RODZEŃSTWO 
   – A wiesz, że będziemy mieli malutkiego dzidziusia? 
   – A skąd się weźmie? 
   – Już jest. W moim brzuszku. 
   – O, mogę go dotknąć? 
   – Możesz. 
   – A mogę go posłuchać? 
   – On jeszcze nie mówi. 
   – Ale słyszy? 
   – Słyszy. 
   – A jak ma na imię? 
   – Jeszcze nie wiem. A jak byś ty chciał? 
   – Staś. 
   – O, na pewno? 
   – No bo ja jestem Jaś. 
   – A gdy będzie dziewczynka? 
   – Ja nie chcę dziewczynki. One wciąż płaczą, albo się gniewają. 
   – Zobaczymy. 
   – I co było dalej? – spytałem mamę Jasia. 
   – Ale to nie była dziewczynka. To był Staś. Ale też płakał. I trzeba go było nosić na rękach. I Jaś się obraził. 
   – O to właśnie? 
   – Bo w domu wszystko zaczęło się kręcić wokół Stasia. A Jaś był już traktowany jak dorosły. 
   – No i jak dalej? 
   – Z czasem oswoił się z tym stanem rzeczy i włączył się w opiekę nad Stasiem. W taką opiekę jaką może dać trzechletnie dziecko. Teraz, jak widać, siedzą na dywanie i malują mazakami jakieś swoje najpiękniejsze bohomazy. 
   – I jesteście z mężem zadowoleni? 
   – Zdecydowaliśmy się z mężem na drugie dziecko i teraz już nie żałujemy. 
   – Co was skłoniło do tego? 
   – Dokładnie to, przeciwko czemu Jaś się tak buntował, gdy patrzył na to, co się dzieje w domu ze Stasiem. Dotąd Jaś był pępkiem świata i wszystko w domu się kręciło pod jego dyktando. I on to spostrzegł i zaczął wykorzystywać tę sytuację. 
   – A teraz? 
   – A teraz jest ich dwóch najważniejszych. I muszą się z tym pogodzić. 
   – A godzą się? 
   – Oczywiście, że nie od razu, ale przecież. Muszą się tego uczyć. Czasem z awanturami, z płaczem, z tupaniem nogami. Nawet z rękoczynami. 
   – Jaś bije Stasia? 
   – Proszę sobie wyobrazić, że nie tylko. Bywa, że Staś rzuca się na Jasia. 
   – A to mu się udaje? 
   – Jak widać. Staś, choć młodszy, jest jednak masywny. Jaś jest drobnokościsty, to po mnie. I różnica jest, ale nie taka wielka. 
   – To tyle od strony dominacji. A od innej strony? 
   – Jaś uczy Stasia. Ja sama tego bym nie potrafiła, jak on to robi. Patrzę z podziwem, jak go uczy, jak się nim opiekuje, jak go objaśnia, jak go upomina. 
   – A co na to Staś? 
   – Proszę sobie wyobrazić, że go pilnie słucha, naśladuje, podporządkowuje się tym pouczeniom. Jasne, że nie ze wszystkim się zgadza. Zwłaszcza gdy Jaś chce zyskiwać jakieś przywileje, to Staś protestuje. 
* * *
   Gdy słuchałem tych relacji, przyszła mi do głowy scena ze spotkania z ośmioma Grzegrzółkami. Tak się nazywają dzieci pani Anny w skrócie. Siedzieliśmy na werandzie u leśnika, który miał jakieś wspaniałości, którymi nas częstował. Babcię tych ośmiorga Gżegżółków i mnie. Babcia, czyli pani doktor, siedziała przy stole i spokojnie rozmawiała, nie wpatrując się w okno, za którym dzieci szalały. Tym wpatrującym się byłem ja. Wreszcie nie wytrzymałem i spytałem: 
   – Pani się nie boi, że może się tam coś stać? 
   – Nie, one pilnują jeden drugiego. Lepiej niż ja bym to potrafiła.