Biblioteka



s. 11.



 


 


   – Dzieci moje – mówił do nich dalej. – Musimy być na wszystko przygotowani. Nawet na wojnę.
   Zapadła taka cisza, że zdawało się, jakby sala nagle opróżniła się: „jakby wszyscy pofrunęli do nieba”. Nie do wiary, że przy sześciuset ludziach może zapaść taka cisza.
   Mówił dalej:
   – Politycy robią kolejne błędy. Oddali Hitlerowi Austrię, oddali Czechosłowację. Za każdym razem zdaje się im, że już potrafili go zadowolić i że teraz będą mieli spokój. Hitler przekonał ich, że potrzebuje Lebensraumu dla swojego narodu i dlatego uzasadnione jest jego Drang nach Osten. Tak jakby nie czytali jego książki „Mein Kampf”. Mówią, że tam są napisane bzdury. Na pewno bzdury, ale najgorzej, gdy ktoś w bzdury uwierzy. Krzyżacy uwierzyli w bzdurę, że poganie nie są ludźmi i że nie mają prawa do ziemi ani do państwa. Hitlerowcy uwierzyli, że ludzie dzielą się na rasy. Najwyższa jest nordycka, tę reprezentują oczywiście Niemcy, gorsza jest ta, do której należą Francuzi, Włosi, Hiszpanie, a najgorsza to słowiańska. Jak ci pierwsi to Herrenvolk – naród panów, tak ci ostatni to Sklavenvolk – naród niewolników. Jest jeszcze, zdaniem Hitlera, robactwo ludzkości: wszy, pluskwy, karakony. To takie narody, jak Żydzi, Cyganie. Jeżeli ktoś tak sprawę postawi, to już można przewidzieć, co będzie dalej. A dyplomaci, z Chamberlainem na czele, rzucają bestii coraz to kolejne ofiary na pożarcie, myśląc, że się nimi zadowoli. A znając jego poglądy, jest oczywiste, że nic go nie zadowoli, dopóki nie podbije świata. A więc musimy być przygotowani na atak Niemców.
   – Co my będziemy robić, jak przyjdzie wojna?
   – To co zawsze: służyć Bogu i ludziom, ale jeszcze bardziej niż w czasie pokoju. Poleje się krew, będą tysiące rannych. Pójdziecie do służby sanitarnej.
   – Ale my Niemców pokonamy, nieprawda? – spytał jakiś brat z głębi zbitego tłumu.
   – Sami nie damy rady. Tylko wtedy, gdy nas wesprze całą swoją mocą Francja i Anglia, z którą takie układy zawarliśmy.
   – A dlaczego sami nie dalibyśmy im rady? Przecież mamy najlepsze na świecie samoloty. Na naszych RWD Żwirko i Wigura zwyciężyli Challenge, a potem, w następnym Challenge, kapitan Bajan powtórzył zwycięstwo. Nasz bombowiec „Łoś” na międzynarodowej wystawie samolotów wojskowych w Paryżu uzyskał pierwsze miejsce w swojej kategorii. A nasze „Karasie” – bojowe samoloty, też są znakomite. Wynaleźliśmy najlepsze na świecie rusznice przeciwpancerne. Mamy najlepsze pistolety „visy”.
   – Wszystko to prawda, mamy wspaniałych ludzi. Ale to, co oni stworzyli, to są pojedyncze sztuki. A do wojny potrzeba tysięcy takich samolotów. Na to nas nie stać.
   – Jak to nie stać, cały naród składa się na broń dla wojska. Wczoraj znowu było zdjęcie w „Małym Dzienniku” jak jakaś firma przekazała wojsku pieniądze na zakup CKM. Myśmy też przesłali na ręce marszałka Rydza Śmigłego 1200 złotych.
   – To są wszystko grosze wobec miliardów, które są potrzebne. A zresztą, to również sprawa potencjału przemysłowego, by tę broń można było produkować. My mamy świetny przemysł, ale mały. Przecież musieliśmy go budować prawie od podstaw. Nie zapominajcie, że wojna 1914-1918 przetoczyła się przez Polskę tam i z powrotem, powodując wiele zniszczeń, a przez ten czas na teren państwa niemieckiego nie weszła ani razu stopa obcego żołnierza. Przemysł niemiecki pozostał więc nienaruszony, stąd mogą produkować tyle, ile tylko chcą. A w nowoczesnej wojnie rozstrzygające znaczenie ma sprzęt wojenny. Samoloty, czołgi, działa, karabiny maszynowe. Taki wielki przemysł mają Anglia i Francja, ale jeszcze go nie przestawiły na cele wojskowe w takiej mierze, jak to zrobił Hitler.
   – Najważniejsze, że ojciec został wybrany w 1936 roku na gwardiana Niepokalanowa. Z ojcem będzie łatwiej przetrwać wojnę, nawet gdyby trwała parę lat – zakonkludował jakiś głos.
   Podniosła się ręka.
   – Mów, proszę.
   – Mogę coś opowiedzieć?
   – Proszę bardzo.
   – Ale to będzie krzynę do śmichu.
   – Mów do śmiechu, bo smutków już dość.
   – U nos w Poroninie, po sumie wychodziły z kościoła chłopy, kobity i co poniktóry podchodził do krziza, co przed kościołem stoi, kapelus zdyjmował, całował nogi Panu Jezusickowi, kapelus wkłodoł i seł do chałpy. A stoł tam taki jedyn turysta z bąckiem w klapie, a w tym bącku narysowany beł hakynkrojc. I on sie tak przipatruje, przipatruje tymu wszytkimu i widać nawet beło, jako w nim złość sie zbiro. Nie poredził ji strzimać i zezłoscony godo do Franka, co w te razy całował pasyjkę: „Całować powinniście nogi Hitlera”. Franek kapelus wraził na łeb i godo: „A cemuzby nie. Kieby wisioł”. Strzyknął śliną, otar gębe rękowem i poseł ku domowi.
   Wybuchnął śmiech. Śmiali się wszyscy. Już nawet gdy wstawali, żeby się pomodlić na zakończenie konferencji. Pogroził mu palcem, jeszcze się śmiejąc:
   – A powiedz, czy ten Franek to nie byłeś ty?
   Zaprzeczył:
   – Jakzeby zaś. Przecie jo cłowiek, co sie znom na gościnności i sanujem kużdego, nawet tego, wtory godo bele co.