Biblioteka



1. W kuchni na Żytniej





VI


WARSZAWA


1928



1.

W kuchni na Żytniej



    Żytnia była krótko. Zaledwie kilka miesięcy. Chociaż chcieli Helenkę zatrzymać, jeśli nie na zawsze, to przynajmniej na długo. A właściwie na bardzo długo. Oczywiście dziewczęta internatowe. Zwiedziały się już wcześniej o tej piegowatej siostrze Faustynie. Wieści przepłynęły pocztą pantoflową, ale lotem błyskawicy, z Krakowa do klasztoru warszawskiego. Obsiadły ją już w pierwszym dniu. Wyczuły ją instynktem dzieci-sierot, że to prawdziwa siostra miłosierdzia – albo miłosierna. Przylgnęły do niej, przytuliły się całym sercem. I ona odpowiadała im miłością za miłość, uśmiechem za uśmiech, smutkiem za smutek, łzami za łzy. Z tym, że dziewczęta nie zdawały sobie sprawy, ani ona, że wprowadzają zaburzenie porządku w struktury takich instytucji, jakimi są klasztor, internat, szkoła. A może było inaczej. Zdawały sobie z tego sprawę, ale potrzeba miłości była silniejsza niż wszystko tamto. Dziewczyny chciały ją mieć na własność. Za wszelką cenę. One chciały wszystek jej czas, wszystkie jej siły, wszystkie jej rozmowy, wszystkie jej myśli, całą ją, całe jej serce. Sprawdzało się powiedzenie, że miłość jest zaborcza, że miłość jest okrutna, że miłość jest bezwzględna. Matka przełożona stanęła w obronie Helenki. Podjęła walkę. Najpierw zwołała radę sióstr. Przedstawiła sprawę.
    – Należy to ukrócić – siostra asystentka zdecydowała jednym pociągnięciem załatwić sprawę. – Zabronić siostrze Faustynie kontaktowania się z dziewczętami.
    – Proszę siostry, ale czy to nie za surowe pociągnięcie? – sprzeciwiła się siostra ekonomka. – Przecież siostra Faustyna nic złego nie robi.
    – Nie trzyma się swoich obowiązków.
    – Ależ przeciwnie, jak słyszę, wypełnia swoje zadania akuratnie. A że rozmawia, choćby przy obieraniu ziemniaków…
    – Ale ona rozmawia z nimi również w czasie swojej rekreacji.
    – I w tym nie widzę nic zdrożnego.
    – A może by – zaczęła powoli kolejna radna – dokonać prostego zabiegu. Przesunąć siostrę Faustynę z drugiego chóru do pierwszego. Ze statusu siostry koadiutorki do statusu siostry matki klasowej?
    – Ale cóż siostra opowiada. Tego dotąd nie bywało. Takie przesunięcie jest niedopuszczalne.
    – I ja uważam, że to stwarza niebezpieczny precedens.
    – Co na to powiedzą matki profesorki. Ona zaledwie ma za sobą dwie i pół klasy szkoły powszechnej.
    – Ale jest wybitnie inteligentna, jest bardzo oczytana.
    Matka generalna, która dotąd przysłuchiwała się tej dyskusji bez słowa, teraz zabrała głos:
    – Zdaje mi się, że na tej drodze nie zajdziemy zbyt daleko. Proponuję inne rozwiązanie. Przeniesiemy siostrę Faustynę do innego klasztoru.
    – Do jakiego? Historia się powtórzy.
    – Mam tu akurat na biurku prośbę ze strony wielebnej matki przełożonej z Wilna.
    – Co tam się dzieje?
    – Prosi o siostrę, która by zastąpiła tę, która ma odbywać trzecią probację.
    – Od kiedy do kiedy?
    – Od końca lutego 1929 do połowy czerwca. A więc następny rok.
    – Wydaje się, że Wilno to najlepsze miejsce dla naszej Faustynki. Koniec świata, mały klasztorek, dobra atmosfera, świeże powietrze, bo to za miastem. Dobrze jej to wszystko zrobi. A do czerwca wszystko się wyciszy i pomyślimy, co dalej.
    I tak się stało. Helenka pojechała do Wilna.