Biblioteka



s. 11.



 


 


   Zajechał wózek przed gazon. Dzieci jak stadko wróbli podbiegły do wysiadającego księdza.
   – Ksiądz kanonik, ksiądz kanonik!
   A ksiądz wchodził na ganek, na którym czekał już Stanisław, witając go:
   – Pochwalony Jezus Chrystus.
   – Na wieki wieków.
   – Jakże się cieszę, że ksiądz do nas zawitał. Proszę księdza kanonika do jadalnego. Mój brat, Adam, czyta w bawialnym, gdzie schronił się przed upałem. Tam u niego na górce w sierpniu słońce szczególnie dokucza. Dopiero co skończyliśmy wieczerzę, ale jeszcze tam na pewno moja małżonka coś dla księdza znajdzie do jedzenia. Gdybyśmy wiedzieli, tobyśmy przecież czekali na tak drogiego nam gościa.
   – Za kolację dziękuję. Jadę właśnie z Mielnicy. Przecież to niecałe 8 kilometrów, a tam nakarmiono mnie. Jeżeli już, to proszę o coś do picia, bo upał doskwierał mi cały dzień.
   – Może być herbata, kawa, kwaśne mleko, wreszcie woda. Proponuję kawę, chętnie i sam się napiję, byłem cały dzień przy żniwiarzach, to tu, to tam, to się przynajmniej wzmocnię.
   – Ano jadę, jadę i dojechać nie mogę do tego mojego Szarogrodu, to sobie pomyślałem: jak tak, to wstąpię do Kudryniec, bom dawno nie był u was.
   – A skąd to Pan Bóg prowadzi, jeśli można spytać?
   – Z Kamieńca Podolskiego.
   – Taki kawał drogi. Jakiż to mus księdza kanonika w taką długą drogę popędził, znowu jeśli wolno spytać?
   – Ano, rekolekcji udzielałem w tamtejszym klasztorze, żeby siostry przygotować do ich święta.
   – No, siostrom zakonnym dawać rekolekcje, to już szczególna sztuka. Ale otóż i małżonka moja niesie kawę.
   – Sam nie wiem, czy wolę kawę pić, czy wolę sam jej zapach.
   – Ale o czymże można jeszcze siostrom głosić rekolekcje. Już takie uświęcone. O czym to ksiądz kanonik do nich mówił, jeśli po raz ostatni wolno spytać?
   – Ale wolno, wolno. O miłosierdziu Bożym mówiłem.
   – O miłosierdziu Bożym? To bym bardziej sądził, że wielkim grzesznikom przystoi o tej prawdzie szeroko opowiadać, ale niewinnym zakonnicom?
   – Ano właśnie. A tymczasem jest przeciwnie. Szczególnie do sióstr trzeba mówić o miłosierdziu Bożym. To są osoby przeważnie wrażliwe i głęboko religijne, przy tym będące w bliskim kontakcie z Bogiem przez modlitwę kontemplatywną. A cóż to znaczy? To znaczy, że one, jak mało kto z ludzi, wiedzą, kim jest Bóg. Jak jest święty, czysty, jak jest prawdą i wolnością, i sprawiedliwością. A te doświadczenia mogą wpędzić łatwo człowieka w panikę. Kim jest człowiek, jak nie stworzeniem słabym, głupiutkim, ograniczonym. Cała słabość i małość człowieka w pełnej ostrości rysuje się dopiero przy takim oglądzie Boga, przy takim słupie ognistym, przy takim źródle światła. I wtedy już strach o wszystko. O każde przeżegnanie się, o każdą modlitwę, nie mówiąc o Komunii świętej czy Mszy świętej. Stąd też chyba zgodzi się pan ze mną, że trzeba mówić o miłosierdziu Bożym.
   – Ale co mówić. Nie da się osłabić obrazu Bożego, nie da się przygasić Jego światła, pomniejszyć Jego świętości.
   – Nie, nie o to chodzi, ale by powiedzieć to, co im umyka często: że Bóg jest miłosierdziem, że On wie, jacy słabi jesteśmy, a i tak nas kocha.
   Słuchał tego mówienia księdza Pogorzelskiego jak ziemia wysuszona wieloletnimi suszami przyjmuje deszcz, który wreszcie, wyczekiwany od dawna, zaczął padać. Jak człowiek idący przez pustynię bez końca, wyczerpany słońcem, wiatrem i piaskiem, niemający od dawna w ustach wody, napotka studnię. Zastygł w oczekiwaniu na każde następne dobre słowo. To było do niego. Wszystko. Od początku do końca. Ksiądz, opisując stany dusz zakonnic doświadczających obecności Boga – opisywał jego przeżycia. Wszystko odnosiło się do niego. Chłonął każde słowo, każde zdanie. A ksiądz Pogorzelski mówił dalej:
   – Najlepiej, oczywiście, o tym wszystkim wiedział Pan Jezus, który miał przecież również naturę ludzką. On wiedział, co to wszystko znaczy. I dlatego powiedział nam: „Sprawiedliwy siedmiokroć na dzień upada”. I wciąż, idąc przez naszą biedną ziemię, przebaczał grzesznikom. Był z nimi. Jadł z nimi i pił, na dowód, że ich nie potępia, ale uczestniczy w ich życiu. Obronił grzesznicę przed kamienowaniem, mówiąc te znamienne słowa: „A kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień” – do tych, którzy się naprawdę uważali za bezgrzesznych. Ale chyba najpiękniejsze zdarzenie miało miejsce wtedy, gdy jawnogrzesznica przyszła do Niego, kiedy był na przyjęciu u faryzeusza, upadła do Jego nóg i płakała, i włosami ocierała je. A faryzeusze myśleli w swych duszach – pisze ewangelista – „gdyby był prorokiem, to by wiedział, kto jest ta, co się Go dotyka, i nie dopuściłby do tego”. A Jezus, znając ich myśli, powiedział do gospodarza: „Mam ci coś do powiedzenia. Wszedłem w dom twój, a tyś mnie nie pocałował na przywitanie, a ta, odkąd weszła, nie przestaje całować nóg moich. Nie namaściłeś głowy mojej, a ta…
   Teraz już płakał. Szloch wstrząsał nim. Płacz objawienia, radości ogarnął go jak dreszcz wewnętrzny.
   – To choroba: jansenizm. Dotarła do nas z Francji. Idzie powietrzem. Wyznają ją nawet ludzie sami nieznający jej nazwy. Rozprzestrzenia się jak zaraza. Naraz ludzie przestają przystępować do Komunii świętej. Ciągle podejrzewają, że są w stanie grzechu ciężkiego. Najchętniej spowiadaliby się przed każdą Komunią świętą, a przynajmniej raz w tygodniu. Zamiast iść naprzód, zajęci są śledzeniem w sobie grzechów, dopatrywaniem się we wszystkim grzechów ciężkich. I tak skrupuły – bo tak to trzeba nazwać – mogą zniszczyć całe życie wewnętrzne człowieka jak rak, jak jakaś zaraza.
   Już nie słuchał więcej. Już nie potrzebował, już wiedział wszystko, co będzie dalej. Już wystarczyło mu przynajmniej na dzisiaj, na to, żeby uporządkować swoje wnętrze, żeby mógł wrócić do życia. Podniósł się z krzesła i przez hall udał się po schodach na górę. Zdawało mu się, że będzie trwał w rozmyślaniach do późna w noc. Ale nie, poczuł się jakoś obłędnie zmęczony. Poszedł spać. Zasnął kamiennym snem. Obudził się rano. Zeszedł na dół akurat, gdy już wszyscy byli przy stole, aby zacząć śniadanie. Zajął miejsce, które mu obok brata zrobiono.
   – Jak się spało? – zapytał brata uśmiechając się.
   Staszek zaniemówił. Patrzył na niego jak sparaliżowany, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
   – Długo ksiądz Pogorzelski był jeszcze u was? – zadał wobec tego drugie pytanie.
   – Nie, nie długo – Staszek wybąkał coś pod nosem.
   Przy stole zapadła cisza jak makiem siał.
   – Myślisz, że zastanę go w domu? Chciałbym porozmawiać z nim na niektóre tematy, jakie on wczoraj poruszył w rozmowie z wami.
   Nie wiadomo, jak by jeszcze długo trwała taka cisza pełna napięcia, gdyby wreszcie najmłodszy bratanek, który dotąd z wybałuszonymi oczkami i otwartą buzią wpatrywał się w niego bez słowa, złapawszy oddech nie powiedział zdumiony, wskazując na niego ręką:
   – Wujciu mówi.
   Napięcie, które po tym oświadczeniu jeszcze bardziej zaostrzyło się, pękło z wybuchem jego śmiechu:
   – A wiesz, dlaczego mówię?
   Nie było odpowiedzi, wobec tego zaczął opowiadać stary, gdzieś zasłyszany żart, ni to do małego bratanka, a przecież do wszystkich zgromadzonych przy stole:
   – Był taki malutki chłopiec, który nie mówił. Miał roczek, dwa, trzy, cztery i nic. Próbowali go uczyć i mama, i tata, i babcia. Nic nie pomagało – milczał. Aż wreszcie – miał chyba już pięć a może nawet sześć lat – podczas obiadu, gdy wszyscy byli przy zupie i w ciszy spożywali to, co mieli na talerzu, odezwał się: Zupa jest słona. Wybuchnęło zdziwienie i posypały się pytania: To ty mówisz? To ty umiesz mówić? No to dlaczego dotąd milczałeś? Odpowiedział: Bo dotąd było wszystko w porządku.
   Wszyscy dorośli roześmiali się. Ale mały brataniec nic nie zrozumiał i wciąż tymi samymi zdziwionymi oczami patrzył na niego.
   – U mnie było podobnie, ale odwrotnie, milczałem, bo dotąd było u mnie wszystko nie w porządku.
   Po śniadaniu pojechał brat na pola do żeńców. On sam pojechał do księdza. Ten wcale się nie zdziwił jego przyjazdem. Jakby na niego czekał i na spowiedź, o którą on poprosił. Na koniec zapewnił go jeszcze, że będzie zawsze mile widziany na plebanii, że do jego dyspozycji stoi cała biblioteka.
   – A ma ksiądz kanonik coś o świętym Franciszku z Asyżu?
   – Proszę się rozejrzeć. Na pewno jest parę pozycji.
   Znalazł i poprosił o pożyczenie Reguły III Zakonu.
   – Proszę bardzo korzystać tak długo, jak będzie potrzebna.