Biblioteka



s. 9.



 


 


   Szedł z ojcem Czuprykiem szeroką „drogą” Niepokalanowa. Po jednej i po drugiej stronie stały niskie, kryte papą baraki.
   – Zasiedziałem się w tej naszej Polsce jak rzadko kiedy. Z górą trzy miesiące. Ale i tak mi się czas nie dłużył. Choć się już serce rwie do Nagasaki.
   – Należy ci się odpoczynek w Polsce. Nawet taki jest przepis. Ale co u ciebie w japońskim Niepokalanowie? – zaakcentował surowo „japońskim”.
   – Dużo by mówić.
   – To przynajmniej opowiedz pokrótce.
   – Co ja będę o swoim Mugenzai no Sono opowiadał. Polski Niepokalanów się rozrósł. Mój Boże, nie było mnie trzy lata, a teraz w klasztorze 400 ludzi. Nakład „Rycerza” 680 tysięcy. „Rycerzyka Niepokalanej” dochodzi do 100 tysięcy. Wierzyć się nie chce.
   Kątem oka dostrzegał trwający ruch w tym miasteczku Niepokalanej. Bracia kręcili się przy barakach. Przejeżdżały samochody ciężarowe i małe wózki wyładowane belami papieru, paletami gotowych już druków.
   – Nie zapominaj, jak startowałeś.
   – A to prawda. A więc obecnie, gdy 7 kwietnia 1933 roku wsiadałem w Nagasaki na włoski statek „Conte Rosso”, odprowadziło mnie 12 apostołów – trzy lata wcześniej, gdy płynąłem na kapitułę, tylko dwóch: brat Hilary Łysakowski i brat Zenon Żebrowski.
   – A więc jest różnica. Kogo tam masz?
   – Ojciec Konstanty Onoszko, kleryk Mieczysław Mirochna, też kleryk Aleksy Tabaka, bracia: Zenon Żebrowski, Seweryn Dagis, Celestyn Moszyński, Romuald Mroziński, Grzegorz Siri, Sergiusz Pęsiek, Kasjan Tetich, Henryk Borodziej, Bartłomiej Kałucki.
   – A więc jest trochę ludzi.
   – Ale jeszcze więcej roboty. Teraz przybędzie tu obecny ojciec Czupryk jako gwardian, to będzie lżej.
   – A nie ma powołań tubylczych?
   – A widzisz, byłbym o nich zapomniał, a tymczasem to nasza duma. Są, są: dwóch aspirantów – Franciszek Hosoya Kasuo i Amaki. Jest jeszcze profes: Marian Sato Shigeo – pierwsze moje dziecko z ziemi pogańskiej.
   Przechodziło obok nich znowu paru braci, pozdrawiając ich serdecznie.
   – Aż mi jest głupio, że większości tych braci już nie znam.
   – Ale oni cię dobrze znają. Wiedzą, żeś ty jest twórcą Niepokalanowa. Gwardiani się zmieniają co trzy lata albo rzadziej. Ty pozostajesz dla nich „tym ojcem”. Wszystko wiedzą o tobie i o twojej nowej placówce w Nagasaki. Powiesz słowo – pójdą wszyscy za tobą. Wciąż czekają, że wrócisz tutaj.
   Chciał przerwać te słowa, tak nieoczekiwane, napełniające radością, powiedział:
   – Najważniejsze, że otrzymałem zezwolenie na założenie nowicjatu w Nagasaki. Ufam, że znajdą się powołania. Bo chciałbym zbudować i prowadzić gimnazjum dla Japończyków.
   – Dla katolików?
   – Gdzie tam. Dla pogan. Łatwiej będzie kształtować dusze, gdy zetkną się z chrześcijaństwem za młodu. Zresztą, co ci będę tłumaczył. Sam lepiej wiesz niż ja, jak to wygląda.
   – A co cię tu, w Polsce, najbardziej ucieszyło?
   – Boże, wszystko. Gdy wyjeżdżałem na Daleki Wschód, wyjeżdżałem z bijącym sercem, że ten cud się może skończyć. Zamrzeć po prostu. A teraz widzę, że nie tylko nie zamarł, ale potężnieje. Ta gigantyczna nowość, Centralny Okręg Przemysłowy, która mnie zaskoczyła, która – przyznam się – nawet wywołała jakieś uczucia protestu, a przynajmniej wątpliwości, w miarę jak ją obserwuję, stwierdzam, że jest to przedsięwzięcie genialne. Odsunąć centra przemysłowe w głąb kraju, rozładować to ich spiętrzenie, jakie stanowi Śląsk, umieścić w Zagłębiu ludzi zdolnych do pracy, czekających na pracę w karłowatych gospodarstwach galicyjskich. No, świetna sprawa.
   – Nie zapominaj, że ten pomysł wywołał i wywołuje wciąż jeszcze burze protestów.
   – Nie ma się co dziwić, to przekracza wymiary normalnego myślenia. Nie, nie, czegoś podobnego nie tylko w skali Europy, ale chyba i w skali świata nie ma.
   – A co cię jeszcze tak wzięło?
   – Nie mówię już o Gdyni, bo to stosunkowo stara historia – jeżeli można tak mówić o dziele, które ma niecałe piętnaście lat. Znam ten port i jestem pełen podziwu dla inżyniera Kwiatkowskiego, że w ciągu tego czasu potrafił z małej wioszczyny rybackiej zrobić jeden z najważniejszych portów Bałtyku. A inne nowości, które człowiek napotyka na każdym kroku: polskie fiaty. Przecież to i pomysł, i wysiłek finansowy, żeby zakupić licencję samochodów osobowych, ciężarówek, autobusów. A przy tym – jak wiesz, wciąż jeżdżę po świecie – i nie wstydzę się złotówki. I w każdym banku mogę ją wymienić. I – orientuję się w tym z konieczności – ma względnie stały, silny kurs. To jest nie tylko wizytówka Polski, ale to jest dowód jej siły. A zresztą, co tu dużo mówić. Wagony i lokomotywy polskie znane są na całym świecie. Funkcjonowanie kolei państwowych jest przykładem dla całego świata, mówi się, że według naszych kolei można regulować zegarki. Zresztą nie tylko PKP, ale i LOT ma swoją sławę na świecie. Mimo że nas zaborcy tak gnębili, potrafiliśmy się pozbierać i nasz robotnik jest naszą chlubą. A nasze wełny. Przecież i w Londynie o tym wiedzą, że ich najlepsze i najdroższe wełny pochodzą z Łodzi i Bielska.
   – No, ale jeszcze niedostatków u nas dość. Niedoprowadzona do końca reforma rolnicza. Wciąż czeka na zrealizowanie parcelacja wielkich majątków. Nie wszyscy tacy skorzy do parcelacji jak twój książę Drucki-Lubecki. Dużo bezrobotnych.
   – Tak, na pewno – przerwał mu prawie z niecierpliwością. – Ale nie demonizujmy. Tak jest na całym świecie. Bez paniki, bez histerii! Mamy swoje państwo o ustroju demokratycznym. Ale my się musimy uczyć demokracji. Anglia, wzór dla całego świata, może być tym wzorem dla nas, ale uczyła się życia politycznego bez wojen przez setki lat. Powoli i my się tego nauczymy. Pozwolisz, że wejdziemy na chwilę do hali maszyn.
   – Proszę cię bardzo. Wiem, że to cię cieszy.
   Weszli. Uderzył ich huk maszyn. Długa jasna hala zastawiona najrozmaitszymi urządzeniami, przy których uwijały się postacie w czarnych habitach, z golonymi głowami. Patrzył na ten widok z uśmiechem.
   – Jak ja lubię tę pracę.
   Weszli w głąb. Stanął przy rynnie, w którą spływały gotowe już egzemplarze „Rycerza”. Stojący przy niej brat wyjmował je i wkładał na paletę. Wziął jeden numer. Pachnął jeszcze farbą. Przeglądał poszczególne strony. Druk wyraźny. Papier dostateczny. Zdjęcia niezłe. W sumie dobra robota edytorska.
   – Zazdroszczę wam trochę. My tam jesteśmy na etapie prawie naszego Grodna – tego już z maszyną elektryczną. Nie musimy ciągnąć sami korbami. Chodźmy stąd. Ale najchętniej siedziałbym tu cały dzień. Tak mówiliśmy o tym, co się w Polsce dzieje. Muszę też powiedzieć, że Kościół nie zasypia gruszek w popiele. Tak trochę pojeździłem po Polsce: jestem tym, co zobaczyłem, prawie równie zachwycony jak rozwojem gospodarczym.
   – A co cię tak ujęło?
   – KSMM i KSMŻ – przede wszystkim. Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Żeńskiej. To coś nieprawdopodobnego, jak to funkcjonuje. Zwłaszcza na wsi.
   – Nie tylko, nie tylko. Również w mieście. Oczywiście, to zależy od księdza.
   – Ja widziałem na wsiach. Przecież te stowarzyszenia są światłem, życiem dla całej wioski. Przecież wieczorem, po pracy w polu, chłopak, dziewczyna mają gdzie iść. Tam, gdzie spotkają swoich rówieśników. Gdzie się wciąż coś dzieje. Chór, orkiestra, teatr. A poza tym bez końca jakieś kursy. Dla dziewcząt kucharski, koronkarski, dla chłopców mechanizacji rolnictwa, ogrodnictwa. No, wszystko, co chcesz. Wieczorami „salka” na wsi tętni życiem. I jeżeli w lecie idzie na „pół pary”, to w zimie idzie na cały gaz. Bo wieczory długie, a prace z natury rzeczy ograniczone do minimum.
   – Przedtem jedynym miejscem spotkań była knajpa. I, rzecz statystycznie sprawdzona, w miarę rozwoju KSM spada konsumpcja alkoholu – niechlubna spuścizna po zaborcach. Byle tak dalej.
   – Ale, jak masz cierpliwość, to wstąpmy jeszcze do starej kaplicy. Wybacz mi, ale to moje żegnanie się z Polską.
   – Bardzo cię proszę.
   Była wciąż taka sama: mała, z nisko zawieszonym sufitem, ze skrzypiącą – wprost falującą podłogą pod nogami, z ołtarzem wiejskim i z gipsową Niepokalaną z Lourdes stojącą po lewej stronie ołtarza. Tu zawsze nachodziła go cała przeszłość: całe ich pierwsze kroki na tym skrawku ziemi nazwanym Niepokalanowem. Było cicho i swojsko, przytulnie i prosto. „Miej cały ten Twój świat i mnie w swojej opiece”. Wyszli na zewnątrz i skierował się do swojej celi – gościnnej celi, umieszczonej w nowo wybudowanym baraku.
   – Wracając do omawianego tematu: w tej wielkiej orkiestrze polskiej widzę miejsce dla naszego Niepokalanowa. Zagrożeniem, które wciąż czyha na społeczeństwo będące na etapie industrializacji jest, że popadnie w pusty materializm. Że spodoba mu się rosnący dobrobyt, zbieranie rzeczy i pieniędzy, dogadzanie sobie na każdym kroku. I na tym poprzestanie. Temu my możemy przeciwdziałać. Zachwyciło mnie, że obok życia gospodarczego kwitnie u nas życie kulturalne. Organizowane od 1927 roku konkursy chopinowskie znalazły znakomity odzew na całym świecie. Nagrody otrzymane na tym konkursie cenione są przez wszystkich jako najwyższe wyróżnienie.
   – Ale i w lżejszej muzie mamy osiągnięcia.
   – A tak, słyszy się po świecie metaliczny tenor Jana Kiepury.
   – A co u ciebie w Nagasaki?
   – Chciałeś powiedzieć „u nas”, bo wkrótce i ty tam będziesz, i to przecież gwardianem. Dobrze. A będzie jeszcze lepiej. Jak wiesz, przenieśliśmy się z naszego Grodna do naszego Niepokalanowa. Kupiłem nawet dość daleko od miasta taki garb nieużytku ostro idący w górę, dlatego tani, tam na szczycie postawiliśmy baraczki i kościółek i pracujemy pełną parą. Mamy braci japońskich i uczymy się w ten sposób jeszcze lepiej po japońsku.
   – A ty potrafisz już pisać?
   – No, zastałeś mnie przy pisaniu. Jeszcze niewieloma znakami operuję, ale potrafię się porozumieć również i pisemnie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby był spokój na świecie. To, co się dzieje w Niemczech, napawa mnie coraz większym niepokojem.
   – O, nie martw się, przecież lekcja, którą Niemcy otrzymali podczas ostatniej wojny, chyba ich czegoś nauczyła.
   – Może, ale boję się tego nowego kanclerza, Adolfa Hitlera.
   – Głupi i prymitywny.
   – Nie taki on głupi.