Biblioteka



WYCHOWANIE BEZSTRESOWE ?




 
WYCHOWANIE BEZSTRESOWE ?



   W tramwaju siedziało dziecko – chłopiec, może dwa, może trzy lata. Obok siedziała matka. Przynajmniej wszystko na to wskazywało, że była to matka. Na ławce naprzeciwko siedziała starsza pani. Dziecko huśtało nóżkami i huśtając kopało starszą panią w nogi. Ta spojrzała na matkę dziecka, ale ona nie zareagowała. Wobec tego zwróciła się do dziecka, mówiąc:
   – Nie kop mnie, proszę.
   Gdy to nie pomogło, gdy ono kopało w dalszym ciągu, zwróciła się do matki:
   – Proszę upomnieć swoje dziecko, żeby mnie nie kopało. To mnie boli. 
   A usłyszała taką odpowiedź:
   – Ja wychowuję dziecko bezstresowo.
   Przyglądał się temu wszystkiemu młody człowiek, żując gumę. Jeden z tych tak zwanych przedstawicieli młodzieży współczesnej. Gdy zbliżał się przystanek, wyciągnął z ust gumę do żucia i nieoczekiwanym ruchem przylepił ją matce tego dziecka na czole. Niczym zdążyła zareagować, usłyszała od niego:
   – Moja mama wychowywała mnie bezstresowo.


* * *


   Była moda na wychowywanie bezstresowe. I niejednokrotnie funkcjonuje ona jeszcze w naszych domach. To znaczy, mówiąc w skrócie: „Niech se robi, co mu się żywnie podoba” – z uzasadnieniem: „Bo jeżeli coś nakażę lub czegoś zakażę, to może stres, który wywołam w dziecku, spowoduje kompleksy czy zahamowania na całe życie”.
   I jest w tym jakaś racja, że wychowywanie nakazowo-zakazowe może doprowadzić do powstawania u dziecka poważnych kłopotów psychicznych.
   Jakie jest wyjście z sytuacji? Czy wobec tego nie należy wychowywać bezstresowo, pozwalać dziecku na wszystko, co sobie zażyczy, co mu się spodoba, co mu się zachce? Bo inaczej płacze, tupie nogami, wrzeszczy?
   A więc nie można wychowywać bezstresowo. Bo, po pierwsze, dziecko sobie samo może zrobić krzywdę, łapiąc za nóż, ściągając gotującą wodę na głowę, wyskakując przez okno czy wkładając palce między przysłowiowe drzwi.
   To po pierwsze. Ale po drugie – i to drugie jest ważniejsze od pierwszego – że potem mamy takich, którzy uważają, że im wszystko wolno, że im się wszystko należy, którzy po trupach, którzy za każdą cenę, nawet przez krzywdę drugiego człowieka, przez przestępstwo.
   A może być efekt odwrotny: takie rozkapryszone dziecko, gdy wejdzie w normalne życie, i przekona się, że to nie jest kaszka z mleczkiem, tylko trud, poczuje się zawiedzione, rozczarowane, okłamane. I bezradne. I w ten sposób mamy ludzi aspołecznych, nieprzystosowanych do życia wspólnotowego.
   Bo życie, do którego dziecko powinno być przygotowywane, jest pełne stresów. Dziecko musi się przekonać, że miłość jest źródłem stresu, że każda twórczość jest stresem, że każda praca jest stresem, że każdy ludzki krok jest stresem – w sensie wyboru, namysłu, decyzji. I w tym znaczeniu stres może mieć charakter nie destruktywny, ale konstruktywny.
   Jakie jest więc wyjście? Zakazywać to, co jest szkodliwe dla dziecka czy dla otoczenia, ale nie w formie zakazu: „Nie, bo nie. Nie, bo tak powiedziałem i ma tak być”. Ale w formie rozmowy. Dziecku trzeba wytłumaczyć, dlaczego tak nie powinno postępować. I to tak ojciec i matka, ale i wychowawca w przedszkolu, i nauczyciel w szkole, i każdy dorosły który ma opiekę nad dzieckiem.
   Podobnie trzeba zadać sobie trud i spróbować wytłumaczyć dziecku, dlaczego tak powinno postąpić, a nie inaczej. Znowu – nie rozkazywać: „Tak ma być i koniec. Bo ja tak powiedziałem”.
   Rzeczą wychowawcy jest, aby każdy czyn dobry pokazać jako zwycięstwo, żeby miłość zajaśniała jako coś najbardziej wartościowego w życiu, co człowiek może dać, stworzyć. Choć to kosztuje wysiłku, trudu, pracy.