Biblioteka


3.
POZNAJ DOM NARZECZONEJ




3.
POZNAJ DOM NARZECZONEJ


Z jednego kubka ty i ja
Piliśmy onej chwili,
Lecz że nam w wodę padła łza,
Więc kubek my rozbili.
                        M. Konopnicka: Kubek



  
   – A wcześniej nie byłeś nigdy w jej domu?
   – Może raz czy dwa razy. Na weselu jej siostry i chyba na imieninach czy czymś podobnym.
   – A dlaczego tylko tyle?
   – Nie zapraszała mnie do swojego domu.
   – A ty nie nalegałeś?
   – Wykręcała się, gdy nalegałem. Zresztą już wtedy mi się nie podobał ten dom i to całe towarzystwo. Więc nie było powodu, żeby nalegać. Choć obraz domu w czasie tego typu imprez jest mylący czy może być niewiele mówiący, to i tak coś mnie odrzucało.
   – I nie było to dla ciebie sygnałem ostrzegawczym?
   – Odpierałem te przeczucia powiedzeniem skądeś usłyszanym, że nie żenię się z rodziną, a tym bardziej z teściową, ale żenię się z moją dziewczyną. Chyba nawet ona sama mi to kiedyś podpowiedziała. Praktycznie rzecz biorąc, poznałem tę rodzinę dopiero po ślubie.
   – I jak się układało między wami?
   – Żle. Wręcz tragicznie. Ojciec pijaczek. Nie pracuje nigdzie. Kiedyś był zatrudniony w jakiejś firmie elektrycznej, ale twierdzi, że sam się zwolnił, bo za mało zarabiał. A prawda jest taka, że zwolnili go za pijaństwo. Matka sama pracuje na utrzymanie tego domu. Wykonuje jakąś robotę chałupniczą. Za grosze. A chyba podstawą finansową jest pensja babki staruszki, która jest dość wysoka, już nie wiem z jakiego powodu.
   – A jaki obraz tego domu?
   – Brud, bałagan. Ten na wpół przytomny ojciec, który podsypia w ciągu dnia. Gdy wstaje, mówi kloacznym językiem, opowiada jakieś brednie o swoich planach życiowych. Matka nie nastarcza z czasem, przecież musi zarabiać. Nie ma kiedy po nim sprzątać, gdy trzeba jeszcze gotować i prać. I tak, gdy zacząłem po ślubie mieszkać w tym domu, to dopiero przekonałem się w pełni o sytuacji. Gdybym wcześniej to wiedział, na pewno nie zdecydowałbym się na to małżeństwo.
   – Nie udało ci się nawiązać kontaktu z nimi?
   – Usiłowałem porozumieć się z teściem. Ale bezskutecznie. Prosiłem, żeby przestał popijać, żeby podjął jakąś kurację odwykową, żeby wziął jakąś konkretną pracę. Ale nie było z nim rozmowy. Wykręcał się, że nie pije, a jak od czasu do czasu idzie na małe piwko, to nie jest alkoholizm. Co zresztą było wierutnym kłamstwem, bo to nie o piwko chodzi, tylko o wódkę. A że dorywczymi pracami więcej zarobi niż gdyby się zatrudnił gdzieś na stałe.
   – I jak się potoczyło dalej wasze wspólne życie?
   – Starałem się o mieszkanie, a póki co, musiałem w końcu zakazać teściowi, żeby przychodził pod moją nieobecność do mojego pokoju, żal mi go, bo ciągnął do naszego dzieciątka. Brał dziecko na ręce. Po prostu bałem się, że zrobi mu jakąś krzywdę. Niech mu się wysmyknie z rąk i może dojść do katastrofy.
   – Ale teraz już macie swoje mieszkanie?
   – Teraz mieszkamy na szczęście osobno. Ale żonie zabraniam chodzić z dzieckiem do teściów. Pomimo to chodzi. Choć zarzeka się, że tego nie robi. Przymykam na to oczy, bo przecież rozumiem, że ciągnie do rodziców, ale wciąż boję się wpływu tego domu na nasze dziecko. To jest trochę walka z wiatrakami. Bo widzę z przerażeniem, że moja żona powiela swój dom rodzinny w naszym domu.
   – W jakim sensie?
   – Nie jestem pedantem, ale nie cierpię brudu i bałaganu. Chciałbym, żeby jakoś wszystko było na swoim miejscu. Do szału mnie doprowadza, gdy muszę się potykać o zwały betów i sterty śmieci. I nie mogę się tego u żony doprosić, żeby sprzątała po sobie. To ja sprzątam jak mogę, ale to syzyfowa praca. Gdy czasem podniosę głos, wybucha płaczem. Twierdzi, że ją prześladuję. Nie mamy porozumienia ze sobą. Powtarzam: widzę w naszym domu zwierciadlane odbicie jej domu. I jestem zrozpaczony.