Biblioteka


1.
"JA BIORĘ SOBIE CIEBIE"




1.
„JA BIORĘ SOBIE CIEBIE”


(…) Jest silny i przystojny, i za to go kocham,
podziwiam i jestem z niego dumna,
lecz mogłabym go kochać, gdyby był pozbawiony tych zalet.
Gdyby był brzydki, kochałabym go;
gdyby był rozbitkiem życiowym, kochałabym go,
pracowałabym na niego, harowałabym,
modliłabym się i czuwała przy jego łożu aż do śmierci”.
                                                  
M. Twain: Pamiętniki Adama i Ewy



  
   – Czy nie należałoby zmienić formuły przysięgi małżeńskiej? Myślę, że najwyższy po temu czas. Nawiasem mówiąc, w języku polskim nie zaczynamy zdania od „ja”.
   – Ale są wyjątki od reguły, okoliczności szczególnie ważne czy nawet uroczyste dopuszczają taką formułę. Jak na przykład w wypadku pisania testamentu. Przysięga małżeńska jest takim również przypadkiem. Przynależy temu aktowi pełna autoryzacja. Wypowiadający jej słowa identyfikuje się z tym, co oświadcza. To, co mówi, jest jego najgłębszym przekonaniem, decyzją przemyślaną i ostateczną. Na potwierdzenie tego „ja”, dodaje swoje imię, jak gdyby podpisuje się pod nią.
   – Dobrze, co do tego zgadzam się. Ale przyznam, że jeszcze jedno mi przeszkadzało i przeszkadza.
   – A mianowicie?
   – To sformułowanie „biorę sobie ciebie”. Brać sobie można rzecz, kawałek chleba ze stołu, teczkę. Jeszcze dziecko na rękę. Ale przecież tu nie o to chodzi. Tak więc „brać” człowieka w sensie duchowym, to jakoś nie przystoi. „Biorę ciebie”. Co to znaczy „biorę”? Czy to znaczy całą – z ciałem i z duszą? Na własność? Na jaką własność? I to jeszcze podkreślając słowem „sobie”.
   – To sformułowanie rozumiem w sensie zjednoczenia się najściślejszego tych dwóch podmiotów, które przystępują do zawarcia związku małżeńskiego.
   – To wobec tego wolałbym, żeby to sformułowanie brzmiało: „Ja daję siebie tobie”.
   – Ale proszę wziąć pod uwagę, że to słowo „brać” posiada jeszcze inny wymiar. A mianowicie wymiar odpowiedzialności: „Od tej chwili jestem za ciebie odpowiedzialny”. Jestem odpowiedzialny za to, co się stanie z tobą. I mówiąc: „za żonę”, podkreślam, w jakim charakterze „biorę sobie ciebie”.
   – „Za żonę”. To znajduję jako piękne wyrażenie. Nie za przyjaciela, za koleżankę, za znajomą. Za żonę. Nie za gospodynię domu, za służącą, kobietę do sprzątania, utrzymywania domu w porządku, nie za kucharkę.
   – Tak, bo „żona” ma swój status w naszym polskim słowniku, w naszym kontekście kulturowym. Pytanie: „Kto to jest żona?” nie potrzebuje odpowiedzi. To słowo jest niedefiniowalne. Jest słowem pierwszym, pierwotnym, prostym.
   – Na upartego można podać definicję opisową, względnie wyrażenie zastępcze: „moja kobieta”, czego się zresztą dziś raczej nie używa, „żona” oznacza rzeczywistość przez każdego znaną, znaną przez każdy naród, przez każde społeczeństwo, znaną przez całą ludzkość.
   – Ale feministki, myślę, mają pretensję o to, że pierwsze zdanie przysięgi małżeńskiej tradycyjnie wygłasza narzeczony.
   – Nie przesadzajmy. Zresztą, gdy kończy narzeczony, zaczyna swoją kwestię narzeczona. Jej tekst jest identyczny z tym, który wygłaszał narzeczony. I ona mówi: „Ja biorę sobie ciebie”, wyrażając w ten sposób suwerenność swojej decyzji. Innymi słowy: „Nie jestem niewolnicą kupioną na targu, która nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. Tak jak ty mnie suwerennie wybrałeś, tak i ja ciebie suwerennie wybrałam. Uznałam, że jesteś godny bycia moim mężem”. I w ten sposób tamto słowo „biorę” wypowiedziane przez narzeczonego znajduje pełny wymiar, swoją sensowność i pełną łagodność.
   – Warto zauważyć, że w przysiędze wypowiadanej przez usta kobiety, która została nazwana żoną, pojawia się słowo „mąż”. Drugie słowo podstawowe dla tego wydarzenia, jakim jest zawarcie związku małżeńskiego. „Mąż” – znowu tak jak słowo „żona” – jest słowem, które nie ma definicji, które jest tak stare jak stara jest ludzkość i tak jak słowo „ludzkość” przez wszystkich zrozumiałe. „Mąż” – a więc nie: mój kochanek, mój pan i władca, gospodarz domu, głowa rodziny, nawet nie ojciec moich dzieci czy naszych dzieci, ani nie ten, kto nasz dom ma obowiązek utrzymywać, nie powiernik moich zwierzeń.
   – To jest tak i nie. Bo mąż jest mniej lub więcej tym wszystkim, co zostało wymienione i co można by przedłużyć innymi określeniami. Ale ograniczenie jego roli do którejś z wymienionych funkcji, byłoby przekreśleniem jego istoty.
   – Ale trzeba zaznaczyć, że oba te słowa ulegały w ciągu trwania ludzkości fluktuacji. Chociaż istotna treść pozostała niezmieniona, niemniej, inaczej rozkładały się akcenty, na co innego przesuwały się punkty ciężkości. A poza tym, każda kultura ma swoje odczucie tego słowa, trochę inne treści podkłada pod nie.
   – Niewątpliwie tak to jest. Równocześnie trzeba stwierdzić, że dzisiejsza formuła przysięgi małżeńskiej jest wynikiem długiego jak ludzkość procesu ewolucyjnego.
   – I na pewno nie jest formą ostateczną.
   – Ale na pewno do zrozumienia tych dwóch słów każdy człowiek musi dorosnąć. Tu nikt nie zastąpi go w tym procesie i obowiązku. Każdy musi na własny rachunek, własną drogą dość do zrozumienia tej rzeczywistości, jaką one stanowią.
   – Mało z tego. Ja bym dodał, że nadanie pełnego sensu tym dwóm słowom: „mąż” i „żona” jest treścią dialogu, który rozwija się na przestrzeni trwania każdego małżeństwa.