Biblioteka



s. 4.




 


     Gdy wszedł do jadalni na śniadanie, przywitał go gromki chór młodych zakonników:
     – Autor, autor, autor.
     Nie wiedział, czy się śmiać, czy nie. Na wszelki wypadek uśmiechnął się. Zajął swoje miejsce przy stole, zmówił krótką modlitwę i zaczął sobie nalewać herbatę.
     – Bo cóż widzim w tym wielkim i z trudem rodzącym się periodyku – pompatycznym tonem wołał jeden z siedzących – który jest sztandarem klasztoru krakowskiego, tworem wiekopomnym, zbudowanym przez rzymskiego doktora filozofii i teologii.
     – Nie wyśmiewaj doktoratów rzymskich – ktoś upomniał go ze śmiechem.
     – Widzim artykuł naczelnego redaktora.
     – A zarazem sekretarza, woźnego, kolportera, kasjera, posłańca, gońca, zastępcę redaktora naczelnego w jednej osobie.
     – Dodaj jeszcze: introligatora, menażera.
     – Nie przeszkadzajcie w odczytywaniu tego wstępnego artykułu, który, jakby nie było, powinien być złotymi głoskami wyryty, a nie byle jak odbity na byle jakim papierze, w byle jakim pisemku bez okładki. Bez okładki, czy słyszycie? Ale to z pewnością ze względu na ubóstwo franciszkańskie. Należy być gołym jak – nie święty turecki, tylko jak – rycerz Niepokalanej.
     – Ale ad rem, ad rem.
     – I słusznie. Cóż wobec tego czytamy w tym najważniejszym artykule periodyku pod pobożnym tytułem „Rycerz Niepokalanej” – tak a-propos, Maksiu, skąd tyś wziął taki tytuł do swojej pobożnej gazetki: „Rycerz”. Skąd ty taki człowiek wojskowy. No, ale Bóg z tobą, czytajmy wstępniak, w którym spodziewamy się spotkać kwintesencję tego, co w następnych numerach będzie eksplikowane w detalach.
     – Czytaj wreszcie – ktoś się zdenerwował.
     – Ja bym ten manifest chętnie odczytał, ale okazało się, że góra urodziła mysz. To smutne, ale prawdziwe. Nie do wiary, a przecież fakt. No, bo już czytam: „Wszyscy szczęścia pragną i za nim gonią, ale niewielu je znajduje, bo nie szukają tam, gdzie ono jest”. No, proszę państwa, zdanie jak dzwon. Nie ma wyjścia, trzeba je wykuć w marmurze albo odlać ze spiżu na wieczną rzeczy pamiątkę. Jeszcze nie kuć! Nie odlewać! Przepraszam. Bo ja bym miał małe „ale”. Nie „gonią”, skąd „gonią”, jakie to słowo „gonią”. Nie przyjmie go marmur ani spiż. I z kolei, skąd wielebny autor wie, że niewielu je znajduje. Pytam jako naukowca. Z jakich źródeł korzystał, na czym się opierał – ankieta, rocznik statystyczny? A gdy już, o jakim pojęciu szczęścia autor myśli. Bo, jak wiemy, jest to pojęcie wieloznaczne, czyli i trzeba je sprecyzować, zwłaszcza jeżeli już zdobywamy się na autorytatywne stwierdzenie, że niewielu je znajduje. To uwagi do pierwszego zdania. Czytajmy dalej, bo ktoś nam zarzuci, że czepiamy się pierwszego zdania. Nie, nieprawda, my czepiamy się całego artykułu i pod każdym kątem widzenia.
     – Czytaj wreszcie dalej – znowu ktoś go popędzał.
     – „Wyjdźmy na ulice”. Nie, nie wychodźcie, to był tylko cytat! Powtarzam cytat: „Wyjdźmy na ulice”. Ale jak kto weźmie serio tę propozycję, nie będzie dalej mógł czytać artykułu, a więc albo – albo: albo czytać, albo wychodzić na ulice. A zdawało nam się, że Hamlet już nie jest aktualny. Przepraszam, czytam trzecie zdanie: „Szerokim chodnikiem gorączkowo spieszą ludzie różnego wieku i stanu, a każdy dąży do jakiegoś celu, który ma być cząstką jego szczęścia. Środkiem przesuwają się powozy i samochody, a ci, którzy w nich siedzą, marzą o szczęściu. W wystawowych oknach najrozmaitsze towary ofiarowują się przechodniom, by właścicielom swym i kupcom przybliżyć – szczęście. Gdzie spojrzysz, wszędzie zobaczysz spragnionych – szczęścia. Lecz czyż ci wszyscy są pewni, że u kresu swych zabiegów obejmą skarb tak pożądany?” Koniec cytatu, czyli pierwszego akapitu. Maksiu, tyś jest dobry może organizator, bo jakim cudem potrafiłeś wydać tę broszurkę w ilości 5 tysięcy egzemplarzy. Nie wiem po co. Ale ty, który jesteś dobry organizator, nie zabieraj się do pisania, bo ty po prostu nie umiesz pisać. Pisanie to jest kunszt, sztuka. Jeden umie, drugi nie umie. Jeden się potrafi nauczyć, a drugi nie nauczy się nigdy. Maksiu, ty na razie pisać po polsku nie umiesz. Więc nie pisz, a jak już napiszesz, to idź do kolegi, niech ci poprawi, zanim to wydrukujesz, bo inaczej kompromitujesz siebie, nas i Kościół święty katolicki. Żeby nie być gołosłownym. Od samego początku: „Szerokim chodnikiem dążą”. A wąskim to nie dążą, tylko szerokim. Wobec tego po co to? „Gorączkowo”. Ty miewasz gorączki, ale zwłaszcza po południu, a czy myślisz, że wszyscy mają? Po co to „gorączkowo”? „Różnego wieku i stanu”. Już nie bądź taki konserwatywny. Daj sobie spokój z tym stanem. Stan dziś ma wiele znaczeń. Dalej. Powozy i samochody nie „przesuwają się”, tylko jadą, a jeżeli środkiem, to co to znaczy „środkiem”? Środkiem czego, chodnika? Kochany, czytaj, co piszesz. „A ci, co w nich siedzą, marzą o – szczęściu”. Nie, nie mogę nawet tu nic powiedzieć, bo to jest takie złe, aż żenujące – obraz siedzącego bankiera marzącego o szczęściu. Słowo „marzyć” należy do innego kontekstu. Na pewno nie do tego, w którym ty go użyłeś. Zlituj się, towary nie „ofiarowują się przechodniom”. Personifikacja fatalna. Daruj, na ulicach nie towary się ofiarowują. „By właścicielom swym i kupcom przybliżyć – szczęście”. Mój drogi, tu już ci się wszystko pochrzaniło. Chyba myślałeś „klientom”, a już na pewno nie właścicielom „swym”. I, bądź łaskaw, nie „obejmą”, nie „obejmą”. Obejmuje się co innego, posadę albo latarnię – to w wypadku pijaka, który ma trudności z zachowaniem równowagi. Dość. Ja mam dość. Myślę, że i ty. Wybacz. Nie miej mi tego za złe. Żarty żartami, ale to sprawa za poważna. Przepraszam cię. A ty wyciągnij konsekwencje z tego, z tej lekcji, którą tu otrzymałeś. Na wytłumaczenie i usprawiedliwienie masz to, żeś długi czas był poza granicami Polski. Ale błagam, niech ludzie normalni, którzy będą to pisemko czytać, nie myślą, że mają do czynienia z kompletnym debilem albo – debilami. Bo przecież ty i nas reprezentujesz.
     – Ja chcę trafić do ludzi najprostszych, do szerokich mas – mówił zupełnie zgnębiony i zawstydzony. – Nasze społeczeństwo jest bardzo zniszczone przez zaborców, to w ogromnej większości ludzie po czwartej klasie podstawowej.
     – Ja, stary, rozumiem, o co ci chodzi. Wiem, do kogo adresujesz to pismo, ale to nie tędy droga. Prostota to nie prymitywizm, a tutaj, niestety, jest to drugie. Pisanie do ludzi prostych wymaga – jeśli tak mogę powiedzieć – większej precyzji i staranności niż do inteligencji. Ci łatwiej chwycą istotę rzeczy, przeskoczą potknięcia. Złapią podteksty. Ludzie prości biorą tak tekst, jak jest napisany, i nic nie pomoże. Żaden wykręt.