w mieście, które by było w równej odległości od mojego domu rodzinnego i od jego domu rodzinnego – ściśle biorąc, od jego mamy, bo to jedynak i jak się okazało potem, nieodcięty od pępowiny. Już były pewne wahania i obawy z jego strony, pod tytułem: „Ale co na to powie mama”. Na szczęście przebrnął przez nie. Powróciliśmy do kraju jako małżonkowie. Zdawało mi się, że to sprawa załatwiona, a to był dopiero początek.
   – W jakim sensie? – zapytałem.
   – Okazało się, że mój małżonek jest całkowicie uzależniony od matki. W efekcie zamieszkał u niej, ja u swoich rodziców. To się nawet nazywało „na razie”, a znaczyło: na zawsze. Przyszło dzieciątko na świat – nie po myśli jego matki. Ona miała inne plany dla syna: robienie kariery i podróże po świecie. A na co dzień: imprezy, spektakle, na które prowadziła syna. Z jej relacji: „A ludzie mówią do niego, wskazując na mnie: To twoja siostra czy twoja dziewczyna?”. Małżeństwo stało jej na przeszkodzie.
   – A co z dzieckiem?
   – Przyjeżdżał do mnie od czasu do czasu. Dziecko go raczej denerwowało, a na pewno niewiele obchodziło. Ja jeździłam do niego z rzadka, przecież z małym dzieckiem niełatwo się podróżuje. A zresztą, czułam się u jego mamy jako persona non grata. Założenie nowego gniazda tak jak to planowaliśmy, już nie wchodziło w rachubę. On został przy matce.


* * *


   Mówi się o tym, jak wiele małżeństw rozpadło się. Jak rośnie liczba małżeństw rozpadających się. Doszukuje się czynników powodujących ten fakt. I bardzo dobrze. Tylko przeważnie nie dosłuchuje się jednego podstawowego powodu, jakim są choroby nawet nie psychiczne, a charakterologiczne.
   Podczas jakiejś dyskusji na ten temat ktoś zauważył, że kandydatom na księży stawia się wymóg, aby poddali się badaniu lekarskiemu i psychologicznemu. I że byłoby dobrze, gdyby to obowiązywało w stosunku do tych, którzy mają zamiar przystąpić do sakramentu małżeństwa. Zaprotestowała kolejna rozmówczyni, że to nie może być tak. Miłość jest miłością i to wystarczy do tego, aby zawrzeć związek małżeński. Na potwierdzenie swojej tezy dała przykład, że zna małżeństwo ludzi niepełnosprawnych, którzy żyją szczęśliwie.
   To jest prawda i nieprawda. Ale powiedzmy najpierw, że na to, żeby zaistniała prawdziwa miłość, potrzeba człowieka w pełni dorosłego. Bo gdy nie ma dojrzałości charakteru, to trudno mówić o prawdziwej miłości.
   I z tego sobie ludzie młodzi dobrze zdają sprawę. Chłopcy i dziewczęta, którzy zaczynają „ze sobą chodzić”, pilnie siebie obserwują, badają, przyglądają się sobie. I to nie tylko narzeczeni, ale i cała rodzina jednej i drugiej strony. Odbywają się debaty, trwają dyskusje, wymiana poglądów, uwag, spostrzeżeń: jak się zachowuje, jak mówi, co mówi, jakie są jego poglądy, przekonania na wszystkie tematy, ale zwłaszcza na temat małżeństwa, rodziny, wychowania dzieci. Czy to jest człowiek zdolny do tego, aby być prawdziwie żoną, mężem. Czy wie, co to jest odpowiedzialność za siebie, za drugiego.
   Tak jest w normalnych warunkach. Tak być powinno. Ale gdy wszystko jest na łapu-capu, na udry z rodzicami, pod hasłem: „To jest moja sprawa, wy się nie wtrącajcie do mnie, nie potrzebuję waszej rady”, wtedy badanie lekarskie byłoby tym obiektywnym spojrzeniem na swego ukochanego człowieka. A badania może stwierdzą, że pacjent jest niezrównoważony uczuciowo albo że ma skłonności do stanów depresyjnych czy też że ma wyraźne stany lękowe, poczucie winy, kompleks matki, niezdecydowanie, a nawet samoagresję i tak dalej, i tak dalej.
   Oczywiście, można powiedzieć: „Nic to. Ja go sobie takiego kocham, jaki jest. Pomogę mu wyjść z tych kompleksów”. I w porządku. Ale wiedz, kogo bierzesz – jaki podejmujesz obowiązek, jaki trud, żebyś kiedyś nie powiedział czy nie powiedziała: „Ja nie wiedziałam, że on taki jest”. Bo nie chcę, żeby były potem zaskoczenia, poczucie zawodu, oszukania, krzywdy.
   Ale może być nawet taka sytuacja, że lekarz, psychiatra czy psycholog oświadczy: „W wyniku badań mogę ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że osoba, która poddała się badaniu, ma tak poważne objawy niedorozwoju osobowego, że nie jest w stanie podjąć odpowiedzialnej decyzji o zawarciu małżeństwa. I ewentualny ślub byłby nieważny”.