Biblioteka



WYMIERAMY





 
WYMIERAMY


   
   – Ja jestem już ostatni z rodu.
   – Żartujesz. Jak to może być?
   – Nie żartuję. Na mnie się kończy ród.
   – Jak do tego doszło?
   – Ja się nie ożeniłem i już się nie ożenię. Brat umarł bezdzietnie. Obie siostry wyszły za mąż. Miały dzieci, ale dzieci noszą, oczywiście, inne nazwisko.
   – No ale ród nie polega tylko na nazwisku.
   – Tak, ale syn jednej siostry jest w małżeństwie bezdzietnym, jej córka również nie może mieć dzieci, choć wszystko zrobiła, aby zajść w ciążę. Dzieci drugiej siostry to córka, która umarła w młodości, syn miał małżeństwo nieudałe i rozszedł się.


* * *


   Każdy człowiek, zwłaszcza dorosły, jest instynktownie zatroskany o swoją przyszłość. O przyszłość swojej rodziny, o przyszłość swojego rodu. Każdy potomek w normalnej rodzinie jest traktowany jak błogosławieństwo Boże, jak szczególny dar, jest przyjmowany z wielką radością.
   Naród jest jedną wielką rodziną. I naród powinien być zatroskany o kontynuację, o trwanie.
   Sytuacja narodu polskiego wygląda tak, że wymieramy. Przed wojną Polska liczyła 38 milionów mieszkańców. Przez wojnę utraciliśmy 6 milionów ludzi. Zdawało się nam, że nadrobimy straty z łatwością i przekroczymy 40 milionów. A tymczasem rzeczywistość okazała się inna. Naród polski starzeje się i wymiera. Jest więcej śmierci niż urodzin. Więcej pogrzebów niż chrztów. Więcej trumien niż kołysek.
   W Polsce jest wiele rodzin bezdzietnych. Nie wchodzimy w to, jakie są powody – czy to są chciane rodziny bezdzietne, czy też niechciane. Jest bardzo dużo rodzin z jednym dzieckiem. Mniej rodzin z dwojgiem dzieci. Jeszcze mniej z trójką, czterodzietne rodziny są już rzadkością.
   Statystycznie rzecz biorąc, na jedną kobietę powinno przypadać 2,1 dziecka. Tylko taka liczba gwarantuje zastępowalność pokoleń. W roku 2000 było nas 38.200.000. Jak wszystko pójdzie dalej tak jak dotąd, w roku 2050 będzie nas tylko 33.300.000.
   Tylko nie mówmy, że w Europie jest tak samo, że wszędzie jest tak samo. Trzeba powiedzieć dokładnie: taka jest tendencja w Europie Zachodniej. Bo w ogóle na świecie ludzi przybywa. Wolniej niż się tego spodziewać można, ale przybywa. I tak jak było nas na kuli ziemskiej w roku 2000 – 6 miliardów, w roku 2050 będzie nas 9 miliardów. A tu zwłaszcza Azja, Azjaci. Z Indiami na czele. Ale nie tylko, bo Ameryka Południowa i Środkowa.
   Ale gdyby się ktoś upierał, mówiąc, że cała Europa ma takie tendencje, a my zdążamy do Europy, wobec tego powinniśmy ją naśladować, to odpowiadam: Niecałkiem. Bo Francja – ta Francja tyle razy prezentowana jako kraj wymierający – ma tendencję wzrostową. Jak w roku dwutysięcznym liczyła 59 milionów, tak w roku 2050 będzie miała prawie 62 miliony. Nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych, które liczyły w dwutysięcznym roku 283 miliony, w 2050 będą miały 397 milionów. Oczywiście, odgrywają tutaj dużą rolę imigranci, no ale to osobne opowiadanie.
   Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy – sąsiedzi: Niemców jest 82 miliony, Ukraińców 50 milionów, Rosjan 145 milionów. Oni chętni zasiedlą nasz kraj, gdy u nas się przerzedzi.
   Przyroda nie znosi pustki. Na nasze polskie ziemie przyjdą Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini. Przyjdą Wietnamczycy, Afgańczycy, Afrykanie. Wszyscy, którzy ciągną do naszej Ojczyzny jak do Ziemi Obiecanej. W porównaniu z ich biedą i z ich nędzą my jesteśmy krajem bogatym. W miarę bezpiecznym, w miarę praworządnym. U nas da się żyć.
   Przyjdą również bogaci Niemcy, Duńczycy, Włosi. I to niezależnie od tego czy przystąpimy do Unii Europejskiej, czy nie przystąpimy. Zanikać będzie coraz bardziej kultura polska.
   W New Delhi na lotnisku przy pożegnaniu dość nieoczekiwanie jeden z dwóch przewodników, należących do najniższej kasty, postawił mi pytanie, ile ludzi liczy Polska.
   Powiedziałem:
   – Niecałe 40 milionów.
   Na to ten chłopiec podniósł głowę i powiedział:
   – A nasz kraj niecały miliard.