Biblioteka


11.
MIODOWY MIESIĄC




11.
MIODOWY MIESIĄC


Kiedy tylko otworzę oczy, to Cię widzę.
Włochy, Grecja i Egipt – to wszystko daremne.
Całemu światu dzisiaj przyznać się nie wstydzę –
Piękniejsze są twe oczy, usta, włosy ciemne. 
                                                            
Oczy



   
   Przyszła do mnie młoda para. Znana mi od dawna.
   – Postanowiliśmy wziąć ślub. Ale już za miesiąc. Bo dziewczyna jedzie na stypendium półroczne zagraniczne – mówi narzeczony.
   – Na stypendium? Za granicę? Po ślubie? – mówię, nie dowierzając. – To jedziecie chyba razem?
   – Nie, ja sama. On zostaje tutaj, ma pracę.
   – A, jeżeli tak, to ja tego ślubu nie błogosławię. Albo, albo. Albo stypendium, albo małżeństwo. Mowy nie ma.
   – Ale to ważne stypendium. Starała się o nie od dawna. Tak się złożyło, że teraz przyszło – tłumaczy narzeczony.
   – Nie wchodzi w rachubę. Ja z tym nie chcę mieć nic do czynienia. Za dużo rozwodów przeżyłem w swoim życiu. Ze mną nie takie numery. Ślub to jest początek nowego życia. A to życie nazywa się życie małżeńskie. Mówi się o miodowym miesiącu – przynajmniej przez miesiąc być razem, a wy chcecie na drugi dzień się rozchodzić. Dla mnie to paranoia.
   – My będziemy do siebie od czasu do czasu przyjeżdżać. To nie tak daleko.
   – A więc dobrze, ale pod warunkiem, że każdy weekend będzie spędzany albo ty u niego, albo on u ciebie.
   A potem już się działo. Cytuję: „Jak wyjeżdżać, gdy jeszcze tyle jest do opowiadania. Jak się rozstawać – choćby na jeden dzień – skoro jeszcze nie dość się napatrzyłem. nie dość się nacałowałem. Jak wracać po pracy do pustego domu. Jak wchodzić samotnie w sen. Jak rano wstawać i przygotowywać sobie śniadanie. Przecież nie mogę wisieć nieustannie na słuchawce telefonicznej. Przecież nie potrafię pisać w listach tego wszystkiego, co czuję. Przecież nie mogę wytrzymać, żeby cię nie widzieć cały tydzień. A dłużej to zupełnie niemożliwe. Owszem, pracuję intensywnie, nawet biorę dodatkowe godziny, żeby o tobie nie myśleć, żeby czymś innym się zająć, ale i tak to nie pomaga. Ciągle mi ciebie brak. Jak mogłem zgodzić się na twój wyjazd. Teraz doszedłem do tego, że jestem myślami wciąż przy tobie. Z tobą rano wstaję, z tobą przyrządzam sobie śniadanie. Pytam, jak minęła noc, co ci się śniło, jakie plany masz na dziś. Jem z tobą ranny posiłek. Pamiętam, co lubisz, za czym przepadasz, a czego wolisz nie tykać, chociaż wymigujesz się tak delikatnie, jak tylko ty potrafisz, bo nie chcesz mi robić przykrości. Pamiętam, jak sprzątasz po posiłku i robię to z tobą i za ciebie. Potem odrywa mnie od ciebie praca zawodowa – ludzie, sprawy, rozmowy, problemy, kłopoty, załatwiania. Trzeba się koncentrować na swoich obowiązkach. Ale po pracy wracam do domu – i do ciebie, choć ludzie mówią, że to tylko cztery ściany. A przecież ty jesteś ze mną. Nie wiem, czy przychodzi ci to do głowy, że masz takiego zwariowanego męża, który jest na twoim punkcie aż tak nienormalny. Dobrze, że o tym nie wiesz, bo musiałbym się zawstydzić aż do rumieńców na twarzy, jak mały chłopiec przyłapany na gorącym uczynku. Aż nagle telefon od ciebie. Słyszę twój głos w słuchawce. Mówisz:
   – Dzwonię, bo nie daję sobie rady. Bo nie mogę dłużej wytrzymać. Bo o niczym innym nie myślę, jak tylko o tobie. O tym, co teraz robisz. Bo musisz wiedzieć, że z tobą kładę się spać i z tobą rano wstaję. Z tobą jem śniadanie. I pamiętam, co lubisz, a za czym nie przepadasz. Przerywam ci to, mówiąc:
   – To ja myślałem…
   Ale ty nie dopuszczasz mnie do głosu:
   – Pozwól mi mówić.
   – Ale chcę ci powiedzieć… – upieram się.
   – Nie przerywaj, błagam – domagasz się.
   Wobec tego ustępuję. A ty mówisz:
   – Już mi się zdaje, że całkowicie zwariowałam na twoim punkcie. Aż mi wstyd przed samą sobą i przed tobą. Ale już trudno. Wiedz, jaką masz żonę.
   – Ale ja chciałem ci powiedzieć – przerywam ci po raz wtóry – że ze mną podobnie się dzieje.
   – To czemu mi tego od razu nie mówisz! – wykrzykujesz. – Przynajmniej nie musiałabym się tak przed tobą tłumaczyć.
   – Co robimy dalej?
   – Ja rezygnuję ze stypendium i wracam.
   – Żebyś potem nie żałowała.
   – Powiedz sam, czy jest sens tak się męczyć?
   – Wymyśliłem inne wyjście.
   – Co takiego?
   – Wezmę urlop naukowy i przyjeżdżam do ciebie na pół roku. Tam na pewno coś znajdę do roboty. A potem razem wracamy do kraju.