Biblioteka



NASZE BOŻE NARODZENIE





NASZE BOŻE NARODZENIE



   Nie ma nic prostszego jak tylko iść scenariuszem, który został wypracowany przez całe wieki w naszej narodowej kulturze. A schodząc niżej – w naszej rodzinnej kulturze. A więc Adwent – przygotowanie do świąt przez cztery tygodnie. Potem Wigilia z uroczystą wieczerzą wigilijną. Choinka. Szopka. Kolędy. Podarunki. Pasterka o północy. Odwiedziny. Przyjmowanie gości. A poza tym wciąż kolędowanie.
   Byle nic nie zepsuć. Byle nic nie spłaszczyć, nie sprofanować uroczystego nastroju. Nie zmrozić ciepła. Nasycić kolory. Dopracować każdy szczegół. Domyśleć, omówić. Uwyraźnić symbole. Wytłumaczyć dziecku. Nie należy się obawiać, że czegoś nie zrozumie. Jest mądrzejsze niż nam się zdaje. Zdarzyć się może, że nas zaskoczy pytaniami takimi, że się zadziwimy pod samo niebo. I wtedy nie zbywać, nie kpić, nie wyśmiewać, a odpowiadać poważnie.
   A więc najpierw Adwent. Jeżeli to możliwe, należy pójść z dzieckiem chociaż parę razy na Msze święte roratnie. Objaśnić świecę białą przewiązaną wstążką. Objaśnić pieśni. A poza tym przygotowywać się z dzieckiem na zbliżające się święta w sposób, jaki jest nam najmilszy. Nawet z pomocą prymitywnych paciorków składanych za dobre uczynki, które zostaną potem umieszczone w szopce jako dar Jezusowi. Czy jako okienka w kalendarzu. Czy jako świece na wieńcu, który zawiśnie pod sufitem – jeżeli jest taka tradycja domowa. Czy podjąć się zrobienia zabawek na drzewko – jako prezenty dla Jezusa. Bo to przecież Jego choinka. I gdy czas na to pozwoli, zbudować z dzieckiem szopkę. Powoli, nie spiesząc się. Rozkładając robotę nawet na cały Adwent.
   A w Wigilię? Niech będzie stół nakryty tak jak być powinien. Z białym obrusem. Z siankiem pod obrusem. Z opłatkami w tym miejscu umieszczonymi. I wtedy niech się zbierze przy stole cała rodzina uroczyście ubrana. Niech będzie jedno miejsce przy stole dla nieobecnego. Dla tego, co nie zdążył czy dla tego, kto nie powrócił.
   A jeszcze wcześniej – przygotowywanie posiłków na stół wigilijny. Jeżeli można, to niech to będzie mnogość. Nie w ilości, ale w jakości. I niech w przygotowaniu posiłku biorą udział wszystkie dzieci. Niech mają swoje funkcje, zadania, obowiązki. Niech uczestniczą w tym, co ma się stać w ten wieczór wigilijny – że to ma być uczta miłości. A więc każdy powinien coś dać ze swojego czasu, ze swojej energii, ze swoich sił. Tylko nie wolno tego traktować jako czynności gospodarskie ani jako czystą zabawę. To powinno być nasycone miłością – bo taki jest charakter tego święta.
   Bo to ma być świętowane nie tylko narodzenie Jezusa, ale przez to narodzenie mamy się my sami narodzić. Dziecko to musi zrozumieć. To o jego narodzenie chodzi. O narodzenie całej rodziny. Do serdeczności, ciepła, miłości. Do przeproszenia, do przebaczenia. Nowe narodzenie. Za każdym razem. W każdym roku kolejnym coraz głębiej rozumiane, coraz poważniej przeżywane, coraz intensywniej doznawane.
   I niech wigilia będzie poważna. Fragment Ewangelii, jeżeli to możliwe, odczytany przez ojca czy matkę, czy najstarsze dziecko. Albo „Ojcze nasz” na początku. I nie wolno zepsuć tego świętego nastroju przy dzieleniu się opłatkiem. Żeby nie było chichów i chachów. I niech to będą prawdziwe życzenia. Nie – zbywane ogólnikiem: „wszystkiego najlepszego” – z poklepywaniem po łopatce. To najświętszy obrzęd w tradycji polskiej. Swoimi treściami sięga samej Eucharystii, a z drugiej strony dotyka naszych historycznych wydarzeń, jakimi były wigilie sybiraków – wygnańców skazanych na Sybir za Czyn patriotyczny.
   I kolędy. Nie przypadkiem mamy największy ich zbiór spośród wszystkich narodów, jakie są pod słońcem. To tylko świadczy o umiłowaniu przez nas tego święta – święta religijnego, ale i rodzinnego, rodowego.
   Jeżeli to tylko możliwe, to uczestniczenie całej rodziny w Pasterce. W miarę możliwości, oczywiście, i sił. Ale przeżycie Pasterki jest tak unikalne, że trudno zrezygnować z niego – z tej podniosłości i potęgi ducha, który się przejawia we Mszy świętej pasterskiej i w śpiewaniu kolęd w kościele o północy.
   Jeżeli mowa o wyższych uczuciach dziecka, o sublimacji uczuciowej, o kształceniu jego przeżyć duchowych, to nie ma lepszej okazji po temu jak właśnie te święta.
   Pamiętam rozmowę z okazji chrztu niemowlęcia:
   – My jesteśmy z żoną niewierzący. Ale dziecko chcemy wychować po chrześcijańsku. Chrześcijaństwo ma tak bogaty aparat kulturowy, że ukształtować można w nim człowieczeństwo dziecka.
   Pomyślałem: Nic dodać, nic ująć. Za wyjątkiem tego oświadczenia: „Jesteśmy niewierzący”. Bo czy można być niewierzącym, akceptując w pełni tradycje chrześcijańskie?