Biblioteka



4. Skolimów




 


4.


Skolimów



    Skolimów był powrotem na wieś. Stęskniła się za dalekimi horyzontami, za wiejską ciszą, za wygwieżdżonym niebem w nocy, za wiatrem, za kolorami jesieni, za gasnącą zielenią, za zapachem ognisk, jakie palili chłopcy i dziewczęta na pobliskich polach, za odlatującymi sznurami ptactwa na południe.
    Faktycznie, miała więcej czasu. Zabrała się do pisania. Tym razem już bardzo obszernego listu do domu. Informowała, gdzie jest, pisała, co robi, że zadowolona z pobytu w klasztorze, przesyłała pozdrowienia, ale nie prosiła już o załatwienie opinii o niej u księdza proboszcza. Wysyłała z Warszawy parę krótkich listów, w których przepraszała rodziców, że wstąpiła do klasztoru pomimo ich sprzeciwu. Ale nie otrzymywała żadnej odpowiedzi. Czyżby tak głęboko poczuli się urażeni, że odeszła wbrew ich woli, że nie przyjechała, by ich prosić o błogosławieństwo przed wstąpieniem do klasztoru? Może przyjmą teraz to przeproszenie i odezwą się?
    Skarżyła się Bogu. Przepraszała Go, że postąpiła może zbyt pochopnie, że trzeba było pojechać z Łodzi do rodziców i jeszcze raz poprosić o zgodę. Ale i tłumaczyła Mu: „To na nic by się nie zdało. Mogłoby tylko doprowadzić do wybuchu gniewu, wielkiej awantury”.
    A więc już nie prosiła, by postarali się o świadectwo moralności u proboszcza w Świnicach. Po prostu napisała sama do niego.
    Dopiero gdy się uporała ze swoimi prywatnymi sprawami, zwróciła uwagę na siostry profesorki. Były spokojne, zrównoważone, nie grymasiły, nie narzekały ani na posiłki, jakie im Helenka przyrządzała, ani na opiekę, którą ich otaczała. Dużo czytały. Po pierwsze, książki które z sobą przywiozły, ale po drugie gazety, które im Helenka codziennie przynosiła z kiosku. Aż w którymś dniu jedna z nich zapytała ją:
    – A gdzie ty, Helenko, spożywasz posiłki?
    – W kuchni, proszę siostry.
    – Tam chyba jest ci niewygodnie. Jeżeli chcesz, możesz usiąść przy naszym stole i z nami wspólnie się posilać.
    – Dziękuję za zaproszenie. Chętnie z niego skorzystam.
    Okazało się przy tej sposobności, że jedna ze sióstr, ta starsza, ma kłopoty ze wzrokiem i unika czytania gazet, zdając się na relację towarzyszki.
    – We wczorajszej gazecie była krótka recenzja z książki Adolfa Hitlera: Mein Kampf. Przywódcy Nazional-Sozialistische-Deutsche-Arbeiter-Partei.
    – On mi się od początku nie podobał – wtrąciła nie czekając starsza siostra. – Ten bezczelny kapral.
    – Jeżeli to prawda, co ten recenzent wyczytał z tej książki, to zgroza wieje. Bo świadczy o tym, że autor to wariat albo niebezpieczny fanatyk, jakiego świat nie widział. Nie daj Boże, żeby taki doszedł do władzy, bo wtedy możemy się spodziewać wszystkiego najgorszego. Przyznam szczerze, że najchętniej bym przeczytała ją w oryginale. Bo ta recenzja to dzwon na trwogę.
    – A cóż on w tej książce wypisał?
    – Podzielił ludzi na Herrenvolk i Sklavenvolk: naród panów i niewolników. Pierwsi to nordycy: blondyni z wysokim czołem i podłużną czaszką. Oni górują nad innymi nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Inteligencją, charakterem, prawością. Należą do niej Germanie, a więc Niemcy, poniekąd Anglicy, Holendrzy. A do drugich Słowianie.
    – A gdzie umieszcza Francuzów, Włochów?
    – To rasa pośrednia między tymi dwoma. Ale charakterystyczne jak traktuje Żydów i Cyganów.
    – A gdzie ich umieszcza?
    – W kategorii robactwa, które trzeba w pierwszym rzędzie wytłuc. Światem mają rządzić Niemcy, Słowianie pracować jak niewolnicy.
    – Jeżeli w tej książce rzeczywiście to jest napisane, co siostra wymieniła, to nie trzeba się Hitlera bać. Odkrył karty i okazało się, że w nich nic nie ma. A nawet wprost przeciwnie, jest stek bzdur i bredni, na które nie trzeba szukać w odpowiedzi żadnych naukowych argumentów. Gołym okiem widać, że to pomylenie z poplątaniem. Sprawdza się na nim łacińskie przysłowie: Si tacuisses, philosophum vidisses, „Gdybyś milczał, może mógłby cię ktoś uznać za filozofa, ale żeś usta otworzył, toś się okazał durniem”.
    – Wszystko to prawda. Ale istnieje jeszcze druga prawda. A jest nią kontekst. Niemcy nie pogodziły się z klęską wojny światowej. To po pierwsze. Po drugie, Niemcy przeżywają wielki kryzys gospodarczy, wielkie bezrobocie. Stąd niezadowolenie z obecnych rządów. Wszystko to sprawia, że są skłonni uwierzyć w każdą brednię, byle tylko im obiecywała powrót do dawnej potęgi albo jeszcze większą świetność.
    – A więc siostra liczy się z tym, że Hitler i jego partia może przyjść do władzy?
    – Tak. I gdy oni dojdą do władzy, to pierwszym krajem, na który uderzą, jest Polska.
    – Ale jak? Przecież traktat wersalski z 26 czerwca 1919 roku ogranicza im ilość żołnierzy do stu tysięcy, zakazuje posiadania samolotów wojskowych i tak dalej.
    – Ale po tym, cośmy dotąd słyszeli o Hitlerze, on ani myśli przestrzegać tych postanowień. Wprost przeciwnie. Mówi, że jego naród potrzebuje do prawidłowego rozwoju większej przestrzeni życiowej. Jak on to nazywa – Lebensraum. I tu daje niedwuznacznie do zrozumienia, że chodzi o tereny należące do Polski. Pomorze Zachodnie, Śląsk i Poznańskie.
    – Ale dosyć na dziś tych zmartwień. Już czas, chodźmy na poobiednią drzemkę, bo tak nam lekarz polecił.
    Siostry odeszły, Helenka została, aby posprzątać i pozmywać. Ale była prawie nieprzytomna. Czuła, że młodsza siostra, ostrzegająca przed Hitlerem, ma rację. A ta przepowiadała to, czego Helenka bała się najbardziej, drugą wojnę światową. Nie chciała, żeby naród polski, tak umęczony ostatnią wojną, teraz dźwigający się z gruzów, został znowu zmiażdżony przez działania wojenne. Wszystko leciało jej z rąk. Trzęsły się jej dłonie. Z trudem mogła utrzymać talerze i szklanki. „Boże, nie dopuść, oszczędź. Miej miłosierdzie nad nami. Co dopiero skończyła się wojna i miałaby następna wybuchnąć?”
    Wiedziała, że nikogo nie będzie w kaplicy, gdy się więc uporała ze sprzątaniem poobiednim, poszła tam, położyła się krzyżem na podłodze i znowu zaczęła prosić: „O miłosierdzie dla narodu naszego proszę Cię. Wysłuchaj, proszę Cię, zlituj się nad nami, proszę”. Leżała tak pogrążona w obecności Bożej, aż przyszło na nią uciszenie, uspokojenie.
    Czekała na kolację. Gdy przygotowywała ją, była ciekawa czy siostry profesorki powrócą do tematu omawianego przy obiedzie.
    – Jak drzemka popołudniowa?
    – Nie zmrużyłam oka. Ani na chwilę. Przez tego Hitlera. A siostra przynajmniej wyspała się?
    – I ja też nie mogłam jakoś zasnąć. Ale z powodu innego szaleńca, który się coraz wyraźniej rysuje na arenie międzynarodowej, a państwu naszemu wyraźnie zagraża.
    – A o jakim to szaleńcu siostra myśli?
    – O naszym sąsiedzie na wschodzie, o Józefie Stalinie.
    – Faktycznie, to niebezpieczny człowiek. Ale czy szaleniec? Ja miałabym wątpliwości. To okrutny polityk, który idzie do władzy po trupach. Nawet swoich przyjaciół.
    – Można to i tak nazwać. Dopóki żył Lenin, to ten się jeszcze z nim liczył, ale gdy Lenin zginął w tamtym roku, teraz Stalin idzie do władzy jak burza. Trocki był pierwszym, który został wyeliminowany przez niego. A potem poszli następni, jego potencjalni rywale. Ale, niestety, tenże Stalin ma kompleks Polski. On wciąż nie może nam darować zwycięstwa pod Warszawą w 1920 roku.
    – Faktycznie, on w tej bitwie uczestniczył. Ale powinien się nauczyć respektu dla Piłsudskiego.
    – Tylko że jego ideą jest podbój świata. Na razie podbój Europy. Klęska pod Warszawą była zahamowaniem jego programu podboju Europy przez komunizm. I tego nie może nam darować.
    – Ale czy ja wiem, czy jemu chodzi tak bardzo o komunizm. Mnie się zdaje, że pod tą międzynarodową rewolucją komunistyczną kryje się stary imperializm wielkoruski i tyle. Na razie się zbroją. I jak będą szli na Europę, to pierwszym państwem na tej drodze jest znowu Polska.
    – Ale przecież nie jesteśmy samotni. Przecież tak Hitler jak Stalin stanowi zagrożenie nie tylko dla Polski, ale dla całego świata, a przynajmniej dla całej Europy.
    – Mówi to siostra, uważając że nam ktokolwiek ruszy z pomocą? To będzie tak samo jak z rozbiorem Polski. Nikt się nie ruszy. Ani Francja, ani Wielka Brytania. Ani jedni, ani drudzy. Każde z tych przyjaciół Polski dba o własną skórę, a losy Polski są mu obojętne.
    – Żeby nie powracać do rozbiorów Polski – dorzuciła starsza siostra – to powiedzmy sobie, w 1920 roku było podobnie. Tak Wielka Brytania jak Francja odmówiła militarnej pomocy. Kiedy szła na Europę zawierucha czerwonej armii, Wielka Brytania odmówiła nam pomocy, Francja przysłała grupę oficerów w charakterze obserwatorów. I tyle.
    – Ale gdy Hitler opanuje Polskę, pójdzie na resztę Europy.
    – W to nikt nie chce wierzyć. Powtórzy się historia z wojną światową. Ta będzie druga.
    Helenka chciała zapytać o sytuację obecną Polski. O świadomość zagrożenia, jakie nad Polską wisi, o stan gospodarczy, o to czy są szanse na odparcie tego zagrożenia, o stan militarny. O tysiąc pytań które domagały się odpowiedzi. A czuła, że ma ogromne braki. To nie tamte czasy w domu rodzinnym ze spotkaniami niedzielnymi, w których tak wielką rolę odgrywał pan Łaziński. Teraz w niej ziała pustka, którą pragnęła wypełnić, i to jak najszybciej. I już miała pierwsze pytanie na końcu języka, gdy usłyszała:
    – Chodźmy do kaplicy na wieczorne pacierze, bo jutro też trzeba żyć.
    Ale nie chciała dać za wygraną. Naładowana pytaniami poszła spać, choć długo zasnąć nie mogła. Tym bardziej, że musiała Panu Bogu podziękować. „A więc, Boże mój i Panie, Stworzycielu i Ojcze, jak potrafię, tak Ci dziękuję za ten Skolimów. Za siostry profesorki. Za możliwość przysłuchiwania się ich rozmowom. Żeś mnie znowu przynaglił do zainteresowania się życiem mojego narodu i państwa. Dziękuję Ci, dziękuję. I proszę, prowadź mnie dalej tak jak dotąd. Rób mi prezenty, niespodzianki, zaskoczenia. Z góry za nie dziękuję”. Pan Bóg nie odpowiadał, ale czuła, że się uśmiecha przyjaźnie.
    Już przy śniadaniu zapytała uprzejmie:
    – Czy wielebne siostry pozwolą, że o coś spytam?
    – A prosimy bardzo.
    – Czy wielebne siostry widzą jakąś szansę ratunku dla Polski?
    – O, jak widzę, to zainteresowałaś się tym, co nas niepokoi. Zacznijmy od sytuacji gospodarczej, bo ta jest podstawą. Na obszarach, jakie należą do Niemiec, w czasie tej wojny nie stanęła stopa obcego żołnierza. Trochę inaczej gdy chodzi o Rosję, ale w niewielkim stopniu, biorąc pod uwagę ogrom, jaki zajmuje Rosja. Operacje wojenne toczyły się na terenach Polski. Walec wojenny przetaczał się parokrotnie przez nasze ziemie, niszcząc niejednokrotnie doszczętnie wszystko, a co nie zostało zniszczone, to zostało zagrabione przez wojska wycofujące się. To tak w skrócie po pierwsze. Po drugie, podstawowym problemem, jaki stał przed Polską  po 1920 roku była integracja tak ludności jak instytucji społecznych. Trzeba było stopić się w jedno, w jeden naród. Przecież na początku było pięć regionów: Wielkopolska, Górny Śląsk, Śląsk Cieszyński, Galicja i wreszcie tereny litewskie z Wilnem. W obiegu było pięć walut. Funkcjonowały odrębne systemy administracyjne. Nawet w wojsku używano czterech języków. W sądach – trzech kodeksów prawnych. I tak dalej. To pochłonęło mnóstwo energii. I pochłania dalej. Jak również pieniędzy, żeby to ujednolicić. Podsumowując: jesteśmy państwem biednym. I to państwem in statu fieri, w procesie stawania się. Stąd niepokoje i strajki.
    – Ale przecież mamy wybitnych polityków, ekonomistów, społeczników, którzy mogą nas wyprowadzić z tej trudnej sytuacji.
    – Tak, ale są to ludzie spod trzech zaborów. Muszą się ze sobą dogadać. A to nie jest takie proste.
    – A komendant Józef Piłsudski?
    – On skrył się w swoim dworeczku.
    – Czemu nie został prezydentem?
    – Owszem, chcieli go. Ale on tego nie przyjął.
    – Dlaczego?
    – Uznał, że konstytucja uchwalona ograniczyła zbytnio władzę prezydencką i on byłby na tym stanowisku wyłącznie figurantem. A w końcu wycofał się zupełnie z życia politycznego.
    – Kiedy?
    – 29 marca 1923 roku.
    – Dlaczego?
    – Gdy 28 marca powstał nowy rząd endecji na spółkę z PSL-em „Piast” z premierem Witosem na czele. Przyjechał do Ministerstwa Spraw Wojskowych i na ręce generała Aleksandra Ossowskiego złożył rezygnację z stanowiska szefa Sztabu Generalnego i w ogóle z wojska.
    – Nie wiem, czy się nie mylę – dodała starsza siostra – ale mnie się zdaje, że on nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. On się przygląda temu, co się dzieje, i gdy uzna, że trzeba się włączyć, to się włączy.


    Żałowała, że ten Skolimów tak szybko się skończył, że trzeba było wracać do Warszawy. Dobrze jej zrobił pobyt na wsi. Nie wiedziała, czy prędko będzie okazja wyrwać się ze stolicy. Chciała jak najdłużej przechować w sobie ciszę tego miejsca, szum opadłych liści pod nogami, szarugi jesienne, mgły snujące się nad polami, pierwsze chłody, pierwsze szrony, pierwszy śnieg. Kochała tę kameralną atmosferę. To jej odpowiadało nade wszystko. Ale najbardziej była wdzięczna Panu Bogu, że ją obdarzył towarzystwem mądrych i dobrych sióstr profesorek. „Dziękuję Ci, Boże, za ich mądrość, którą mnie obdarowałeś”.