Biblioteka


8.
KOMPLEKSY MAŁŻENSKIE




8.
KOMPLEKSY MAŁŻENSKIE


Ty – ty prawdziwej nie uronisz łzy.
Ty najwyżej w górę wznosisz brwi.
Nawet kiedy żle ci jest, to nie jest żle.
Bo ty grasz!


Ja – duszę na ramieniu wiecznie mam.
Cały jestem zbudowany z ran.
Lecz kaleką nie ja jestem, tylko ty!
                                E. Stachura: Życie to nie teatr



   
   Wszedł młody człowiek i stłumionym głosem wyszeptał:
   – Kobieta, która pracuje w moim zespole zwariowała.
   Zjeżyłem się, ale słuchałem dalej.
   – Podejrzewałem ją o to od dawna, ale teraz wiem na pewno.
   – A w czym ja mogę pomóc? – zapytałem konkretnie.
   – Czuję się powołany do tego, żeby ją uzdrowić.
   – Na jakiej podstawie pan to mówi? – zaniepokoiłem się.
   Argumenty, jakie wymienił, były nieprzekonujące. Spytałem go, czy mógłby tę panią poprosić, żeby porozmawiała ze mną. Najwyraźniej to mu było nie na rękę, ale w końcu wymogłem.
   Po kilku dniach pojawiła się dziewczyna – inteligentna, ponad wszelką wątpliwość normalna. Zapytałem o szefa. Spięła się, ale w końcu wydusiła ze siebie, że jest agresywny seksualnie. Poradziłem, żeby poprosiła dyrekcję o zmianę pokoju, nie zdradzając właściwego powodu. 
   Za jakiś czas odwiedził mnie znowu on. Mówił szeptem, choć nie było żadnej po temu potrzeby. Zapytany o koleżankę, podawał jakieś wymyślone – jak przypuszczam – objawy. Poprosiłem, by przyszła jego żona.
   Zobaczyłem młodą kobietę – elegancką, przystojną, precyzyjną, zimną, pewną siebie, mającą w sposobie bycia jakiś akcent pogardy – wyuczony czy wynikający z kompleksu.
   Nie wspominałem ani o koleżance męża, ani o jego agresji seksualnej. Zapytałem tylko, czy zdaje sobie z tego sprawę, że jej mąż jest odchylony od normy psychicznej. I że należy się z jej strony specjalna opieka, a najlepiej byłoby, gdyby męża przebadał psychiatra.
   Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. A na pewno była całkowicie zaskoczona. Jeszcze bardziej ja. Nie mogłem pojąć, że nie zauważyła nienormalnego zachowania się męża.
   – Owszem, trochę dziwny, obojętny, nieobecny. Ale nic nadzwyczajnego. Zawsze był taki.
   – A jak się układa współżycie seksualne?
   – Ja nie przypisuję temu większego znaczenia.
   – A jest pani pewna, że on również temu nie przypisuje żadnego znaczenia?
   – To mnie nie interesuje, to jego sprawa – odpowiedziała prawie pogardliwie.
   – Czy pani już go nie kocha?
   – Myślę, że przyzwyczaiłam się do niego.
   – Proszę mu to okazywać.
   – Ja, kobieta, mam podejmować inicjatywę pierwsza? Ksiądz chyba żartuje. Niech się zdobędzie na odwagę, niech startuje.
   – On jest nieśmiały. To mimoza w odróżnieniu od pani. Nie wiem, w jaki sposób, ale pani go dotknęła. I nie ma wyjścia, teraz ruch należy do pani. On sam się nie pozbiera. I może dojść do jakiejś katastrofy. W najlepszym razie, zakład psychiatryczny.


* * *


   Dużo myślałem na ten temat. Doszedłem do wniosku, że ten wypadek nie jest odosobniony. Dochodzi do małżeństwa dwojga ludzi normalnych. Zaczyna się nowe życie – pod wspólnym dachem. Dwie różne psychiki, dwie różne osobowości, ukształtowane na inny sposób przez dotychczasowe środowiska rodzinne. Jak bardzo trzeba być wyczulonym, delikatnym, wrażliwym na drugiego człowieka, żeby go nie zranić, nie skrzywdzić, nie wzgardzić nim. Bo każdy taki incydent może rzutować nie tylko na następne parę minut czy na cały dzień, ale na dalsze życie. Utkwi w psychice jak kolec i tkwi bez końca i przypomina się przy najrozmaitszych okazjach. I rani coraz głębiej.
   Na ile człowiek normalny potrafi to znieść, wytrzymać, to jest osobna sprawa. Ale nierzadko ludzie mają rozmaite obciążenia, zahamowania. W optymalnych warunkach nie byłoby problemu, daliby sobie radę, ale w niekorzystnych warunkach, w atmosferze niechęci, ustawicznego lekceważenia, pogardliwego traktowania to wszystko zaczyna budzić się, rosnąć, puchnąć. I tak kompleksy, które mogłyby nigdy nie dojść do głosu, uaktywniają się. I powodują spustoszenie – nie tylko w jednej sferze: seksualnej czy ambicjonalnej, ale w całej osobowości człowieczej. Wywracają wszystko i pustoszą totalnie.
   I dlatego w tym wypadku potwierdza się stanowisko, że warto przed zawarciem małżeństwa iść do psychiatry czy psychologa. A przynajmniej pod tym kątem pogadać z rodzicami, z rodziną człowieka, z którym chce się iść w dalsze życie. Przyglądnąć się im wszystkim czy są w miarę normalni. Na własną rękę szukać prawdy – z czym się trzeba liczyć, czego nie drażnić, na co należy uważać, jakie skłonności, zagrożenia, stany chorobowe ten człowiek w sobie niesie, być przygotowanym na to, co w nim może wybuchnąć.