Biblioteka



1. Poszukiwanie klasztoru



 


IV


WARSZAWA


1924



1.

Poszukiwanie klasztoru



    Okazało się, że to było wszystko, na co ją było stać. Ale to było za mało, żeby zostać zakonnicą. Tym bardziej, że zrobiło się późne popołudnie, a ona sama w obcym mieście.
    „A tyś, Helenko, spodziewała się, że na dworcu będzie na ciebie Pan Jezus czekał i zabierze cię do swojej łodzi. Jak się wybierałaś do obcej Warszawy, należało wyjechać wczesnym pociągiem. I miałabyś do dyspozycji cały dzień. To co teraz? Myśl, Helenko, logicznie” – upomniała się surowo. „Na hotel pieniędzy nie masz. Teraz albo do Łodzi z powrotem, albo gdzieś bliżej. Przenocować i rano powrócić do stolicy. A w każdym razie poprosić o pomoc Matkę Jezusa, bo Ona też miała kłopoty ze znalezieniem swojego Syna. Niech mi doradzi, co mam zrobić”.
    Za chwilę już wiedziała, że należy wsiąść w pierwszy lepszy pociąg, wysiąść na najbliższej stacji podwarszawskiej, udać się do pierwszej parafii i poprosić proboszcza o darmowy nocleg. „Boś ty prawie jak zakonnica”. Tak jak wymyśliła, tak też zrobiła.
    Proboszcz najpierw nie dowierzał, potem dziwił się, na koniec oświadczył:
    – Wszystko to, co mówisz, jest nieprawdopodobne, ale kupy się trzyma. A najważniejsze, że dobrze ci z oczu patrzy.
    I polecił gospodyni, żeby przygotowała jej nocleg w składziku.
    Ta nie tylko jej przygotowała posłanie, ale podała kolację, odprowadziła do izdebki, ostrzegła, żeby nie zaprószyła ognia, życzyła dobrej nocy i odeszła.
    Helenka podziękowała Panu Bogu za dobrych ludzi, których spotkała z Jego pomocą, i poszła spać.
    Przespała noc jak zabita. Obudziła się wcześnie rano, ale już wyspana. Jak się okazało, proboszcz już poszedł do kościoła, bo odprawiał o szóstej, gospodyni też ranny ptaszek. Poczęstowała śniadaniem, spytała, czy ma na bilet do Warszawy, życzyła powodzenia.
    I tak Helenka znalazła się znowu w Warszawie. Po wyjściu z dworca stwierdziła, że należy zacząć dzień Mszą świętą. Weszła do pierwszego najbliższego kościoła, który napotkała na drodze. Na tablicy było napisane, że jest to kościół pod wezwaniem św. Jakuba. Usiadła w ławie i zaczęła od tłumaczenia. „Chyba nie narzekasz na mnie, Panie Boże, za bardzo. Robię tak, jak tego sobie życzysz, tylko że mój mały rozumek nie ze wszystkim nadąża i nie zawsze rozumiem Twoją wolę. Teraz mam kolejny kłopot: co mam dalej robić. A Ty tak chcesz, żebym wstąpiła do klasztoru. Choć ja uważam, że lepiej byłoby, gdybym została pustelnicą. No, ale jak tak chcesz, to niech tak będzie”.
    Msze święte wychodziły jedna za drugą. Tak jak w łódzkiej katedrze – co godzinę albo nawet co pół godziny, ciche, grane, śpiewane. Wreszcie opamiętała się: „Dość tego dobrego. Trzeba przystąpić do sprawy. Spytam po prostu tego starszego księdza. Chyba to jest proboszcz. Niech mi pomoże znaleźć klasztor”. Weszła do zakrystii, powiedziała, o co chodzi. Okazało się, że dobrze trafiła, że to był proboszcz, że nazywał się Jakub Dąbrowski i był zaskoczony tym, co mu przedstawiła, ale odpowiedział, że to nie jest takie proste wstąpić do klasztoru, że to musi jakiś czas potrwać. A tak w ogóle, najpierw trzeba taki klasztor znaleźć, który ją zechce przyjąć. Potem klasztor poprosi o referencje, czyli o opinię proboszcza z jej parafii, czyli ze Świnic. Helenka słuchała tych wywodów z niezachwianą ufnością, że jakieś wyjście musi się dla niej znaleźć. Zapytała:
    – No to co ja mam zrobić? Co ksiądz proboszcz radzi?
    – Zróbmy tak: gdy już jesteś w Warszawie, to zakotwicz się jako pomoc domowa w jakiejś rodzinie i spróbuj pozałatwiać wszystkie sprawy. Ale powtarzam, najpierw znajdź jakiś dom zakonny, który będzie ci odpowiadał i który będzie miał ochotę przyjąć ciebie.
    – Dobrze. Ale skąd wziąć rodzinę, u której będę pracowała?
    – Otóż dobrze się złożyło, bo przed paru dniami zgłosił się do mnie pan Libszyc, zapytując mnie, czy nie miałbym jakiejś uczciwej dziewczyny, która chciałaby pracować jako pomoc domowa u niego w domu. Dam ci list, zgłoś się do nich, może cię przyjmą. Gdyby cię nie przyjęli, daj znać.
    – Gdzie ci państwo mieszkają?
    – No właśnie, tu jest jeden szkopuł. To nie jest w Warszawie, ale w Ostrówku. Powiat Radzymin, gmina Klembów. Ja tam kiedyś byłem proboszczem. Stąd ich znam. Błogosławiłem ich małżeństwo, chrzciłem ich dzieci. To bardzo zacna rodzina. Przedstaw im swoje zamiary. Oni często są w Warszawie na zakupy albo w innych sprawach. Możesz się z nimi zabrać i zatroszczyć o swoje sprawy.
    Tak zdecydowała zrobić, jak proboszcz radził. Choć klasztor zdawał się odsuwać w niewiadomą dal. Ale nie miała innej alternatywy. „Tak widać chcesz, Boże, niech tak będzie”.
    Podziękowała za radę, za list polecający i wróciła do kościoła. „Uff, ale mam Ci dużo do powiedzenia. Po pierwsze, dziękuję Ci, żeś mnie posłał do tego proboszcza. Po drugie, dziękuję, żeś mi polecił tę rodzinę w Ostrówku. Nie wiem, dlaczego mnie tam chcesz posłać, ale to się wyjaśni wcześniej czy później. Tylko powiedz, czy nie należy wykorzystać jeszcze ten dzień dzisiejszy i spróbować znaleźć jakiś klasztor. Zrobię, jak Ty chcesz, ale myślę, że to rozsądny pomysł. Z Ostrówka wracać do Warszawy i szukać klasztoru, to już skomplikowane. Może tu w pobliżu mieszkają jakieś siostry. Spytam kościelnego, nie będę zawracała głowy księdzu proboszczowi”.
    Poszła do zakrystii i zapytała.
    – Tak, jest tu jeden klasztor. Jak panienka wyjdzie z kościoła, to na prawo, potem druga czy trzecia na lewo i tam proszę pytać.
    Poszła. Nie było to całkiem prosto znaleźć ten klasztor według objaśnienia staruszka, ale znalazła. Pociągnęła za sznurek, otworzyło się okienko w drzwiach.
    – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – usłyszała z ust furtianki.
    – Szukam klasztoru, który mnie przyjmie.
    Drzwi się otworzyły.
    – Proszę wejść. Tu do rozmównicy. Zaraz poproszę siostrę asystentkę.
    Przyszła.
    – W czym mogłybyśmy pomóc?
    Powiedziała.
    – A co dotąd, dziecko, robiłaś?
    – Byłam w Łodzi na służbie w paru miejscach.
    – To przepraszam, ale my takich, które pracowały jako służące, nie przyjmujemy.
    Poczuła się jak uderzona w twarz. Właściwie powinna natychmiast odejść. Ale wykrztusiła jeszcze:
    – Dlaczego? – domagając się jakiegoś ludzkiego potraktowania czy też przynajmniej wytłumaczenia.
    – Mamy to w regule.
    Siostra asystentka już podniosła się ze stołka, już była przy drzwiach, już je otwierała. Helenka z trudem nadążała, mając serce w gardle. Wyjąkała jeszcze:
    – Przepraszam.
    Bo nie stać jej było na pożegnanie słowami „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Szła ulicą jak nieprzytomna. „Tak, Boże, chciałeś. Chciałeś, żebym była potraktowana jak nie człowiek, tylko jak zwierzę. Dobrze. Chciałeś, żebym poczuła, co to znaczy być wzgardzoną ze względu na Ciebie. Dobrze. Ale w takim razie jak mogę spełnić Twoją wolę i wstąpić do klasztoru. A mówiłam Ci już tyle razy, że najlepiej, gdybym została pustelnicą. A Ty uparcie chcesz mnie mieć w klasztorze. Ale klasztor mnie nie chce mieć”. Chociaż tu opamiętała się: „Twój Syn poucza: Szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a będzie wam otworzono; proście, a otrzymacie. Dobrze. Na tym jednym klasztorze świat się nie kończy. A więc szukamy dalej, pukamy w inne drzwi, prosimy inne siostry”.
    Ale to „dalej” było podobne albo nawet takie samo. Wychodziły do niej siostry asystentki, matki przełożone, mistrzynie nowicjatu albo jakieś przypadkowe siostry, przyglądały się jej sukienczynie, oglądały jej piegowatą buzię, rude włosy splecione w gruby warkocz i cały jej majątek, jaki pozostał po przekazaniu reszty wujostwu – mały tłumoczek, który trzymała w ręce. Każda z nich zadawała jej pytania. Zestaw był podobny: gdzie się urodziła, jakie szkoły skończyła, gdzie pracowała, od kiedy powzięła zamiar wstąpienia do klasztoru, czy ma wiano, ile pieniędzy może złożyć w ofierze. Jeszcze były drobne zapytania odnośnie rodziny – ile rodzeństwa, odnośnie proboszcza – czy może ma ze sobą jego rekomendację, ale to już nie było ważne.
    Tak sobie marzyła coraz bardziej wyraźnie, że trzeba by było założyć nowy zakon, gdzie będzie zupełnie inaczej. Gdzie każdy będzie miał przystęp, możliwość pozostania – na krócej czy na dłużej, że jedyny warunek będzie: prawdziwa chęć bycia z Bogiem i służenia ludziom. I więcej nic. Ale nasuwało się pytanie całkiem realne: Skąd wziąć taki dom. Wybudować? Kupić? Za co? Jak utrzymać taki dom? A na to już nie miała głowy.
    Ale tymczasem zrobiło się już późne popołudnie. Była zmęczona, zniechęcona i głodna. „Już chyba na dzisiaj, mój Boże, wystarczy. Albo jeszcze jedna furta”.
    Była na rogu Żytniej i Żelaznej. Zgromadzenie Rodziny Marii. „Nazwa brzmi zachęcająco. Spróbujmy”. Zadzwoniła. I znowu niewypał. „No to koniec na dzisiaj” – powiedziała sobie. Furtianka na odchodne dorzuciła ni z tego ni z owego, jakby usprawiedliwiając odmowę:
    – My jesteśmy jednochórowe. Ale podejdź jeszcze kawałek. Tam w głębi ulicy Żelaznej jest klasztor Miłosierdzia. Może tam cię przyjmą. Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia – poprawiła się.
    – Dobrze.
    I tylko z sympatii dla furtianki zdecydowała się na tę ostatnią furtę.
    Tak rzeczywiście było wypisane na tablicy: „Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia”. Zadzwoniła. I znowu po kolei odbyło się jak gdzie indziej: furtianka, rozmównica, mistrzyni nowicjatu, przepytywanie.
    – Spytam matkę generalną, Matkę Leonardę Cielecką, która jest akuratnie w naszym domu – oświadczyła mistrzyni.
    Odeszła. Po chwili stuknęły drzwi, zobaczyła kątem oka, że pojawiła się w drzwiach jakaś zakonnica. Przyglądała się chwilę, jak gdyby wahała się, czy wejść, czy nie wchodzić, wreszcie wycofała się, drzwi cicho zamykając. Ale po chwili jeszcze raz zostały otwarte i energicznym krokiem weszła ta sama zakonnica. Helenka wstała, dygnęła i zapytała:
    – Czy siostra jest właśnie matką generalną?
    – Nazywam się Michaela Moraczewska. Jestem przełożoną tego domu. Przyszłam, bo jak słyszę, chcesz być przyjęta.
    – Tak.
    – Ale na ile zostałam zorientowana przez poprzednią twoją rozmówczynię, siostrę Małgorzatę Gimbutt, ty nie masz żadnych funduszy na wyprawkę. Jak słyszę, będziesz pracowała w Ostrówku, u państwa Libszyców. Myślę, że w przeciągu roku uskładasz potrzebną ilość pieniędzy. Umówmy się tak: co miesiąc będziesz składała u nas swoje wynagrodzenie, a po roku cię przyjmę.
    Helenka słuchała tych słów jak anielskich śpiewów. Prawie nie dowierzała, że to słyszy.
    – Zgoda? – siostra Michaela zakończyła swoją propozycję.
    – Bardzo siostrze dziękuję.
    – No to teraz chodźmy do kaplicy, spytać Pana Boga, czy dobrze to wszystko wymyśliłyśmy, i prosić Go o błogosławieństwo – zaproponowała siostra Michaela.
    Klęczała w przytulnej kapliczce obok siostry Michaeli i dziękowała Bogu za ten dar przyjęcia do zgromadzenia. „Toś się nadroczył. Aleś mnie wreszcie doprowadził do portu. Postawiłeś na swoim. I cieszę się, że mogę spełnić Twoją wolę. Ale choć mnie czeka jeszcze rok przygotowania, to przecież już czuję się siostrą zakonną. A więc Tobie szczególnie poświęcona, do Ciebie należąca”.