Biblioteka


7.
ROZWÓD




7.
ROZWÓD


oddaj mi łóżko
weż sobie stół
ty mi oddaj młodość
daj mi krzesło
weż sobie światło
zabieraj wszystko


pamiętasz ten głupi żart
„mam w domu nowy mebel żonę”
                         T. Różewicz: Głupi żart


 


   To było po południu, po przyjściu z pracy. Po kawie popołudniowej weszła do swojego pokoju. Chwilę tam przebywała. Potem pokazała się z walizką w rękach i powiedziała do męża:
   – Ja odchodzę.
   Mąż oderwał się od czytania gazety i zapytał:
   – Dokąd?
   – Na zawsze.
   I to były jej ostatnie słowa.
   Potem było jeszcze usiłowanie nawiązania kontaktu, aby zrozumieć, dlaczego doszło do tej katastrofy. Jak również były rozmaite próby uratowania tego małżeństwa. Tak ze strony krewnych jak i przyjaciół. Próby odkręcenia tej – zdawałoby się pochopnej – decyzji. Przypuszczano, że jeszcze coś pomoże. Ale nie pomogło. Odeszła do innego mężczyzny, z którym trwał romans już od dłuższego czasu poza plecami męża.
   Czyste morderstwo z zimną krwią.


* * *


   Ale to wyjątek. Bo na ogół to jest koszmar w innym stylu. Awantury, krzyki, wyzwiska, obmowy, oczerniania, plotki. Wyciąganie krewnych i znajomych, żeby zaświadczyli, żeby stanęli w obronie. I ta cała babranina, wyrzucanie flaków przed wszystkimi, którzy tylko chcą słuchać.
   A dalszy ciąg ma miejsce na rozprawach sądowych. To zgroza, rozpacz. Tylko płakać. Dlaczego ludzie się tak krzywdzą. Bo chodzi o orzeczenie winy z jednej strony czy z drugiej strony, czy po obu stronach? Dlatego poniewierać drugim człowiekiem i sobą?
   A następny punkt programu to podział majątku. Najpierw próby ustalenia, który majątek podlega podziałowi, a który nie podlega. Czyj jest stół i krzesła, czyj telewizor i konto w banku, czyje mieszkanie.
   – Ani na moment nie podejrzewałem jej, że taka zachłanna. Wszystko zabrała. Nawet obrazy ze ścian zdjęła. Lampkę nocną, która akurat, tak jak obrazy, była po moich rodzicach. Co się stało z tym człowiekiem, jakie piekielne moce w nią wstąpiły?
   Podział mieszkania? Najlepiej sprzedać i  kupić  dwa oddzielne, mniejsze. A póki co, mieszkać nadal w tym samym mieszkaniu. Bo na razie nie ma szans na wyprowadzenie się. A więc mieszkać nadal razem? No i co? Nie odzywać się? A jeżeli tak, to przez „pan” i „pani”? Nie poczęstować, nie zaprosić do stołu nawet na Wigilię? I w tej samej lodówce trzymać swoje produkty żywnościowe? Co krok koszmar.
I wreszcie alimenty. Ustalanie ich wysokości, jedno chce, żeby zabrać jak najwięcej, drugie – aby dać jak najmniej.
   – Przecież on ma dochody, których nie wykazuje. Zarabia „na lewo”. I z tego mi nie daje grosza.
   Nagle odsłaniają się w ukochanym dotąd człowieku pokłady chciwości, pazerności.
   A przecież się kochali. Przecież to było dobre trzydzieści lat współżycia małżeńskiego. Nawet gdyby dwadzieścia, nawet gdyby dziesięć. Nawet gdyby pięć. Ale to były naprawdę piękne lata. I teraz zrobić z tego gnój, skopać, opluć, sponiewierać, zaprzeczyć?
   – Jak to, nie mówiłeś mi, że mnie kochasz? Ile tysięcy razy mi to mówiłeś.
   – A ty nie mówiłaś, że mnie kochasz?
   A te kwiaty przynoszone z okazji i bez okazji? A te prezenty, prezenciki? A przyjęcia? A wyjścia do wspólnych przyjaciół? A wakacje, a wczasy? Wszystko to zamienić w błoto?
   Przecież trzeba uszanować to, co było dobre, ochronić, ocalić, a nie zniszczyć. Jeżeli już się stało i już się nie odstanie, jeżeli musi tak zostać, to nie ma powodu, aby zaprzeczać tej miłości, która trwała przez lata. Jeżeli trzeba umieć żyć po ludzku, to gdy przyjdzie do tej najbardziej tragicznej decyzji, co się nazywa rozwód, to również trzeba się rozchodzić po ludzku. Trzeba po prostu zachować swoją godność. Uszanować godność człowieczą drugiej strony.