Biblioteka


 
 1. W rodzinie Rapackich





III


ŁÓDŹ


1922



 1.


W rodzinie Rapackich



    I w ten sposób Helenka znalazła się w wielkim mieście Łodzi. Dawniej – a może dokładnie mówiąc: dotąd – miastem był dla niej Aleksandrów. Przedtem – Świnice. Ale teraz przekonała się, że to jeszcze nie były miasta. Dopiero Łódź była prawdziwym miastem – z ulicą Piotrkowską i z katedrą. Pierwsze dni, pierwszy tydzień – zdaniem wujka – był przeznaczony na to, żeby się zapoznała z tym nowym światem, który się nazywał Łódź. Wszystko dla niej było nowe. I kamienice, i ulice, i sklepy, i fabryki, i pozycja w domu, w którym zamieszkała. Bo była prawie kimś na kształt gościa czy członka rodziny. Odruchowo pytała:
    – W czym mogłabym pomóc, na co mogłabym się przydać?
    Napotykała wciąż odpowiedź:
    – Czuj się jak u siebie. Jesteś w swoim domu.
    Nikt do niczego jej nie zmuszał, niczego od niej nie żądał, nie wymagał. Gdy chciała pomagać w gospodarstwie, przyjmowali jej pomoc jako coś naturalnego.
    A więc pomagała. W przygotowywaniu posiłków, w zmywaniu naczyń. Ale miała prawie natychmiast odpowiedź w sensie zaproszenia jej na spacer, by pokazać coś nowego, czego dotąd nie widziała. No to zgłaszała swoje chęci, gdy pani domu albo ktoś inny z rodziny szedł na zakupy. Po pierwsze, to lubiła, ale po drugie, cieszyła się, że się przydaje chociażby w noszeniu zakupów.
    I wszystko jakoś jej się podobało. Miasto i ludzie w mieście. Nie przerażał jej ruch uliczny ani hałas.
    Przewodnikiem po mieście był najczęściej wuj Michał. Gdy wracał do domu po pracy albo w niedzielę po południu, brał ją na spacer. Zresztą, jak się okazało, również po to, żeby z nią porozmawiać. I to lubiła najbardziej. W czasie jednego z takich spacerów spytał ją wprost:
    – Jak słyszę, chcesz wstąpić do klasztoru.
    – Tak – odpowiedziała nieco zaskoczona.
    – A czy rozmawiałaś na ten temat ze swoim spowiednikiem?
    Była zaskoczona po raz wtóry:
    – Ja nie mam swojego spowiednika. Spowiadam się u księdza proboszcza albo u księdza, który się nadarzy.
    – Oczywiście, to twoja sprawa, ale ja bym ci radził, żebyś znalazła sobie kierownika duchowego. Księdza, do którego będziesz miała zaufanie, u którego systematycznie będziesz się spowiadać, który cię pozna, którego ty też poznasz.
    – A wujek ma takiego księdza?
    – Ja też mam takiego. Taki spowiednik może ci doradzić we wszystkim. Możesz z nim porozmawiać o wszystkich swoich sprawach. A zwłaszcza, gdy masz zamiar wstąpić do klasztoru. To jest zbyt ważna decyzja, żeby ci wolno było podejmować ją bez konsultacji z kimś kompetentnym.
    Zaczęła chodzić systematycznie do katedry. Spodobała jej się. Od pierwszego wejrzenia. Chociaż była taka czerwona, bo nieotynkowana. Chociaż taka duża. Ale było w niej cicho i przytulnie, modlitewnie. Wychodziły Msze święte jedna po drugiej – to przy głównym ołtarzu, to przy bocznym. Msze święte były ciche, grane albo śpiewane. Organy pięknie brzmiały w tym akustycznym wnętrzu. I jeszcze sam patron był dla niej przyjazny. Bo katedra była pod wezwaniem św. Stanisława Kostki. Gdy wyczuwała, że nie będzie w najbliższym czasie potrzebna w domu, zgłaszała swoje wyjście:
    – Wychodzę na krótko do katedry.
    I znikała.
    Najpierw dziękowała Bogu za Rapackich. Za tych dobrych ludzi, którzy ją przyjęli jak swoją. I za Łódź: „Żeś mi, mój Boże, wymyślił taki prezent. Nie zasłużyłam na niego, na ten wielki miejski, wspaniały świat. Wiem, że gdy ktoś kocha, ten obdarowuje i nie pyta czy zasłużenie, czy niezasłużenie. Ale dziękować zawsze się godzi. Więc dziękuję Ci, Boże. Jeszcze chwila i zacznę się rozglądać za jakąś pracą. Jeszcze chwila i poszukam klasztoru, żebym mogła żyć wyłącznie dla Ciebie. Ale czekam na Twoją pomoc”.
    Po kilkunastu dniach zaczęła się w tym przyjaznym domu czuć nieswojo. Zwierzyła się z tych niepokojów wujowi.
    – Już znam mniej więcej wszystkie najpotrzebniejsze ścieżki w mieście. Zobaczyłam, co powinnam zobaczyć. I mam poczucie, że czas mitrężę. Czy by wujek mógł mi znaleźć jakąś konkretną pracę, jakieś konkretne zajęcie?
    Wujek, jak zwykle, tak i tym pytaniem nie poczuł się zaskoczony i z uśmiechem odpowiedział:
    – Jeszcze niejedną ścieżkę odkryjesz, która ci okaże się potrzebna, ale cię rozumiem. Rozejrzę się, czy nie byłoby jakiegoś zajęcia dla ciebie.
    Po paru dniach odpowiedział:
    – Niedaleko stąd, dosłownie na trzeciej ulicy, mieszkają wspólnie trzy tercjarki, potrzebują służącej. Trochę zdziwaczałe, no, ale spróbuj. Jak długo wytrzymasz, to wytrzymasz. Na razie idź tam, porozmawiaj, rozejrzyj się. Jak uznasz, że możesz zostać, to zostań. Jak nie, to wróć. Tutaj masz dom, możesz tu mieszkać.