Biblioteka


7.
NIE OBRAŻAJ SIĘ, NIE REZYGNUJ




7.
NIE OBRAŻAJ SIĘ, NIE REZYGNUJ


Tyś jest jezioro moje,
ja jestem twoje słońce,
światłami ciebie stroję,
szczęście moje szumiące.
Trzciny twoje pozłacam.
Odchodzę. I znów wracam.
                   K.I.Gałczyński: Kronika olsztyńska


 


   – Mój mąż jest dyrektorem, czy czymś takim. Ksiądz go nie pamięta z pewnością, ale on kiedyś o księdzu wspomniał. Zaczęło się wszystko prawie niezauważenie. To chodzi o jego sekretarkę. Znacznie ode mnie młodszą. Mogłaby być prawie jego córką. A to wyjazdy służbowe, a to konferencje do późna w noc, czasem do rana, a to sanatorium na dwa tygodnie, przepisane przez lekarza celem poratowania zdrowia, a to urlop, ale beze mnie – „ktoś musi pilnować domu, ty wyjedziesz potem”. 
   – A kiedy się pani zorientowała?
   – Początkowo byłam naiwna, wierzyłam. Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy wyniósł się ze spaniem ode mnie do swojego gabinetu, że to niby nie chce mnie budzić, gdy późno wraca lub gdy wcześnie wyjeżdża. Praktycznie biorąc, to był koniec współżycia małżeńskiego, które – przyznam się, gdy patrzę na to z perspektywy czasu – zaniedbywałam, traktowałam jako coś, co być może, ale nie: być musi. Zaczęłam te wszystkie fakty kojarzyć w logiczne ciągi. Układały mi się coraz bardziej wyraźnie w jedno słowo, które brzmi: zdrada małżeńska – czy jakby to trzeba było nazwać.
   – Czy pani widzi jakieś błędy po swojej stronie?
   – Z przykrością muszę przyznać, że byłam winna. Uważałam, po pierwsze, że jesteśmy już tak długo po ślubie, takim wypróbowanym małżeństwem, tyle lat przeżyliśmy razem i nic nam już nie grozi.
   – Tylko tyle?
   – I może to najważniejsze, czego nie doceniałam,
   – A mianowicie?
   – Uznałam, że jesteśmy na tyle zaawansowani wiekiem, że powinniśmy sobie dać spokój ze współżyciem małżeńskim. Owszem, wspólne łoże, ale nic więcej. Teraz już wiem, że to był mój podstawowy błąd.
   – Co dalej?
   – Jestem bezradna. Próbowałam na rozmaite sposoby. Rozmawiałam z mężem szczerze. Wyłożyłam kawę na ławę. Wyśmiał się ze mnie. Nawet zadzwoniłam do tej dziewczyny. Powiedziałam, że jestem żoną i ona rozbija małżeństwo. Wyparła się i odłożyła słuchawkę. Co mam dalej robić? Przyszłam tutaj po poradę. Bo czuję się upokorzona w mojej kobiecej dumie, godności żony. Gdy przychodzę do jego biura, czuję wzrok wszystkich pracowników na sobie, jako na tej, która przegrała batalię i jeszcze o tym nie wie, choć oni wszyscy to wiedzą.
   – Co pani chce zrobić?
   – Odejść. Mam po rodzicach małe mieszkanko. Albo wnieść o rozwód, albo nie wnosić. Co ksiądz radzi?
   – Myślę, że, jak na razie, nie wykonywać żadnego ruchu. Pani radzę nie wracać do tego tematu. Nie prześladować męża złośliwymi uwagami. Nie mówić źle o tej dziewczynie. Zachowywać się na luzie, z uśmiechem. Tak jakby nic nie było. Stwarzać atmosferę normalności, nie napięcia. Prowadzić dom uporządkowany, schludny, jako ostoję ciszy i ciepła. A już niech Pan Bóg broni przed awanturami, scenami zazdrości. Nie widzę lepszego rozwiązania. Nie narzucać się, ale jak zdarzy się sytuacja korzystna, przytulić się, pocałować, choćby nawet przelotnie.
   – I na co czekać tak cierpliwie, na co?
   – Nie wiem. Ale nie widzę lepszego rozwiązania. Wobec tego na razie tyle. A co będzie dalej, zobaczymy. Nawet gdyby nic nie zaszło nowego, proszę znowu wpaść po jakimś czasie. Tylko na odchodne, błagam: zawsze elegancka – tak na wyjście jak po domu, Świeża, czysta, uczesana. I w domu porządek.
   Przyszła prawie po dwóch latach, a może nawet dłużej. W pierwszej chwili nie przypominałem sobie jej sprawy. Pamiętałem tylko twarz, ale nie wiedziałem, z czym ją połączyć. Ale ona naprowadziła mnie:
   – Ksiądz może mnie nie pamięta, wobec tego przypominam się: mój mąż dyrektor i jego sekretarka. Miałam przyjść wcześniej, przepraszam. Zaznaczam uczciwie, że starałam się wprowadzać wszystkie zalecenia księdza w życie, choć mi to przychodziło nieraz z trudem.
   – I co się dzieje?
   – No właśnie. Dobre pytanie, bo działo się dużo i dzieje się nadal. Mąż, niestety, w szpitalu.
   – Co się stało?
   – Wypadek samochodowy.
   – Jest pani u niego często?
   – Codziennie. Właśnie idę od niego.
   – I jaki jest kontakt?
   – Dobry. Oczywiście, jeszcze czasem się boczy na mnie, ale to raczej tylko dla zasady, żeby się zbyt łatwo nie poddać.
   – A co z sekretarką?
   – Na początku przychodziła często. Bo sprawy służbowe, bo dokumenty, bo podpisy, bo to i owo.
   – Ale co teraz?
   – Mąż przestał być dyrektorem. Właściciele firmy nalegali. żeby się zrzekł, bo firma musi funkcjonować.
   – No i co?
   – No i sekretarka znikła. Ma nowego dyrektora. Nowa miotła, więcej pracy. Tak się skarżyła do męża.
   – Co będzie dalej?
   – Zobaczymy. Ale wygląda na to, że będzie dobrze.
   – Jakie prognozy szpitalniane?
   – Wyjdzie z tego. Wierzę mocno. I on też. I zaczniemy nowe życie. Mówię „zaczniemy”, ponieważ z tego doświadczenia wychodzę ja mądrzejsza i, sądzę, on też mądrzejszy.