Biblioteka



WYCHOWANIE DO MIŁOŚCI



   

WYCHOWANIE DO MIŁOŚCI



   Paulina, pani, która opiekuje się bezinteresownie dziesięcioletnim dzieckiem z Domu Dziecka, spotkała je na ulicy – wyrosłą, dużą dziewczynkę.
   – Kiedy pani do mnie przyjdzie?
   – Będę w tych dniach u ciebie.
   – Ale niech pani przyniesie czekoladki. Niekoniecznie musi pani się ze mną widzieć, niech pani tylko u portiera zostawi, to wystarczy.
   Ta przyjaźń – tak zwana przyjaźń – trwa już długo, dobrych parę lat. Dziewczynka systematycznie okrada tę panią. Przy zbiegu korzystnych okoliczności wyciąga jej z portmonetki pieniądze. A poza tym za każdym razem ma jakąś sprawę do załatwienia. Zawsze coś ma ta pani dla niej załatwić, kupić, przynieść, zanieść.
   Ta dziewczyna wie, że pani Paulina przychodzi dobrowolnie, że nie ma żadnego obowiązku, nie jest żadną opiekunką oficjalną. Ani z nadania, ani z nakazu, ani za pieniądze, ani za nic. A wykorzystuje ją bezczelnie na każdym kroku. U niej nie ma nic za darmo. Nie zdarza się jej postąpić bezinteresownie.
   Nie miał jej zresztą kto tego nauczyć. Matka i ojciec alkoholicy. W domu ciągle pijaństwo i awantury. Na skutek interwencji policji dziewczynka została oddana do domu dziecka. Cokolwiek tylko by przyniosła do domu, to matka wszystko wynosiła i sprzedała na wódkę. Dziewczynka nie miała się na kimś oprzeć. Nie było człowieka, który by ją prawdziwie kochał. Bezinteresownie. I ona nie umie kochać bezinteresownie. Po prostu nie wie, co to jest, nie zna tego uczucia. Po raz pierwszy zetknęła się z tym fenomenem u pani Pauliny. Ale jeszcze tego nie rozumie. Potrafi tylko ją wykorzystywać.


* * *


   Człowiek jest prawdziwie człowiekiem, jeżeli się wzniesie do wyższych uczuć. Jeżeli stać go na miłość bezinteresowną, na kochanie bezinteresowne. Nie dlatego „że dostanę, że przyniesie mi, kupi, pożyczy, pomoże, że zabezpieczy mnie, że obroni, że przyda mi się”. Że na wszelki wypadek, że na coś kiedyś może się przydać.
   Miłość bezinteresowna nie przychodzi sama, choć za nią tęsknimy. Tego trzeba się nauczyć. Do niej trzeba doróść, do niej trzeba być podprowadzony, trzeba być wychowywany.
   My się pniemy, jak po drabinie, do tych wyższych uczuć – z pozycji drobnego sklepikarza, który funkcjonuje na zasadzie „coś za coś”, „nic za darmo”. Czasem jesteśmy gdzieś w połowie, gdzieś w trzech czwartych. Rzadko kiedy dosięgamy samego szczytu – prawdziwej miłości bezinteresownej.
   I dlatego trzeba bardzo roztropnie postępować, wychowując dzieci. Po prostu trzeba uważać, żeby nie rozliczać się bez końca z dzieckiem właśnie na tej zasadzie: „Ja tobie, jeżeli ty mnie”. „Ile ty mnie, tyle ja tobie”.
   A poza tym, nie należy wciąż dawać prezentów. Żeby dziecko nie nauczyło się kochać dla prezentów. To obowiązuje tak rodziców jak gości odwiedzających dom, gdzie są dzieci. Żeby dziecko nie przyzwyczajać, że jeżeli ja przychodzę z wizytą do jego rodziny, to ja zawsze coś przynoszę. Jak również że nie przychodzę wyłącznie „po interesie”, żeby coś otrzymać, żeby coś załatwić. Nie, ja przychodzę również na to, żeby cię zobaczyć, żeby ci powiedzieć „dzień dobry”, żeby ci powiedzieć „kocham cię”, żeby się tobą nacieszyć, żebyśmy się razem sobą uradowali. I nic więcej. Żadnych korzyści ani ty nie masz, ani ja nie mam z tego.
   Podobnie rodzice. Nie należy przyzwyczajać dziecka, że za każdy dobry czyn, wykonane polecenie, spełnione zadanie jest wynagrodzone, zawsze jest obdarowywane, że zawsze mu się jakoś płaci. To prowadzi do demoralizacji. Dziecko powinno się powoli wznosić od materialnych korzyści do przeżyć duchowych, do powinności, sprawiedliwości, odpowiedzialności, wdzięczności, do ciekawości, zainteresowania,  zaangażowania – do miłości. Do zachwytu. Do bezinteresownego zachwytu człowiekiem, prawdą, dobrem, pięknem.


* * *


   Trzeba by było pocieszyć Paulinę, że jej miłość okazywana tej dziewczynce na pewno nie jest bezowocna, że wcześniej czy później w jakiś sposób to się odezwie w niej: to ziarno  w jakiś sposób wyrośnie.