Biblioteka



s. 10.




 


     Nie spał całą noc. Bóle dokuczały mu tak, że czasami całą siłą woli opanowywał się, żeby nie krzyczeć. Nad ranem wszystko uspokoiło się. Umęczony zasnął głębokim snem. Zerwało go nawoływanie brata:
     – Zbudźcie się przecież. Śpicie i śpicie. Nie wystarczy wam noc, jeszcze byście cały dzień spali. Jeden nie ma chwilki spokoju, cały dzień na nogach, a przynieś, a odnieś, a posprzątaj, a pozamiataj, a śniadanie przygotuj, a pomóż bratu w kuchni przy zmywaniu, a do chóru na modlitwy – a drugi wygodnie sobie w łóżku leży i trzeba koło niego sprzątać. Że się wam też nie znudzi tak leżeć i leżeć, i pozwalać, żeby inni koło was wszystko musieli robić. Grzech i zgorszenie boskie. Kiedy wreszcie macie zamiar zacząć się ruszać, kiedy wreszcie zwleczecie się z tego barłogu.
     – Chętnie bym się zwlekł, ale medycy nie puszczają i sił brakuje.
     – Sił brakuje, bo łóżko siły z człowieka wyciąga, a medykom też wierzyć nie ma co. Był tu jeden, co medykom wierzył, i już go dawno nie ma. Najlepiej sprowadzić takiego, co to naprawdę będzie wiedział, jak zaradzić. Przyjdzie wiedźma, to chorobę zamówi, odczaruje, chorego okadzi, tajemne zielsko zbierane na świętego Jana o pełni księżyca przyłoży, drugie pić każe i będziecie zdrowi jak ja.
     – Macie taką, to przyprowadźcie, może pomoże.
     – No, ale ja tu nie na pogwarki z wami przyszedłem, bo cóż człowiek mógłby się od takiego umarlaka jak wy dowiedzieć. Przyszedłem was przeprowadzić do komórki, bo ta cela będzie potrzebna dla znakomitych gości, którzy u nas na czas uroczystości zamieszkają. Bo wyście chyba zapomnieli o tym, co już wam mówiłem parę razy, że Kraków, nasza stolica, gotuje się na wielkie święto: na ogłoszenie świętym Stanisława biskupa ze Szczepanowa rodem, ale przecież w Krakowie rządzącego. Żeby wam się w głowie czasy nie poplątały, pamiętajcie: jest koniec kwietnia 1254 roku.
     Nie przestając mówić ani na chwilę, zgarniał to, co było pod ręką: wyjął habit i pelerynę ze szafy, buty spod łóżka i z nimi zniknął. Ale za chwilkę pojawił się znowu i zaczął swoje gadanie, tym razem zgarniając manuskrypty z półki.
     – Powinniście mieć jakie takie obeznanie w tym, co się dzieje na świecie. Uroczystości przez papieża odprawiane odbyły się w Asyżu w tamtym roku, a polskie uroczystości odbędą się teraz. Zjedzie się cały świat, wszyscy wielcy Polacy. I w uroczystej procesji przeniosą relikwie świętego ze Skałki na Wawel. Największą zasługę, że do kanonizacji doszło – żebyście sobie zapamiętali – mają nasi wielebni ojcowie, którzy się wielce nad tym napracowali. Bo trzeba było dokumenty zebrać, uporządkować, świadków cudów odnaleźć, zebrać od nich wiadomości, jak i kiedy co było. Jeszcze tego dokonali przed tatarskim najazdem, bo potem ludzie się rozproszyli po całym świecie i już by ich nikt nie znalazł i chyba nic by z kanonizacji nie było, bo Rzym jest surowy, na nic nie patrzy, nic go nie obchodzi, tylko wszystko musi mieć czarno na białym. Nad tym się trudził zwłaszcza nasz sławny kaznodzieja, ojciec podprzeorzy Bogusław i on chyba też na tych uroczystościach główne kazanie wygłosi. Moglibyście choćby na tę procesję wyjść na dwór, zobaczyć mądrych, wielkich ludzi dostojnie ubranych, czcigodne matrony, choćby księżnę Grzymisławę, która tu ze Sandomierza ma przyjechać.
     Znowu zniknął na chwilkę, aby się z powrotem pojawić i dalej prowadzić pouczanie. Zbierał przy tym ze stołu pergaminy przygotowane do pisania, inkaust i gęsie pióra.
     – Moglibyście ją choć raz w życiu teraz zobaczyć. Bo to nie tylko pani wielkiego rozumu, ale i wielkiej urody. No była, była, teraz już posunęła się w latach. Będzie przy niej i księżniczka Kunegunda, żona naszego księcia krakowskiego Bolesława. Przyjmować on będzie wszystkich gości. Nie tylko on, ale i biskup nasz, Prandota.
     Znowu się oddalił, by powrócić i zapytać:
     – Podobno nawet wyście jakiś jego daleki krewny czy powinowaty. Z tym, że on dziś wielkim biskupem i cały świat go zna, i szanuje, a kto wy jesteście, to o tym chyba tylko Anioł Stróż wie, jak się całkiem wami nie znudził i nie odszedł od was. Bo Pan Bóg to chyba o was całkiem zapomniał, bo to ani życia w was, ani śmierci. No, wstawajcie. Dość tego leżenia.
     Położył mu pod plecy rękę i energicznym ruchem przyprowadził go do pozycji siedzącej.
     – A teraz na zydel.
     Jeszcze jedno trzęsienie ziemi. Siedział na zydlu i świat mu wirował przed oczami. Zdawało mu się, że zemdleje.
     – Już miasto nie jest w stanie pomieścić gości. Rozbijają namioty poza murami, choć przecie jeszcze nie wszyscy się zjechali. A co będzie w sam dzień 8 maja. Chryste Panie.
     Zgarniał pościel, wezgłówek.
     – Zaraz tu będę.
     Wyszedł, tym razem zostawiając drzwi otwarte, ciągnęło od korytarza chłodem. Przecież to jeszcze kwiecień, choć się kończy, jak brat mówi.
     – No, co tu jeszcze waszego? – był z powrotem i rozglądał się po celi. – Niewiele. To zresztą mogę później przynieść. A teraz pójdziemy do komórki. Pospieszcie się, bo mam jeszcze na dziś dużo dużo roboty, a nie tylko wami się zajmować. Trzymajcie się mnie mocno.
     Nie bardzo mógł się trzymać mocno. Nie miał po prostu sił i wszystko go bolało. Ale nie jęknął ani razu, choć to była krzyżowa droga.
     – Gdzie ja bym się spodziewał, że mnie zapędzą do opiekowania się jakimś zdechlakiem. Myślałem, że jak mnie ściągają do pomocy na uroczystości świętego Stanisława, to mnie przeznaczą do ozdabiania kościoła, stawiania kramów na targu dominikańskim albo sprzedawania różańców, aż tu masz ci babo placek, chory zakonnik do obsługiwania.
     Dobrnęli wreszcie.
     – O, tu wam będzie dobrze. Ciemno po prawdzie to tu jest, ale wy i tak wciąż śpicie, czy to dzień, czy noc, to wam wszystko jedno. A poza tym lubicie odmawiać różaniec. To w sam raz taka komórka dla was. Mała bo mała, ale nie wygląda na to, żebyście mogli wnet biegać. A więc tak jak mówię wam – opowiadał głosem poczciwego gaduły – gdyby nie ojcowie nasi, to nie wiadomo, czy by co było z kanonizacji. Ale podprzeorzy, ojciec Bogusław, to głowa. Wiedział, jak trzeba pisać. I gdy to przywiózł do Rzymu razem z księdzem dziekanem Gebhardem i mistrzem Jakubem ze Skrzeszewa, a papież Innocenty IV to wszystko przeczytał, od razu wyznaczył komisję do zbadania sprawy. I to jaką komisję! Samych Polaków: arcybiskupa Pełkę z Gniezna, biskupa Tomasza z Wrocławia i opata Jakuba. No, kładźcie się.
     Położył się na łóżku z najgłębszą ulgą. „Nie, nie nadaję się jeszcze do chodzenia. Czy też się jeszcze kiedykolwiek nadam do tego”.
     – A potem odbył się sąd. Obrońcą był kardynał biskup z Gaety, już nie pomnę jego imienia, a adwokatem – jak to nazywają advocatus diaboli, był kardynał Reginald, biskup Ostii. No i co? No i wszystko poszło dobrze. Nie wiem, czy wy w tych sprawach macie obeznanie. Ale przez mój klasztor wiele wielkich ludzi się przewija, to i rozmawiają ze mną, gdy widzą, że w tej materii jestem też obrotny, a nie tylko w sprzątaniu pokojów. Jeden mi nawet powiedział, żem jest łebski. Jeszcze wam wody przyniosę.
     Wyszedł. Byłoby całkiem ciemno. Tylko na szczęście lufcik umieszczony pod sufitem wpuszczał trochę światła i powietrza. Za chwilę brat był z powrotem, znowu narzekając, ale przecież wyraźnie z tego zadowolony, że może przed kimś narzekać.
     – Przy studni ogonek do wody. A to dla kuchni, a to dla koni, a to dla gości. Urwanie głowy. Ale o czym to mówiłem, a, o kanonizacji. I wreszcie w święto Narodzenia Najświętszej Panienki, w Asyżu, w bazylice Świętego Franciszka, papież Innocenty IV ogłosił uroczyście, że Stanisław biskup może być nazywany świętym. A było w bazylice zebranych wielu kardynałów, biskupów, kler, przedstawiciele stanu rycerskiego, mieszczańskiego, rzemieślników, ludności – słowem tłumy! I na koniec papież wręczył polskiej delegacji bullę kanonizacyjną. Teraz wam przyniosę śniadanie. Choć nie wiem po co, bo jecie jak pisklę.
     Słuchał tego wszystkiego, co mówił brat, ze skurczem gardła. Choć przecież to, co słyszał, nie było nowe, choć zbierał okruchy tych wiadomości od dawna, składał je sobie cierpliwie w pełny obraz jak w mozaice. A tymczasem brat znowu był już ze śniadaniem. Rozkładał wszystko, co przyniósł, na stole i dalej snuł swoje gadanie.
     – Zjedzie się ludzi a ludzi. I to jakich. Tylu w kupie nigdy jeszcze nie bywało. Będzie arcybiskup gnieźnieński Pełka, wrocławski Tomasz – ten chyba w naszym klasztorze zamieszka – a dalej biskup kujawski Wolmir, płocki Andrzej i biskupi misyjni Wit z Litwy i Gerhard z Rusi. Będą w procesji nasi Piastowie, oczywiście nasz krakowski Bolesław, jak go przezywają Wstydliwy, ze swoją matką Grzymisławą i żoną Kingą, i dalej Przemysław, książę poznański. Jego brat Bolesław z Kalisza, Kazimierz z Kujaw, Ziemowit Mazowiecki i Władysław Opolski ze Śląska. Będzie tez delegacja czeska, ale oni chyba się wstydzić powinni, że król Otokar I nie przysłał pomocy naszemu Henrykowi Pobożnemu, na którą tak liczył, no i pod Legnicą w 1241 zginął w bitwie z Tatarami. Jedni tylko Krzyżacy nie przybędą na uroczystości Stanisławowe. Zazdrość im. I boją się, że nam Stanisław króla przyniesie, tak jak odebrał nam go przez zbrodnię króla Bolesława Śmiałego, ale ja tam wolę, że nie przyjadą. Nie chcą, niech nie przyjeżdżają. Ale o czym to mówiłem. O naszych wielebnych ojcach. Nasi ojcowie pracują dzielnie na Litwie. Nawet pierwszym biskupem litewskim jest Wit, nasz dominikanin. Wy podobno kiedyś, przed laty, też tam byliście. Tylko nie wiem, czy doszło do was, że to dzięki naszym ojcom Mendog, kniaź Litwy, przyjął chrzest. Również dzięki naszym ojcom Daniel, książę Halicza, dotąd prawosławny, uznał zwierzchnictwo papieża. A właśnie, czy wy wiecie, że na Prusach wszystkie diecezje są pod rządami biskupów dominikańskich – oprócz jednej, którą Krzyżacy zagarnęli. A więc pracują, pracują i mają szacunek. A wy – tylko leżycie. A co wam to znowu – nagle przerwał – że płaczecie. Co?
     – Nie, nie – zdołał wykrztusić ze siebie – to ze szczęścia.