Biblioteka


6.
ZDRADA




6.
ZDRADA


Jesteś przy mnie
opowiadasz coś
ze śmiechem
a mnie dzisiaj
dalej do ciebie
niż do gwiazd 
             
M. Bereżnicka: * * *



   Przyszła do mnie wyraźnie zmartwiona pani:
   – Niech mi ksiądz doradzi, co mam zrobić. Bo jestem w wielkiej rozterce. Byłam na urlopie z mężem. W takim dużym pensjonacie. Mąż dostał niespodziewanie wiadomość, że musi na trzy dni powrócić do miasta. W czasie kolacji byłam przy stoliku sama. Podszedł mężczyzna, którego zresztą zauważyłam już wcześniej. Spytał, czy może się dosiąść, przyzwoliłam. Spytał: „Pani sama, męża nie ma?” „Skąd pan wie, że męża nie ma?” „Tak obserwuję wasz stolik od pewnego czasu. Bardzo mi się pani podoba” – takie gadanie. Po kolacji zaprosił się do mnie – jako że męża nie ma. Po drodze wziął butelkę szampana w lodzie, jeszcze eiercognac, który bardzo zresztą lubię. I tak rozmawialiśmy do północy – aż się upiłam. Przyznaję się bez bicia, upiłam się, nie na tyle, żeby być nieprzytomna, ale upiłam się. Czy on tego chciał, czy nie chciał, to już nie wchodzę w to. Rano zbudziłam się w jego towarzystwie w łóżku. W moim własnym pokoju.
   – Zwierzyła się pani mężowi?
   – No właśnie. Z tym przyszłam do księdza. Co mam zrobić? Czy muszę to powiedzieć mężowi? Bo mi sumienie nie daje spokoju. Coś z tym powinnam zrobić. A zdaję sobie z tego sprawę równocześnie, że jeżeli to powiem mężowi – on jest szalenie zazdrosny o mnie – może dojść do katastrofy. Może po prostu zażądać rozwodu.
   – Czy pani ma z tym panem kontakt?
   – Nie, zniknął. Obiecywał nawet, że zadzwoni – nie zadzwonił. Nie zostawił adresu, nie wiem jak się nazywa, nie wiem gdzie mieszka. W ogóle totalnie zniknął.
   – Pani się zakochała w nim?
   – No, proszę księdza, trudno się zakochać w kimś, kogo się nie zna. Jak to się stało, to ksiądz słyszał. Ja byłam na pół przytomna, a przynajmniej dobrze pijana.
   – Czy żałuje pani tego, co się stało?
   – Nie mogę sobie miejsca znaleźć. Na przemian płaczę i wściekam się na siebie: jak mogłam tak postąpić.
   – A czy pani kocha swojego męża?
   Odpowiedziała z całym zaangażowaniem w głosie:
   – Ależ oczywiście że kocham.
   Nielogiczne, niekonsekwentne zachowanie. Dziecinne, wariackie. Na co liczyła? – zapytywałem sam siebie. Na zabawę słowną, na takie – jak to się mówi – flirtowanie, które na niczym się nie skończy, tylko na rozejściu się do swoich pokojów? Z drugiej strony wyskakiwały pytania: Co by dało, gdyby powiedziała to mężowi. Może by uspokoiła sobie swoje sumienie. Ale do jednego zła dodałaby drugie zło. Bo skrzywdziłaby męża. Bo mąż jej ufa, mąż ją kocha.
   – Była pani u spowiedzi? – zapytałem.
   – Nie, nie byłam. Zresztą to się całkiem niedawno stało.
   – To niech pani idzie do spowiedzi. Ma pani swojego spowiednika?
   – Akuratnie nie mam.
   – Niech pani idzie do spowiedzi. I wyspowiada się z tego grzechu tak jak trzeba. I to zostawi Panu Bogu.
   – I co, nie powiedzieć mężowi?
   – Nie.


* * *


   Już zdaje mi się, że słyszę głosy wyrzutu: „To ksiądz zbyt lekko potraktował zdradę małżeńską”.
   Odpowiadam: Co innego byłoby, gdyby ta znajomość rozwinęła
się w tak zwany romans. Gdyby dochodziło nie tylko do zdrady fizycznej, ale i duchowej: gdyby mąż przestał być ważny czy też najważniejszy, a jego miejsce zająłby inny mężczyzna. Wtedy inna byłaby rozmowa i inne środki zaradcze. A tak, trzeba powiedzieć: Nie jesteśmy aniołami, ale jesteśmy tylko ludźmi. I zdarzają się chwile głupot, słabości, potknięcia, idiotyzmy, których konsekwencje są czasem – tak jak w tym wypadku – niebotyczne, sięgające o – o wszystko.
   – A przeproszenie męża?
   – W innej formie: większą miłością, serdecznością, ciepłem. Nie mówiąc o tym, co zaszło, co się stało. Tak wynagrodzić.