Biblioteka



3. U  rodziny  Sadowskich




 


3.


U  rodziny  Sadowskich



    Dom Sadowskich okazał się faktycznie dobrym miejscem. To po prostu była normalna rodzina, która potrzebowała pomocy w najprostszych zajęciach domowych i która jej pomoc szanowała i była za nią wdzięczna.
    Do zajęć związanych z prowadzeniem gospodarstwa domowego dołączyła się pomoc w sklepie, na co Helenka nie narzekała. Lubiła te zajęcia związane z zaopatrywaniem sklepu, a nawet chętnie zastępowała panią Marcjannę przy obsłudze klientów.
    Jakoś tutaj na wszystko był czas. Na Msze święte w dnie powszednie – choć nie codziennie, na rekolekcje wielkopostne, na odwiedzanie wujostwa, na modlitwę, na czytanie. Była zadowolona z tej pracy i serdecznie Bogu za nią dziękowała: „Znowu niespodzianka z Twojej strony, Boże. Chcesz, żebym odpoczęła po tamtej służbie. Czy tak? A jakie masz dla mnie zadania do wykonania? Pytam, bo nie wiem. Jeżeli nie chcesz, to nie musisz mi odpowiadać. Może uważasz, że powinnam się sama domyślić, sama trochę pogłówkować. Czyżby to chodziło o znalezienie spowiednika? A wiesz, że już przyglądałam się po tej linii księżom, którzy spowiadali w czasie rekolekcji wielkopostnych. Jeden mnie zainteresował. Starszy ksiądz z białą, czyli siwą grzywą włosów. Nawet chciałam iść od razu do niego do spowiedzi, ale był oblegany. Najdłuższe kolejki były przy jego konfesjonale. To sobie pomyślałam: Mogłabym poczekać, ale trzeba byłoby się spieszyć, żeby inni na mnie nie czekali, niecierpliwiąc się. A i on pewnie był zmęczony. Tym bardziej, że to starszy człowiek. Ale tak zrobię. Postaram się go odszukać i pójdę do niego do konfesjonału”.
    I tak to zrobiła. Żeby się określić, powiedziała na wstępie, że jest na służbie tutaj w mieście, że jest już w drugim miejscu.
    – Dlaczego w drugim? – ksiądz jej przerwał.
    – Bo mi w pierwszym było źle.
    – Dlaczego było źle?
    Opowiedziała w paru zdaniach dlaczego.
    Ksiądz jej przerwał:
    – To czemu wcześniej nie odeszłaś?
    – Bo mi Pan Jezus polecił, żebym została.
    – Pan Jezus? – zdziwił się ksiądz.
    – Tak. Powiedział, że na to mnie tam posłał, abym tym paniom pomogła pokochać Boga i ludzi.
    – Pan Jezus ci tak to powiedział? – ksiądz wciąż nie dowierzał.
    – Tak.
    – Widziałaś Go?
    – Tak.
    – Jak wyglądał?
    – Był w cieniu, ale twarz Jego widziałam dokładnie.
    – Jaki był?
    – Piękny. Najpiękniejszy. I dobry jak zawsze.
    – To już nie pierwszy raz Go widziałaś?
    – O tak.
    – Od dawna?
    – Od dziecka. A na pewno od Pierwszej Komunii Świętej.
    – A z Panem Bogiem też rozmawiasz?
    – Tak.
    – A widziałaś Go kiedyś?
    – Nie. Ale słyszałam Jego głos.
    – Jakie masz dalsze plany? – ksiądz zmienił temat.
    – Chciałabym wstąpić do zakonu.
    – Do jakiego?
    – Sama nie wiem.
    – Myślę, że najodpowiedniejszy byłby dla ciebie jakiś zakon kontemplacyjny, klauzurowy. Ale warto nad tym się zastanowić. Najlepiej, żebyś pojechała do Warszawy. Tam jest mnogość klasztorów. Żebyś tam się spróbowała dostać do któregoś z nich. Masz kogoś znajomego w Warszawie? Albo krewnego?
    – Nie, nikogo nie mam.
    – Ale może sobie jakoś poradzisz z pomocą Bożą.
    Bardzo ją ta spowiedź uradowała.
    Ale pojawiły się znaki zapytania. Do kogo w Warszawie się udać? Gdzie zakotwiczyć? „A w ogóle, ja przecież nie znam tego miasta”. Ale wszystkie te wątpliwości odpędzała jak utrapione muchy. „Z pomocą Bożą wszystko się ułoży”.
    Zwierzyła się swojej gospodyni, pani Marcjannie, ze swojego zamiaru wyjazdu do stolicy. Ta się wyraźnie zmartwiła:
    – Wiesz, że się spodziewam dzieciątka. Ale moje maleństwo ma jakieś kłopoty. Lekarz mówi, że, być może, ostatnie miesiące będę musiała spędzić w łóżku, żeby utrzymać ciążę. Dzieciak rwie się na świat, a jeszcze jest za malutki – tłumaczyła z uśmiechem.
    – Nie, to nie, ja poczekam.
    – Bardzo byłabym rada. Ty jesteś w domu naszym bardzo pomocna. Już jesteś włożona w rytm naszego życia domowego. Już ci nie trzeba mówić, co i jak, ty już wszystko wiesz. Drugiej takiej nie znajdę.
    – Dobrze, dobrze, zostanę, dopóki będę potrzebna. Nie pali się. Kilka miesięcy wcześniej czy później nie gra roli.
    Ale faktycznie roboty nie ubywało, a przybywało. Prognozy lekarskie okazały się, niestety, trafne – trzeba było pani domu polegiwać, a bywało, że nawet parę dni musiała pozostać w łóżku.
    Aż wreszcie trud okazał się owocny. Urodził się śliczny dzieciak, bez specjalnych kłopotów. Po kilku dniach szczęśliwa pani Marcjanna była już na nogach. Helenka była wolna.
    W tym właśnie czasie pojawiła się Natalka. Przyjechała prosto z domu. Rzuciły się sobie w objęcia, jakby się wieki nie widziały.
    – Co w domu?
    – Po staremu. Dzieci rosną. Staszek już ma dwanaście lat, Mietek dziewięć, Lucynka osiem, Wandzia cztery.
    – Jak ten czas leci.
    – A ja już mam prawie szesnaście.
    – No proszę, proszę, to ty już całkiem dorosła panna – zaśmiała się Helenka.
    – Właśnie, żebyś wiedziała. I przyjechałam do Łodzi, aby się zabawić.
    – Zabawić? – zdumiała się Helenka.
    – A niby co? Nie wolno? Czy to grzech?
    – Ależ skądże.
    – Znasz mnie, zawsze byłam wesoła. Nie urządzają tu gdzieś zabawy?
    – Jakiej zabawy?
    – Tanecznej, oczywiście.
    – A wiesz, rzeczywiście. Na tablicy ogłoszeń w katedrze wisi plakat, że w sobotę wieczorem, czy nawet już po południu, odbędzie się zabawa taneczna.
    – O właśnie, to jest to. Tylko gdzie?
    – Nie zwróciłam na to uwagi. Chyba w parku obok.
    – Pod gołym niebem? No to fantastycznie. To ja na to jak na lato. Gnieść się w sali na taką upalną lipcową pogodę, to bez sensu.
    – Ale idź upewnić się, zobacz ten plakat, żeby nie było pomyłek.
    Pod wieczór Natalka była z powrotem.
    – Zgadza się. To jutro. W parku Wenecja czy Słowackiego. W pobliżu katedry. Idę wcześnie spać, żebym była dobrze wyspana. Zrobię się na bóstwo. A może masz jakąś modną kieckę, to mi pożyczysz. A jak nie, to sobie jeszcze jutro kupię.
    – No to masz pstro w głowie. Wydawać pieniądze na sukienkę na jedną zabawę? – Helka zaoponowała.
    – Ostatecznie pracuję. Również na to, żeby się zabawić.
    – Lepiej pieniądze oddaj rodzicom. Bo wiesz, że z trudem wiążą koniec z końcem.
    – Pod warunkiem, że zobaczymy, co ty masz w tej twojej szafie.
    Ale okazało się, że w tej szafie było co wybrać. A gdy na drugi dzień Natalka przyszła po Helenkę, ta o mało jej nie poznała. Włosy uczesane na gretkę i wymalowana.
    – A coś ty z siebie zrobiła?
    – Nie podobam ci się? Twoja sukienka pasuje jak ulał na mnie. Mogłabyś mi ją podarować. Chętnie ten prezent przyjmę.
    – Ależ oczywiście, weź ją sobie, jak ci się tak podoba.
    – A ty na co czekasz? Ubieraj się.
    – Ja już jestem ubrana.
    – Tak chcesz iść? Nie wygłupiaj się. Pokaż, co masz tam jeszcze w tej szafie. Zaraz coś ci znajdę.
    Wreszcie wyszły.
    – A co w domu?
    – Jak mówiłam, po staremu. Ja teraz zajęłam twoje miejsce. Ja teraz chodzę na zakupy.
    – Co z dziećmi?
    – Dzieci jak dzieci. Trochę zdrowe, trochę chorują.
    – A Wandeczka?
    – Jak Wandeczka. Takie skrzypiące koło.
    – A co rodzice?
    – Mama zdrowa, tata niedomaga, ale ciągnie. Jedno się nie zmieniło i tu jest dobry, to w rannym śpiewaniu. A trzeba przyznać, że ma głos wciąż znakomity i słuch bezbłędny. Nie chwaląc się, ja chyba też po nim odziedziczyłam.
    – Co tata teraz śpiewa?
    – Godzinki. Ale muszę ci powiedzieć, na mój gust, to najlepiej wychodzą mu Gorzkie żale w Wielkim Poście.
    I nagle na pamięć Helenki wróciły tamte Wielkie Posty spędzane w domu rodzinnym. Jeszcze prawie noc i w tym wstającym dniu śpiew Gorzkich żali. I ona jeszcze w pościeli, nadsłuchując, i potem już widząc Jezusa umęczonego. Natalka wciąż paplała, mówiła, śmiała się, wymachiwała rękami. Nie przeszkadzało jej milczenie Helenki, nie dostrzegała tego, że ona, nieobecna, zupełnie jej nie słyszy. Helenka zareagowała dopiero na trącenie w ramię.
    – Ty, popatrz – mówiła Natalka zachwycona – ile ludzi w parku. I prawdziwa orkiestra. No no no, kto by się spodziewał, że księża się znają na tych sprawach. Ale jak dziewczęta są poubierane. No no no. A ty się gorszyłaś, że ja jestem ubrana nowomodnie. A jacy chłopcy! Tych też nie brakuje. No to się dzisiaj zabawimy – Natalka zatarła ręce.
    – Cieszysz się?
    – Oczywiście.
    – No to idziemy.
    Natalka wzięła Helenkę pod rękę i energicznie wkroczyła do parku.
    – No, uśmiechnij się – upomniała ją. – Wyprostuj się, bo inaczej żaden z chłopców nawet nie popatrzy w twoją stronę, a co dopiero, żeby cię poprosił do tańca.
    – Już jestem uśmiechnięta i wyprostowana – zażartowała, uśmiechając się od ucha do ucha i prostując ramiona aż do bólu łopatek. – A i tak nikt mnie nie poprosi do tańca. A może póki co usiądziemy na tej ławce.
    Ale stało się przeciwnie. Jeszcze dobrze nie zdążyła przysiąść, a już została porwana do tańca przez Romka. W ostatniej chwili zobaczyła zdumione oczy Natalki, mówiące: „Co on w tej Helci widzi?” A Helenka była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co powiedzieć. Dopiero po chwili odezwała się:
    – Skąd się ty tutaj wziąłeś?
    – Przyjechałem z Natalką. Tylko prosiłem, żeby ci nic nie mówiła.
    A Helenka już była w tańcu, już w wirowaniu, już zanurzona cała w muzyce. Słyszała szept Romka, mówiony prawie wprost do jej ucha:
    – No i wreszcie cię spotkałem, ty moja pustelniczko.
    To słowo – jak jakieś magiczne zaklęcie, a zarazem jak tusz zimnej wody – wyciszyło muzykę, uspokoiło wirowanie. Wrócił tamten świat. Z taką wyrazistością – jako jedyny prawdziwy, realny. Zobaczyła swojego Jezusa z Gorzkich żali – umęczonego, z przepiękną twarzą. Patrzył na nią z miłością, ale jakby z wyrzutem. Mówił: „Dokąd mnie zwodzić będziesz?” Wysunęła się z ramion Romka i, zataczając się jak pijana, zaczęła biec w stronę ławki, przy której zostawiła Natalkę. Ale Romek już był przy niej:
    – Helenko, co się stało? Co się dzieje?
    Ale ona bez słowa przedzierała się przez wirujące pary. Za nią biegł Romek, zaskoczony, na wpół przerażony. Natalka jeszcze stała przy ławce, na którą teraz runęła Helenka. Schowała twarz w dłonie i bez słowa tak tkwiła, pochylona prawie do swoich kolan.
    – Co się dzieje? – usłyszała okrzyk Natalki.
    – Pojęcia nie mam. Wszystko było zwyczajnie. Aż nagle uciekła. Helenka, co ci jest? Powiedz, może potrzebny lekarz.
    – Nie, nie, dziękuję. Głowa mnie rozbolała.
    – Ale tak nagle? Przecież nic nie mówiłaś – Natalka usiłowała coś zrozumieć. – Nie skarżyłaś się.
    – Nie przeszkadzajcie sobie. Zostawcie mnie. Idźcie się bawić – Helenka mówiła nieskładnie, żeby ich uspokoić. – Idźcie tańczyć.
    – Przecież nie zostawimy cię tak tutaj, nie wiedząc, co ci jest.
    – Ja tu chwilę posiedzę. Przejdzie mi to.
    Wreszcie odeszli. Bez słowa, prawie na palcach. A ona chciała zatrzymać pod powiekami swojego Jezusa i była najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie chciała Go utracić. Podniosła się jak zaczarowana z ławki i prawie po omacku, prawie na oślep dobrnęła do katedry. Och, jak bardzo chciała, żeby była jeszcze otwarta. Na szczęście nie zamknięto jej jeszcze. Choć już zmierzchało się.