Biblioteka


5.
W ZDROWIU I W CHOROBIE




5.
W ZDROWIU I W CHOROBIE


Przecież bywa tak,
że ona odchodzi
i nie zostawia nawet grobu
gdzie chciałbyś złożyć kwiaty.


Wtedy
dotykasz jej sukienek
w osieroconej szafie
i dziwisz się,
że ktoś wymyślił samotność.
                           J.M.Czarnecki: Zdziwienie



  
   Jestem na herbacie u moich starych przyjaciół. Starych, bo przyjaźnimy się od bardzo dawna. Ona była zjawiskowo śliczną panią. On – bardzo przystojnym mężczyzną. Dzieci świetnie wykształcone, już „na swoim”. Teraz on jest starszym panem, ale wciąż przystojnym mężczyzną. Ona w zaawansowanej sklerozie. Teraz patrzy na mnie z uśmiechem nic nie mówiącym i pyta mnie:
   – Co ty robisz? Czym się zajmujesz?
   Chcę zmusić ją do myślenia. I stawiam pytanie:
   – A jak ty myślisz, czym się zajmuję?
   Ona na tyle przytomna, że nie chce się przyznać do niewiedzy, odpowiada ostrożnie:
   – Tym się zajmujesz, czym się dawniej zajmowałeś, prawda?
   Przytakuję i równocześnie pytam:
   – Tak, a czym się dawniej zajmowałem? – uparcie staram się, żeby wywołała z pamięci potrzebną informację.
   – Tym co lubisz – ona odpowiada z tym samym bezosobowym uśmiechem.
   Włącza się mąż. Widać uznał, że ten dialog nie ma sensu, że prowadzi do nikąd. Zwraca się do niej z największą łagodnością:
   – Przecież wiesz, że Mietek pisze książki.
   – Ach, to ty piszesz książki – powtarza żona z tym samym obcym uśmiechem.
   – Przecież mamy całą półkę jego książek – tłumaczy mąż ciepło, z tym samym spokojem.
   – A, to tyś napisał wszystkie te książki!
   W czasie tego wieczoru taki dialog powtórzył się w prawie identyczny sposób chyba dziesięć razy. Ja prawie dziesięć razy usiłowałem bezskutecznie zmusić ją do myślenia i dziesięć razy mąż z całą dobrocią i cierpliwością wyjaśniał żonie, czym ja się zajmuję.
   Tylko ja to mam przez dwie godziny – myślałem sobie – a on przez cały dzień, przez wiele już dni, tygodni, miesięcy prowadzi podobne dialogi. A do tego musi jej pilnować na każdym kroku, żeby do kuchni nie wchodziła sama – bo może odruchowo gaz odkręcić, żeby niespodziewanie nie wyszła sama z mieszkania – bo się zgubi i nie będzie umiała powiedzieć, gdzie mieszka. I tak tysiąc rzeczy musi przewidzieć, wziąć pod uwagę, uwzględnić, zabezpieczyć – to wszystko opowiada mi z największą delikatnością i współczuciem.
   I na tle tej miłości, na którą patrzę, zdaje mi się nieprawdopodobną historia innego małżeństwa, która jest zaprzeczeniem tego, o czym opowiadam. Bo tam, kiedy u żony stwierdzono stwardnienie rozsiane, mąż po prostu odszedł. Zostawił żonę i troje dzieci i odszedł. Niestety, to wcale nie jest rzadki wypadek.


* * *


   Dlaczego tak się dzieje? Bo zakochani muszą mieć świadomość, że miłość ma rozmaite oblicza. Bywa, że jest czas sukcesów, kiedy oboje pełni sił fizycznych i duchowych są jakby opętani energią, żyją w jakimś transie, idą przez życie jak burza, odprowadzani wzrokiem podziwu, szumem oklasków, gromadzą na swojej drodze góry sukcesów, otoczeni przez przyjaciół i znajomych, którzy dopychają się do ich domu, szukają kontaktów z nimi, zasypują ich listami, telefonami, przysyłają im zaproszenia na rozmaite imprezy, nagrody lecą jak liście z drzew jesienią. A przy tym dużo jest takich, którzy dopraszają się poparcia, telefonu, jednego słowa w ich sprawie u ludzi ważnych – „boś ty zaprzyjaźniony z wszystkimi, bo cię wszyscy szanują, bo jedno twoje słowo wystarczy, bo twoja interwencja na pewno poskutkuje”. I tak jest, że faktycznie tkwisz w centrum twojego świata, dysponujesz ogromnymi możliwościami, jesteś człowiekiem bardzo wpływowym.
   Ale gdy myślisz, że tak będzie wiecznie, to się mylisz. Bo wcześniej czy później przyjdzie na ciebie albo na twojego współmałżonka czas chorób, niedomagań, utraty sił. Trzeba będzie zająć się ukochanym człowiekiem, który został dotknięty nieszczęściem. Trzeba więc będzie wycofywać się z życia, a przynajmniej częściowo i odmawiać, rezygnować.
   I to jest próba twojej miłości. Bo może nie będziesz umiał tego przyjąć. Bo będziesz chciał, żeby tamto życie trwało wiecznie, żeby się nie skończyło nigdy. Wtedy uważaj, bo możesz popełnić głupstwo, dokonać okrucieństwa – porzucisz swojego chorego współmałżonka jako przeszkodę, ciężar nie do udźwignięcia. Byle kontynuować serię zwycięstw. Nie zrozumiałeś, że miłość wiele ma twarzy. I trzeba się pochylić nad chorobą, własnymi rękami udzielać pomocy, poświęcić czas, siły, służyć swoją obecnością, wspierać swoim czasem.
   Być może, że ta przerwa nie potrwa długo, wróci zdrowie, zregenerują się siły i zaczniesz nowe życie, o piętro wyższe, sprawdzone tym dramatem, ale właśnie zwycięskie. Pójdziesz dalej z tymi, którzy w czasie próby cię nie opuścili, nie zapomnieli, ale starali się na wszelki sposób pomagać.