Biblioteka


2.
FIZYCZNIE I DUCHOWO - DUCHOWO I FIZYCZNIE




2.
FIZYCZNIE I DUCHOWO – DUCHOWO I FIZYCZNIE


Tyś mnie kochała, ale nie tak,
jak kochać trzeba,
i szliśmy razem, ale nie w takt –
przebacz.
                         W. Broniewski: Wiersz ostatni



   
   Rozmawiam z kobietą o jej kłopotach domowych. Widzę ją po raz pierwszy w życiu. Tak jak wielu ludzi, którzy przychodzą na rozmowy ze mną. Słucham jak mówi o złym kontakcie z mężem. O milczących godzinach, a nawet dniach. O wyobcowaniu, o braku porozumienia. Wreszcie pani oświadcza, że jeszcze nie wie na pewno, ale są przesłanki, świadczące o tym, że mąż ma inną kobietę. Tknięty przeczuciem, rzucam pytanie:
   – A jak jest ze współżyciem małżeńskim?
   – Nie ma go wcale – słyszę zaskakującą odpowiedź.
   – Jak do tego doszło? – dopytuję się. – Skończyło się gwałtownie?
   – Nie, zdarzało się coraz rzadziej. A w końcu powiedziałam, że może lepiej będzie, żeby ich nie było. Byłam ciekawa, co usłyszę. I usłyszałam.
   – Co pani usłyszała?
   – Mąż odpowiedział, że jest tego samego zdania.
   – No to wszystko jest jasne – odpowiadam.
   – Co jest jasne? – pyta kobieta.
   – Tak się tłumaczą wszystkie trudności, o jakich pani opowiadała.
   – Ale ja nie jestem temu winna. Ja tylko tak powiedziałam, a on wykorzystał – broni się.
   – Wina jest przeważnie po dwóch stronach – oświadczyłem. – Ale na ile mogłem się zorientować, w tym wypadku przede wszystkim jest pani winna.
   – Ja? – widzę zdumienie w oczach.
   – Wasze trudności domowe wzięły początek ze złego pożycia seksualnego – odpowiadam.


* * *


   Uważam że tu tkwi cały błąd w naszych rozumowaniach na temat małżeństwa, a co za tym idzie – w naszych zachowaniach. A sprawa jest całkiem prosta. Przecież nie jesteśmy aniołami, tylko ludźmi. Czyli istotami nie tylko duchowymi, ale i fizycznymi. I ten fakt ma absolutnie konsekwencje i wymogi.
   A one przebiegają następująco: wszystko, co jest w sferze ducha, powinno znaleźć swój fizyczny wyraz, kształt. I odwrotnie, wszystko, co dzieje się w sferze naszej fizycznej ma skutki w naszej duchowości.
   Ta zasada obowiązuje również w miłości do swego męża. Moja duchowa miłość musi być wyrażona działaniem seksualnym w najszerszym tego słowa znaczeniu.
   Inaczej mówiąc, małżeńskiej miłości duchowej musi towarzyszyć nieustanne działanie seksualne. Oczywiście, mniej lub więcej wyraźne, bardziej lub mniej nasilone, w zależności od okoliczności i sytuacji. Niemniej, musi trwać.
   I odwrotnie – jeżeli zanika ten fizyczny wyraz, albo jeżeli całkowicie przestaje występować, wtedy gaśnie również duchowa miłość małżeńska.
   Tymczasem zdarza się bardzo często, że nasze małżeństwa nie traktują tych dwóch sfer łącznie. Nie widzą ich wzajemnego uzależnienia. Uważają, że miłość duchowa może znakomicie obywać się bez działań seksualnych, a nawet dopiero wtedy jest prawdziwą miłością ludzką i chrześcijańską.
   Jak do tego doszło? Ano w ten sposób, że całą sferę doznań, przeżyć, zachowań seksualnych uznaliśmy za poziom zwierzęcy. Prawie diabelski. Na pewno niegodny człowieka, a tym bardziej chrześcijanina. I na pewno grzeszny, stąd i wstydliwy.  Trzeba podkreślić, że szczególnie my, chrześcijanie, odnosimy się do tej problematyki z panicznym dystansem i na dodatek z kompleksem grzechu.
   Nie wiadomo na jakiej zasadzie traktujemy ją jako zakazaną.
   Można przypuszczać, że podświadomie powołujemy się – zresztą bezpodstawnie – na biblijne opowiadanie o Adamie i Ewie, którzy zostali usunięci z raju jakoby za współżycie seksualne. I na tej zasadzie doprowadzamy w konsekwencji małżeństwo do katastrofy.
   A prawda jest taka, że zostaliśmy stworzeni przez Boga. Cali, wraz ze sferą seksualną. I jest ona taka święta i taka Boża jak cały człowiek jest święty i Boży.
   Ktoś mi powie na wszelki wypadek: „Ale łatwo o nadużycia w tej dziedzinie, o wypaczenia, perwersje, aberacje”. Odpowiem: Tak jest ze wszystkim, co człowiecze. Nie tylko ze światem seksu. Ale przecież chroni nas od błędu wrodzona intuicja, które wyznacza granicę i bariery. Chroni nas od błędu również zwyczajna roztropność. A zwłaszcza elementarna zasada, aby czynić dobrze, aby nie wyrządzać ukochanemu człowiekowi krzywdy.