Biblioteka



4. Kiekrz




 


4.


Kiekrz



    Faktycznie w Kiekrzu była bardzo przydatna. Na szczęście nie był to zbyt duży klasztor. I niewielki internat. Ale napracowała się bardzo od świtu do nocy, żeby przygotować śniadanie, obiad, kolację. Tyle że jej praca nigdy nie przeszkadzała. Najważniejsze, że była dobra atmosfera. Serdeczność i zrozumienie dla jej pracy. I trochę wdzięczności. „Czy więcej czegoś potrzebuję, Boże mój? Przecież wiem, że Ty jesteś w dobroci, we wdzięczności, w serdeczności. Szkoda mi tylko, że nie mogę więcej im dać, bo sił mam coraz mniej”.


    W drodze powrotnej z Kiekrza do Warszawy, gdy wsiadała do pociągu z siostrą socjuszką, zobaczyła z niepokojem, że pociąg był pełen ludzi a i na dworcu czekała spora grupa. Z trudem wcisnęły się do wnętrza, ale nie znalazły żadnego miejsca w przedziale. Stały więc jakiś czas na korytarzu, aż ktoś uprzejmy zwolnił miejsce i zaprosił je do przedziału:
    – Niech wielebne siostry usiądą, ja z chłopcem wkrótce wysiadamy.
    Broniły się, ale w końcu przystały, tym bardziej że dzień był upalny, w wagonie duszno i Helenka bała się, że może zrobić się jej słabo albo nawet może zemdleć. A więc siedziały wbite w swoje miejsca.
    Helenka zauważyła, że mężczyzna siedzący przy oknie pilnie się im przygląda. Czuła podświadomie, że chce z nimi nawiązać kontakt i tylko czeka nadarzającej się okazji. Ale tej okazji na razie nie miał. Dopiero w którymś momencie, gdy podniosła się, by wyjąć z walizeczki leżącej na półce książkę, pan poderwał się i pomógł jej zdjąć, a potem umieścić walizeczkę na swoim miejscu. I zanim Helenka zdążyła otworzyć książkę, zapytał:
    – Siostry może do Warszawy?
    – Tak.
    – Bo i ja do Warszawy. A właściwie również z Warszawy. Bo uważam się za warszawiaka.
    Uśmiechnął się do własnego dowcipu i mówił dalej:
    – Ale ja w Warszawie nie spotkałem sióstr w takich habitach jak wasze. Jakie to zgromadzenie czy nawet może zakon?
    – Zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia.
    – No, pięknie to brzmi. A czym się zajmujecie?
    – Resocjalizacją dziewcząt.
    – No, to się chwali. Takie zgromadzenie jest potrzebne. To rozumiem. Gdzie macie w Warszawie swój dom?
    – Jeden na Żytniej, jeden na Hetmańskiej.
    – Też pięknie. Ja się tak pytam, choć jestem w gruncie rzeczy niewierzący. Ale szanuję i doceniam znaczenie chrześcijaństwa. Uważam, że chrześcijaństwo jest najbardziej wiarygodną, logiczną, etyczną i co by jeszcze wymienić ideologią, potrzebną tak poszczególnemu człowiekowi, jak społeczeństwu i ludzkości.
    – Jeżeli pan jest o tym przekonany – odpowiedziała Helenka – to trudno mówić, że pan jest niewierzący.
    – Nieważne. Ale ja nie o tym chciałem mówić. Tylko o waszym tak zwanym apostołowaniu. No bo jak głosicie prawdy ewangeliczne? Ksiądz w niedziele na Mszy mówi kazanie, lepsze czy gorsze, przeważnie gorsze, czasem okropne i na tym sprawa się kończy.
    – Są jeszcze książki o tematyce religijnej.
    – Dobrze. Jaką książkę siostra ma w ręce, jeśli wolno spytać?
    – Rekolekcje świętego Ignacego Loyoli.
    – I bardzo dobrze. Ale ta książka w żadnej mierze nie należy do literatury popularnej. Nie jest dla szerokich mas. A tymczasem potrzeba takich książek, takich tygodników, takich miesięczników, takich gazet.
    – Jest Rycerz Niepokalanej – wymieniła siostra – ojca Maksymiliana Kolbego.
    – Trafiła siostra w samo sedno sprawy. Ale, po pierwsze, jedna jaskółka wiosny nie czyni. A po drugie, poziom tego miesięcznika jest skandaliczny.
    – Ale nakład stale wzrasta.
    – Dla świętej zgody: jest to krok w dobrym kierunku. Ale życie was wciąż wyprzedza. A tymczasem ludzkość idzie w stronę kultury obrazkowej. Fotografia, film. Taka Greta Garbo jest lepiej znana niż Jezus Chrystus. Może tu przesadzam, ale nie tak bardzo. Jej filmy szwedzkie, choćby takie jak „Gosta Berling” z 1923 roku, a zwłaszcza amerykańskie, choćby ostatni „Boska kobieta” w reżyserii Sjőstroma z 1928 roku obiegły cały świat. Dawniej Kościół był zawsze w czołówce środków przekazu. A teraz jakby się spóźnił na ostatni pociąg. A już o pomstę do nieba wołają współczesne kościoły. Zwłaszcza tak zwane święte obrazy – dzieła domorosłych pacykarzy, zamiast żeby zatrudnić profesjonalistów.